Świąteczne ozdoby

Nawet w kraju w którym święta Bożego Narodzenia nie są obchodzone pojawiają się świąteczne ozdoby. Nie są one tak absurdalne jak dajmy na to na Florydzie (tak, oglądam siódmy sezon Dextera i stąd to porównanie), ale są trochę nie na miejscu. W takim sensie że są, ale jest ich za dużo by ich nie zauważyć i za mało by naprawdę rzucały się w oczy. Zdjęcia możecie obejrzeć w galerii i jak widać króluje Święty Mikołaj, a raczej jego skomercjalizowana wersja. Kolęd po chińsku w sklepach nie ma, nie ma też kolęd w innych językach, więc można zrobić zakupy nie będąc z każdej strony atakowanym ‘świątecznymi’ promocjami. Brakuje trochę stoisk z grzanym winem (hmm…z częścią przypraw nie powinno być problemów, podobnie z winem…tylko z kim ja bym to wypił…), no dobrze, nie tyle stoisk z grzanym winem co zapachów, brakuje zapachu imbiru i świeżo ściętych choinek. Oprócz tego wielkiej różnicy nie ma – mnóstwo ludzi w sklepach robi ogromne zakupy. Tylko tutaj jest zawsze mnóstwo ludzi w sklepach i z reguły robią ogromne zakupy. No dobrze, to już ustaliliśmy – komercyjnej świątecznej atmosfery nie ma…aczkolwiek na Taobao (ogromnym chińskim serwisie sprzedażowym, takim Ebayu i amazonie wziętych razem i zwielokrotnionych do potrzeb rynku) mają być promocje świąteczne. Jednak tutaj jakoś nie czuć by święta były okazją na zwiększenie sprzedaży pod koniec roku.

Obijając się dzisiaj i nadrabiając serialowe zaległości (już się nie mogę doczekać przyszłego tygodnia, ale bardziej dlatego że pójdę biegać i w czwartek iw piątek, niż dlatego że będę oglądać filmy) zupełnie wyłączyłem umysł i przestawiłem się na całkowity odbiór także nie spodziewajcie się w tym akapicie jakichś głębszych przemyśleń.

Po śniadaniu, owocach i obiedzie w końcu ruszyłem się z wyrka i poszedłem do nowego centrum porobić zdjęcia ozdób (wczoraj obiecałem znajomemu, więc wypadało słowa dotrzymać) i jak widać wiele ich nie ma. W jednym ze sklepów, w którym normalnie kupuję orzechy bo mają najtańsze i największy wybór, zapiszczały bramki przy mnie. Wczoraj piszczały cały dzień, ale nikt się tym nie przejmował, machali ręką i mówili żebym szedł. Pół sklepu mógłbym wynieść i nikt by słowa nie powiedział. W końcu nie mówię po chińsku. Dzisiaj za to zapiszczały i kogoś to w końcu ruszyło. Mnie też bo normalnie nie piszczę. Dobrowolnie rozebrałem się z kurtki i znalazł się mały winowajca, który od kilku miesięcy był rozmagnesowany, a wczoraj w jakiś sposób ponownie zaczął działać. Na szczęście przesympatyczna Pani w sklepie wyjęła nożyczki i uratowała mnie od tych wszystkich kłopotów w innych sklepach i jeszcze mnie przeprosiła…chociaż to ja spowodowałem ogromne zamieszanie. Moi drodzy, biały piszczący na bramkach w małej chińskiej wiosce to prawdziwa atrakcja turystyczna. Mam nadzieję że w poniedziałek nie będę o to pytany w szkole. Bo wiedzieć musicie że moi uczniowie mają dojścia i często mówią mi że mnie widzieli w sklepie, albo ich rodzice widzieli mnie w sklepie, albo ich rodzice widzą mnie gdy biegam…głównie dlatego nie kupiłem jeszcze tych destylatów do domu…bo chociaż nauczyciel to też człowiek, to jednak maszerowanie z kilkoma butelkami przykuwa uwagę. I to nie tylko tą pozytywną.
Na szczęście inne rzeczy które mogłem już kupić by zabrać ze sobą już kupiłem. Zostało mi jeszcze parę rzeczy, ale to same drobnostki więc nie ma problemu. Słonecznik kokosowy jest już przygotowany, także strachu nie ma :) A w każdą możliwą kieszeń i wolną przestrzeń w plecaku wpakuję bób.

A wracając do domu Pan ze sklepu zaprosił mnie żebym sobie usiadł, ale musiałem Mu odmówić, ale za chwilę wróciłem po wodę. Pośmialiśmy się trochę i wróciłem do mieszkania. W końcu kupiłem pastę do butów i mogłem je sobie porządnie wypastować. Teraz błyszczą się jak…coś bardzo błyszczącego i wyglądają lepiej niż wtedy gdy je kupiłem. Same plusy.

Takie plusy jak na dworze. Ta pogoda mnie tutaj rozpieszcza, rany jakbym miał więcej czasu to nie mógłbym sobie wymarzyć lepszych warunków do przyszłorocznych startów, ale przynajmniej mogę sobie spokojnie pobiegać i nie martwić się za bardzo o zdrowie. Aczkolwiek jutro i tak więcej niż 90 minut biegać nie będę, bo nie jest mi to ani do niczego potrzebne, ani nie chcę wychładzać organizmu przez tak długi okres czasu.

Rano dostałem smsa od Lidii z pytaniem czy chcę coś z Xuzhou, bo przełożyli jej egzamin i ma go dzisiaj, a jutro zostaje na zajęciach. Może powinienem tam pojechać…tylko ile razy nad tym się zastanawiam tyle razy dochodzę do wniosku że nie ma potrzeby. Wszystko czego mi potrzeba mam tutaj pod ręką. Owszem wybór prezentów jakie mogę sprawić Liberty (chłopakowi z klasy szóstej którego wylosowałem w loterii prezentowej) jest dość ograniczony i pewnie skończy się na czymś słodkim, chyba że Lidia poratuje mnie pomysłem dla nastolatka z Chin.

Katalog z dzisiejszymi zdjęciami nosi nazwę ‘DAY100’, aczkolwiek mój setny dzień w Chinach będzie dopiero jutro. I przeglądając zdjęcia z dzisiaj przypomniało mi się dlaczego zrobiłem zdjęcia tych rowerów, otóż to rowery stojące przed kafejką internetową w której chłopaki grali. Ten samochód na rogu z Panią wyglądającą z okna to policja zwracająca uwagę sprzedawcom. A Pani zwracająca uwagę specjalnie uchyliła okno by mi odmachać gdy im pomachałem na pożegnanie i uśmiech miała od ucha do ducha. To niesamowite ale tutaj ludzie uśmiechają się do Ciebie gdy Ty uśmiechasz się do nich i odpowiadają na ‘ni hao’. Wiem że o tym pisałem już wielokrotnie, ale to jest coś o czym pisanie mi się nie znudzi bo w Polsce jest to niespotykane. Taka uprzejmość i życzliwość nie panuje u nas nawet w czasie świąt. Tylko ten spalony kosz mnie zaciekawił. Nawet tutaj są wandale którym niszczenie sprawia przyjemność. Jakby nie mogli sobie po prostu pójść pobiegać.