Po wymianie baterii w pulsometrze i przetestowaniu go w niedzielę, w poniedziałek postanowił zastrajkować. Od teraz zacznę co rano używać żelu do USG, bo mnie trochę to irytuje.
Poniedziałkowe podbiegi w tygodniach parzystych są krótkie, ale intensywne. Gdy już pulsometr zaczął działać momentami pokazywało się tętno 171, czyli było mocno.
Nie padł rekord życiowy, ale powody ku temu były dwa: ciężki żołądek, do tego stopnia, że nie mogłem wypić izo i, co ważniejsze, nie robiłem szybkich zbiegów jak dwa tygodnie temu.
Za punkt odniesienia potraktuję podbiegi o długości około 700 metrów, średnim nachyleniu 5% i około 38 metrach różnicy wysokości. I czasy:
3:31, 3:27, 3:31, 3:34, 3:38, 3:36 i 3:31
Dwa tygodnie temu było to:
3:31, 3:25, 3:30, 3:29, 3:34, 3:41 i 3:45
I kilka wniosków.
Te wolniejsze w tym tygodniu były niewiele wolniejsze o góra 5 sekund.
Ostatni w tym tygodniu był dużo szybszy i po powrocie do domu czułem, że mógłbym zrobić jeszcze ósme powtórzenie.
Różnica między najszybszym a najwolniejszym to 11 a nie 20 sekund, czyli jest bardziej równo, nie chcę mówić że pojawia się automatyzm, ale z pewnością dzięki temu że nie zacząłem ultra mocno byłem w stanie wykonać więcej powtórzeń w miarę równo.
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1585757923/embed/ee731d4d647ea9af0b85d9d0aaaba800a0a80d12′]
Wtorek to bieg spokojny który w ogóle nie wyszedł. Tempo było mocne, nie wiem jak tętno, bo pulsometr zaczął działać dopiero na szóstym kilometrze, ale wydawało się być w porządku. Innymi słowy, czułem się we wtorek mocny i zamiast zachować zdrowy rozsądek i pobiec spokojnie oszczędzając siły na środę pobiegłem mocno. Jutro okaże się jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić.
I zapłaciłem za to w środę. Czułem, że jest ciężko, a gdy w końcu pulsometr zaczął działać okazało się że biegnę na znacznie wyższym tętnie niż tydzień temu, ale machnąłem na to ręką i dociągnąłem do końca uznając że i tak dwunastu kaemów nie wymęczę.
[iframe src=’https://www.strava.com/activities/1590147099/embed/a2c79515ba58ebd44474b963b2a06babed48ef2e’]
Piątek to długie wybieganie, tym razem bez obranego celu, więc postanowiłem przynajmniej trochę pagórków zaliczyć. To coś co będę jeszcze mocniej uskuteczniał w czerwcu, bo chcę się przynajmniej trochę przyzwyczaić do wbiegania na pagórki będąc dość solidnie zmęczonym.
To był także trzeci bieg, który kończyłem fartlekiem, tym razem jednak zamiast piramidki do 50 szybkich kroków robiłem je do 60 i wyszło, że taka jedna pełna to około dwóch kilometrów, więc weszło 5. Nigdy przedtem nie kończyłem długich wybiegań aż takimi długimi przyspieszeniami. Oczywiście biegając po mieście trzeba liczyć się z tym, że czasem zatrzyma się na światłach i wtedy te wolne kroki zamieniają się w wolne minuty, ale szybkie kroki zawsze są szybkie. Nie mam pojęcia jak będę się jutro czuł, ale przypuszczam, że lekko nie będzie.
Powoli kończą mi się pomysły co zrobić z pulsometrem, bo działać to on działa, ale dopiero po jakiejś godzinie, a wtedy to mi już nie jest potrzebny.
Tak obolałych nóg nie miałem od dawna. Pierwszych 10 kilometrów to była droga przez mękę, ale ostatnie cztery już jakoś poszły. Czuć, że jest to nagromadzone zmęczenie nie tylko z wczoraj, ale i z całego tygodnia. Gdy tak na spokojnie przyjrzałem się wczorajszej wycieczce biegowej to wyszło mi że było tam parę naprawdę szybkich kilometrów, tak rzędu 4:14-4:17, czyli zmęczenie jest jak najbardziej zasadne.
Z wiadomości innych – pulsometr zadziałał o wiele szybciej i chyba mam na niego sposób.
Podsumowanie tygodnia:
Łączny dystans biegów 101 kilometrów
Łączny czas biegów 7:53
Średnie tempo 4:39
Suma podbiegów ~1050 metrów
Czas ćwiczeń dodatkowych to 3:24
Co było dobre w tym tygodniu?
Mocne podbiegi w poniedziałek.
Mocna wycieczka biegowa.
Co jest do poprawy?
Ćwiczenia dodatkowe.
Praca lewej nogi.
Kontrola tempa w czasie BS
Obawy?
Że przeciążę prawą nogę.
Ciekawostka z tego tygodnia
Wtórne utonięcie lub suche utonięcie może nastąpić nawet kilka dni po dostaniu się wody do płuc.