Czyli jak spędzić większość dnia chodząc tu i tam właściwie nz celu, ot tak dla samego zwiedzania. Wyruszyłem w stronę zachodniej pagody.
A co to?
Pagody są cztery. Wschodnia, zachodnia, północna i południowa. Znajdujące się mniej więcej cztery kilometry we wspomnianych kierunkach od pałacu cesarskiego.
Cztery kilometry, dobre sobie. W planie miałem odwiedzić je wszystkie ale dojście do pierwszej zajęło mi dwie godziny.
Po drodze znalazłem dużą świątynię buddyjską utrzymaną w stylu tybetańskim. I to zupełnie za darmo. Ludzi całkiem sporo, widać że postanowili uczcić nowy rok w świątyni.
Następną świątynią jaka zauważyłem był kościół chrześcijański w dzielnicy koreańskiej. Oczywiście był zamknięty, ale już sam fakt był niesamowity. Wyczytałem w sieci że należy do niego około trzy tysiące osób, czyli taka malutka parafia.
I szedłem dalej przed siebie, a w końcu dotarłem do czwartej świątyni (o tej pominiętej będzie za chwilę). Ta znajdowała się na wokół zachodniej pagody i ponownie była to świątynia buddyjska w stylu tybetańskim.
Zatkało mnie z wrażenia bo widziałem w jeden dzień więcej świątyń niż przez cztery miesiące w Changchun…Czyli jednak jakaś religijność, duchowość istnieje na północy. Trzeba tylko poszukać. Teraz będę mieć więcej czasu więc postaram się udać do tych wymienionych na mapie świątyni w Changchun.
Ach…ta niewspomniana a odwiedzona świątynia była maluteńka i znajdowała się tuż obok pałacu cesarskiego.
Wyczytałem tylko że została zbudowana w siedemnastym wieku i że jest wpisana na listę chińskich zabytków z oznaczeniem AA. Czyli całkiem w porządku.
Do stacji kolejowej postanowiłem pójść pieszo, w końcu ani trochę mi się nie śmieszyło. I tak niespiesznie doszedłem do restauracji samoobsługowej przed stacją. Wystarczyło wybrać co się chce a Pan Kucharz przygotowywał to w ogromnym garze po czym przelewał i można było zacząć jeść. Świetne. Takie coś to ja rozumiem.
Po dojściu do stacji zdałem sobie sprawę że zostało mi jeszcze mnóstwo czasu i postanowiłem go spędzić na spacerowaniu.
Tak dobrze nie włóczyło mi się od wakacji. Fantastyczne miasto, czyste, wysokie, z mnóstwem ścieżek rowerowych, uśmiechniętymi ludźmi. Na takiej północy da się mieszkać. Tym bardziej ciekawi mnie Dalian, podobno najpiękniejsze miasto w Dongbei.
Przespacerowałem się i przyszła pora wracać.
A te budynki z lat dwudziestych dwudziestego wieku są fantastyczne, budowane na styl zachodni i utrzymane w super stanie, o wiele lepszym niż te faktyczne kulturowe zabytki. Główna stacja kolejowa wygląda tak że jakby zdjąć z niej napis to bym w życiu nie odgadł że to Chiny.