Jeszcze tylko czwartek

I w piątek pójdę biegać.
Klasa trzynasta dzisiaj przysypiała, ale czternasta…nawet przewodniczący klasy był aktywny, aż mnie zszokowało. Jest takie jedno pytanie które chwyta mnie za serce za każdym razem gdy je słyszę:
– A będzie nas Pan uczył w następnym semestrze?
I nieważne jak często odpowiem że chciałbym i nie ważne jak bardzo chcę i jak bardzo to dla mnie ważne, to jednak nie wiem co to będzie. Czuję że będzie dobrze, ale nie mam pojęcia czy moje dobrze okaże się też być ‘dobrze’ dla dzieciaków tutaj.

Pierwszy raz tutaj zdenerwowałem się na klasę. Niestety padło na klasę ósmą która z ulubionej stała się tą najgorszą i nie potrafię dojść do tego dlaczego. Żadna inna klasa nie zachowuje się w ten sposób. Wszystkie są super, nawet jeżeli nie są aktywne na każdych zajęciach to dają z siebie wszystko na co drugich. W końcu nie można oczekiwać że będzie się Im zawsze chciało na pierwszych zajęciach w poniedziałek czy na ostatnich w piątek, albo przed lunchem, czy po matematyce. A dzisiaj klasa ósma mnie po prostu zawiodła. Powiedziałem Im że są naprawdę dobrzy, bo taka jest prawda, to klasa pełna zdolnych uczniów, ale teraz Im się zupełnie nie chce i to też prawda bo siedzą na tych zajęciach zupełnie bez życia i to niezależnie od tego co robię. Dzisiaj nie chcieli nic robić, pomimo tego że mnie zrozumieli. A skąd wiem że zrozumieli? Bo gdy powiedziałem Im że mają to napisać to pisać zaczęli. Tylko te zajęcia nie mają na pisaniu polegać. Jak już w końcu napisali to trochę się wygadali. Strasznie się na nich zawiodłem, ale może teraz się ruszą.

A w klasie trzeciej pierwszy raz odczytałem dwa znaki i stworzyłem z nich zdanie: zamykać drzwi.
Mój chiński ciągle jest w powijakach ale już jest coraz lepiej, jest nawet tak dobrze że zapytałem się Lidii co chciałaby zjeść i powiedziała że chciałaby blabla, którego to blabla nie zrozumiałem ale chodziło o ryż z dodatkami.
I tak zjedliśmy sobie w spokoju. Ciszy i spokoju. Nawet ktoś się dosiadł co się nieczęsto zdarzało ostatnimi czasy.  A potem wróciliśmy do gabinetu i ponownie w spokoju upłynęła nam przerwa na lunch. Lidia trochę się pouczyła, a ja zacząłem pisanie tej notki.

Zajęcia popołudniu poszły świetnie, wszystkie klasy miały mnóstwo, ale to naprawdę mnóstwo energii i chętnie rozmawiały o tym jakie przedmioty w szkole lubią ,jakich nie lubią i dlaczego. No i tak jak w Polsce jeżeli lubią nauczyciela to lubią przedmiot. Bardzo dużo plusów zebrał pozytywnie zakręcony Pan od historii (ten na którego wpadłem w zeszły piątek, który pytał się o Lewandowskiego). Zatrważająco dużo uczniów mówi że nie lubi angielskiego i co gorsza mówią to uczniowie którzy są naprawdę dobrzy. To daje taki spory kontrast gdy ktoś bardzo porządną angielszczyzną mówi że angielskiego nie lubi bo jest trudny, musi się uczyć dużo słówek a nauczycielka jest beznadziejna. Na szczęście niektórzy mówią że lubią i uważają że jest bardzo przydatny. Cieszy mnie to że nawet uczniowie którzy mówią że angielskiego nie lubią pytają się czy zostanę na kolejny semestr bo lubią zajęcia ze mną, czyli to co jest najważniejsze jest takie jak być powinno. Dzieciaki są zadowolone i uczą się czegoś. Jestem bardzo zadowolony.

Po ostatnich zajęciach poszedłem od razu do gabinetu, Lidia pochwaliła Catherine, mówiąc że jest bardzo urocza (skumplowały się gdy Lidia poszła posłuchać Damona), co w sumie też mnie trochę ciekawi, ale widać to ponownie jakaś kalka językowa. Zaraz potem przykulali się uczniowie i obmyślaliśmy plan Wigilii. Będę musiał przytachać drzewko z mieszkania, będzie jedzenie, będą prezenty (bo losowaliśmy i mi przypadł Liberty, który jest niesamowicie ciekawym przypadkiem) i będziemy śpiewać kolędy, a może nawet w coś zagramy.
Dzisiaj ponownie graliśmy w Mafię i za pierwszym razem odpadłem jako zabójca, a za drugim wygraliśmy jako zabójcy. Damon tak siedział z boku i się przyglądał, ale na Wigilii będzie, a że porobię zdjęcia to w końcu Go zobaczycie. Zresztą zobaczycie nie tylko Jego ale i cały nasz gang chodzący na konsultacje.

Do Lidii co chwilę dzwonił szef który chciał żeby przyszła na kolację z szefami szkoły bo jakieś szychy przyjechały, a Lidia wzbraniała się okrutnie mówiąc że iść nie chce, że nie ma roweru, a w końcu wykrzyczała radośnie że nie musi iść. Przysłuchiwałem się temu z boku dziękując w duchu że ja iść nigdzie nie muszę, tylko mogę sobie spokojnie zjeść kolację…owszem mógłbym gdyby nie to że spóźniłem się o 40 minut i wszystkie stołówki były puste. Wszystkie za wyjątkiem trójki. Stoimy i wybieramy, a raczej wysłuchujemy jak Lidia marudzi (liczba mnoga bo poszedł z nami Damon) i gdy Pani w stołówce nakłada jedzenie dla Lidii ta odbiera telefon i Jej twarz się rozpromienia mówiąc że zaraz ktoś po Nią przyjedzie i jedzie na kolację do szefa. No tak…czyli chodziło tylko o rower. Za to my sobie z Damonem spokojnie zjedliśmy i porozmawialiśmy o randkach w ciemno. Mi za to przypadło jedzenie Lidii stąd ten ryż i ziemniak, które oczywiście zostawiłem, ale za to wziąłem placek z jajkiem.

I to by było na tyle z dzisiejszego dnia. Kolejna środa za nami, jeszcze pięć śród w Chinach przed nami. No dobrze, sześć, ale ta szósta będzie spędzona w podróży na lotnisko.