Mózgowi, temu najważniejszemu mięśniowi, należy regularnie dostarczać nowych bodźców. Sposoby są różne. Niektórzy codziennie starają się jeść coś nowego (nie wiem czy moje jelita by to wytrzymały), inni mówią o regularnym przemieszczaniu mebli (nie, nie i po stokroć nie). Ja wolę co jakiś czas zmieniać trasę po jakiej biegam.
Bodajże na drugim roku studiów jeden z wykładowców powiedział nam byśmy przeszli się swoją normalną trasą na uczelnię starając zobaczyć coś nowego. Pamiętam że bardzo mnie to zaintrygowało. Nagle okazało się że są rzeczy których nie dostrzegałem do tej pory. Chociaż ja i tak ‘od zawsze’ starałem się czujnie spoglądać na otaczające mnie środowisko.
Gdy zaczynałem biegać lubiłem biegać po pętli, do przejedzenia powtarzając znane mi trasy. Powód był niezwykle prozaiczny: tylko na kilku trasach miałem wyliczony dystans. A że wtedy takie cuda jak endomondo były w powijakach to musiałem wyrobić w sobie umiejętność radzenia sobie z tymi samymi widokami.
No i wyrobiłem bo bieganie po pętli mnie nie rusza ani trochę. Pierwszy maraton przebiegłem na pętli czterokilometrowej, a dwa razy pokonałem maraton w Rybniku na pętli trzykilometrowej. Bieganie w kółko to nie pierwszyzna.
Są jednak dni kiedy ten najważniejszy mięsień domaga się nowych bodźców. Tak było wczoraj, tak było i dzisiaj. Dlatego też pokonałem jedną trasę, którą wcześniej pokonałem tylko raz, w drugą stronę.
Nie lubię czegoś takiego bo na takie eksperymenty w czasie których mogę się zgubić, lub może mi dystansu zabraknąć wolę robić przy okazji biegów dłuższych, ale przez tych kilka lat nauczyłem się tego że swojego ciała trzeba się słuchać. Także posłuchałem, pobiegłem w inną stronę, dołożyłem trochę dystansu na innej, nie uczęszczanej od kilku tygodni, trasie i wróciłem.
Także jeżeli tylko macie okazję, zmieniajcie swoje trasy biegowe. Pętle są fajne, pomagają wyrobić w sobie wytrwałość i uczą jak radzić sobie z nudą, ale o mózg też trzeba dbać, bo chociaż biega się nogami to jednak bez mózgu z biegania nic nie będzie.