Już od rana czułem że cudów dzisiaj w czasie biegu nie będzie. Czasem takie przeczucia są złudne i po wyjściu okazuje się że idzie niesamowicie i można przycisnąć, ale z reguły jest tak że drugie wyjście po przerwie jest wolniejsze od pierwszego, trzecie też i czasem czwarte…trzeba po prostu ten tydzień czy dwa się trochę pomęczyć i potem wszystko wraca do normy.
Na całe szczęście formę o wiele łatwiej odbudować niż wypracować na nowo. Gdyby po każdej przerwie stan naszego organizmu wracał do punktu zero to byłaby prawdziwa masakra, musielibyśmy być w ciągłym ciągu treningowym i nie moglibyśmy przerwać, a kontuzje tylko by czyhały gdzieś tam skryte za rogiem.
Lub nawet nie skryte bo ryzyko załapania jakiejś byłoby tak duże że to my byśmy się przed nimi ukrywali. W każdym razie poszedłem biegać.
Pierwszy kilometr wolny, ale potem się rozkulałem, trzy okrążenia na bieżni i można biec nad jezioro.
Zawsze po wybiegnięciu z kampusu uniwersytetu Changchun biegnę z górki więc przyspieszam, ale tylko na moment bo potem jest ubikacja i z reguły trzeba z niej skorzystać, potem swoje odstać na światłach i można już biec w stronę jeziora. Po kilku kilometrach dobiegam do kolejnej ruchliwej ulicy i mogę już biec dalej. Coraz więcej ludzi pływa, coraz więcej ludzi spaceruje. Ludzie nawet rozbijają namioty nad jeziorem by posiedzieć parę godzin nad jeziorem i wieczorem sobie pójść do domu. Bo kto by rozbijał namiot żeby spędzić noc na dworze, racja? Takie chińskie podejście do biwakowania. Ludzie robią sobie zdjęcia w namiotach rozbitych w parku na polanie. W sumie to tak blisko natury jak tylko można w mieście, ale i tak jest to dość ciekawy widok.
Gdzieś tak w okolicach 10 kilometra poczułem się lekko, bo tam chyba jest ładny zbieg, ale dobiegając do dwunastego przypomniało mi się że ja nie biegałem tydzień i warto byłoby jednak zacząć spokojnie. Tak by wypadało, ale jednak jakoś się nie złożyło. Biegło mi się zbyt przyjemnie.
Gdzieś tak na piętnastym zaczęło mnie coś boleć w okolicach żeber, coś jak kolka, ale nie…może nie tyle boleć co czułem tam coś niezidentyfikowanego. A skoro niezidentyfikowanego to się nie przejąłem i biegłem dalej. Skończyło się na trochę ponad osiemnastu kilometrach.
Trochę boli, ale gdzieś tam znowu w głowie pojawia się myśl żeby zacząć biegać cztery razy w tygodniu. Nie wiem, ciągle się z tym biję, zwłaszcza że musiałbym się na buty wykosztować prawdopodobnie, a moich rozmiarów ani widu ani słychu w decathlonie a na taobao nie ma butów do biegania z mojej ulubionej marki, a to oznacza że musiałbym się wykosztować na jakieś asicsy czy inne mizuno, czego robić nie chcę bo kupowanie oryginalnych butów tutaj to ryzyko, a te chińskie marki nie mają mojego rozmiaru.
Bida…chociaż może nawet bym nie musiał nowych butów kupować, przecież to tylko 12 tygodni, dwa będą do wycięcia, więc dziesięć i tak średnio po 60 kilometrów w tygodniu to by było 600 kilometrów, czyli do zrobienia bez bólu w butach. Od biedy w rozmiar mniejszy z decthlonu też się nada, w końcu maratonu w nich nie pobiegnę. Tylko ta siłownia…mam takie poczucie że skoro zapłaciłem to trzeba wykorzystać ją jak najlepiej. No tylko że jakoś nie potrafię odnaleźć w sobie motywacji…może mi przejdzie jak zakończę ten planowany miesiąć i wtedy pomyślę co dalej.
Dzisiaj udało mi się w końcu zakończyć nadrabianie zaległości z memrise.com, czyli 360 słówek zostało nawodnionych i można w końcu spać spokojnie, sprawdziłem zadania domowe i jeszcze obejrzałem pierwszy odcinek nowego sezonu Gry o tron. Rany, w końcu taki spokojny dzień. Jutro już tak lekko nie będzie. Z jednej strony mam straszny młyn, ale z drugiej przynajmniej się nie nudzę. Owszem, chciałoby się już wsiąść na rower i pozwiedzać miasto, ale może uda mi się to zrobić we wtorek, taki przynajmniej mam plan. W końcu to mój jedyny dzień wolny w ciągu tygodnia.
Chiński kącik kulturowy
Chińskie powiedzenia
Chińskie powiedzenia to nie tylko Konfucjusz, ale nie wszyscy o tym wiemy, więc dzisiaj takie jedno z fajniejszych, moim zdaniem, ai wu ji wu – 爱屋及乌.
Dosłownie oznacza to miłość sięgającą nawet kruki na dachu. Czyli ni mniej ni więcej jak ‘kocham Cię tak bardzo, że kocham nawet kruki na dachu twojego domu’.
Podobno wzięło się to z takiej historii:
Dawno temu był kraj zwany Zhou周. Pewnego dnia jego władca poprosił swoich doradców o pomoc w rozliczeniu się z jeńcami. Jeden z doradców powiedział Słyszałem iż gdy się kogoś kocha należy kochać nawet kruki na dachu jego domu, a jeżeli się kogoś nienawidzi to nienawidzi się również ścian oraz parapetów w jego domu. Ci jeńcy walczyli przeciwko nam także powinni zostać zabici.
Władca się jednak nie zgodził i inny doradca rzekł Myślę że należy rozdzielić jeńców na tych winnych i niewinnych. Winnych skazać na śmierć by uniknąć kolejnej wojny. To także nie przypadło do gustu władcy. Trzeci doradca powiedział Panie, uważam że wszystkich powinniśmy uwolnić i wysłać do domów gdzie będą mogli pracować w polu i utrzymywać się własną pracą. Co więcej, powinieneś przestrzegać ściśle zasad i nie traktować lepiej rodziny i przyjaciół. Ludzie będą ci ufać jeżeli będziesz kierować krajem moralnie i z zasadami.
Król uznał tę propozycję za sensowną więc ją zaakceptował. Wkrótce sytuacja w kraju się poprawiła, a lud stał się dostatni. Taki też był początek tego powiedzenia – jeżeli kogoś kochasz to kochasz wszystkich i wszystko co go otacza.