Zwiedzania ciąg dalszy. Dzisiaj, zgodnie z planem, poszło miejsce urodzenia Żółtego cesarza (o ile się urodził), miejsce spoczynku syna Żółtego cesarza (o ile syn ów istniał), oraz już poza planem ale jednak nie do końca świątynia upamiętniająca księcia Zhou, czyli Ji Dan.
Mniej więcej wiedziałem jak tam dotrzeć. Co prawda mniej więcej oznacza tyle co: idź do skrzyżowania przed cmentarzem i skręć na wschód, godzinny spacer i potem pokazuj zdjęcie, ale lepsze to od mapy w całości po chińsku. Także ruszyłem do cmentarza, ale po drodze zauważyłem kierunkowskaz w stronę świątyni, więc stwierdziłem ‘czemu by nie pójść’ i poszedłem.
Po drodze zaczepiła mnie Ellen, lub Hu Gui Gui, której bardzo zależało na tym by rozpocząć ze mną korespondencję po angielsku by się trochę podszlifować. Bo sama jest nauczycielką angielskiego w małej szkole w Qufu. I z jednej strony bardzo mnie to cieszy, a z drugiej zastanawia jak do tego doszło że nauczycielka angielskiego w Qufu, mieście tak sławnym na całym świecie prosi spotkanego na ulicy obcokrajowca o możliwość korespondencji po angielsku. W DWUDZIESTYM PIERWSZYM WIEKU! I teraz zastanawia mnie ilu nauczycieli w Polsce koresponduje z obcokrajowcami by się podszkolić. Także wymieniliśmy się adresami mailowymi i ruszyliśmy w swoją stronę. Ciekawe czy jak dorwę się do internetu to przeczytam maila od Niej. Wiem, że czytacie to z opóźnieniem, ale ledwie przedwczoraj wyjechałem z Jiawang a już średnio orientuję się jaki mamy dzień…nie dość że nie wiem że jest piątek to wiedzę o tym że jest dwudziesty pierwszy dzień czerwca czerpię z komórki.
Dotarłem do tej świątyni i gdybym się nastawiał na cokolwiek to bym się zawiódł, ale nie nastawiałem się na nic, więc przyjąłem wszystko co było jako coś nowego. Pamiętacie jak narzekałem wczoraj na kiepski stan tych obiektów związanych z Konfucjuszem? Ktoś zauważył że ta świątynia jest w nie lepszym stanie i gdy przyszedłem trwał remont. Restaurowano belki z bramy wejściowej, widać na resztę kompleksu przyjdzie czas później. Było to bardzo urokliwe miejsce, z dala od wszystkich naganiaczy, sklepików, wycinaczy pieczątek, specjalistów od kaligrafii i miliona innych miejsc w których turysta może wydać pieniądze. Cisza i spokój.
A potem zawróciłem i ruszyłem w kierunku który znałem mniej więcej. Po niecałej godzinie zauważyłem wioskę, a to bardzo dobry znak, bo wczoraj na mapie zauważyłem że te miejsca znajdują się w wiosce. Wioska to oczywiście przedmieścia Qufu. Przedmieścia wyglądająca jak każda inna wioska w której do tej pory byłem. Domki blisko siebie, plac ćwiczeń, miliony pól i uśmiechnięci ludzie. To co wyróżniało to miejsce od innych to ogromna tablica którą widać było z odległości kilkudziesięciu metrów.
To już wywołało uśmiech na mojej twarzy bo wiedziałem że w miejscu w którym narodził się Żólty cesarz (o ile…sami wiecie) znajdują się olbrzymie żółwie z jeszcze większymi tablicami. Także ruszyłem w stronę tablic i po chwili dotarłem. Kilku Panów już grało w chińskie szachy, kilku innych obcinało wierzbowe gałęzie. Spokój. To taka odmiana od tego co działo się wczoraj, od tych fal ludzi i wszelkich maści naganiaczy. Zbyt wiele osób chyba nie odwiedza chińskiej piramidy czyli grobowca syna Żółtego cesarza (wiadomo…), bo Pani sprzedająca bilety grała z kilkoma innymi osobami w karty i bilet wyjęła z torebki.
I tutaj też spokój, cisza i wypadałoby to naprawić, ale patrząc na to jak wygląda naprawianie tych wszystkich reliktów myślę że może lepiej tego nie ruszać. W końcu to powinno być coś więcej niż tylko zaklejenie dziury cementem…A piramida chociaż nie była zbyt duża to jednak robi wrażenie. Koncept się jednak w Chinach nie przyjął i więcej ich nie mają (a może mają, a nie wiem?). Ze zwiedzania to by było na tyle. Potem jeszcze obszedłem miejskie mury i ruszyłem w stronę stacji kolejowej.
Myk z dotarciem na stacje polega na tym, że ostatni autobus dojeżdża do niej o 1820. A pociąg mam o 2251. Nie mając jednak innego wyboru, bo skoro nie muszę to nie korzystam z taksówek, pojechałem na stację gdzie teraz czekam na pociąg i prawdę mówiąc czuję się jak ten wiecznie umorusany chłopak z fistaszków. To jest taki aspekt podróży w pociągu sypialnym który trochę zlekceważyłem, a który czeka mnie jeszcze co najmniej raz w czasie podróży do Pekinu.
Na szczęście, jutro powinienem zameldować się w Zhenzhou, skąd biorę autobus i jadę do klasztoru Shaolin. Takiego śmierdzącego chyba mnie nie przyjmą, więc najpierw znajdę sobie spanie, a potem ruszam w podróż. Nie wiem jeszcze ile mi zajmie czasu, ale mam do zobaczenia trzy miejsca blisko siebie Shaolin, czyli Zhenzhou (które tak bardzo mnie nie interesuje) – Anyang (w którym najbardziej interesują mnie ruiny Yinxu), oraz Luoyang, które interesuje mnie najbardziej.
W weekend się nie wyrobię na pewno. Zastanawiam się czy na samo Shaolin nie poświęcić dwóch dni, bo jest tam bardzo ładny szczyt który przy okazji znajduje się na jednej ze świętych gór Taoizmu.
Jeden komentarz do “Qufu”
Możliwość komentowania została wyłączona.