Lawrence

Zacznę od tytułu.
Poszedłem na lunch który zjadłem bez Lawrence’a, wychodząc poszedłem sobie kupić kawałek placka i poszedłem zrobić zdjęcie zamarzniętej kałuży (żebyście nie myśleli że u mnie jest ciepło).
– Cześć!
– Cześć, nie jadłeś jeszcze?
– Nie, właśnie idę. A pamiętasz co Ci mówiłem o jedzeniu tutaj?
– Tak, ale w gruncie rzeczy to się tym nie przejmuję.
Po czym poszedłem sobie do gabinetu, ale tuż przed wejściem do budynku dogonił mnie Lawrence.
– Mogę pójść z Tobą?
– Zjadłeś coś?
– Nie, ale coś kupię i wezmę od kolegów z klasy.
– No chodź, poznasz moją asystentkę bo dzisiaj została w gabinecie i się uczy.
– Ach…
– Lidia to Lawrence, Lawrence to Lidia.
– Mogłabyś mi dać jego adres? Bo byłem tam w weekend ale nie znałem adresu.
– Jak Bart będzie chciał podać Ci adres to Ci poda.
– Lawrence ja mam tylko dwa dni wolnego w tygodniu i naprawdę chciałbym w tym czasie odpocząć.
– Ale to tylko dwadzieścia minut…
– Bart, mogę porozmawiać z Nim po chińsku?
– Oczywiście
(…)
– Bart, jesteśmy przyjaciółmi, przepraszam jeżeli Cię uraziłem. Ja Cię bardzo szanuję i chcę Ci pokazać szacunek, więc jeszcze raz przepraszam. Rozumiem że jesteś bardzo zajęty, a ja teraz muszę iść coś zjeść.
– W porządku, w porządku idź.
– Nie mam pojęcia co mu powiedziałaś, ale dziękuję bo to już się robiło naprawdę dziwne.
– Powiedziałam tylko że może się nie zrozumieliście, że to jakieś różnice kulturowe i żeby uszanował Twój wolny czas.
Nie będę tutaj się bawił w jakieś analizy postaci, ale mam wrażenie że Lawrence’owi kogoś/czegoś brakuje, tyle tylko że ja tej luki Mu nie wypełnię. Teraz gdy usłyszał to od Lidii przynajmniej nie można powiedzieć że coś się zgubiło w przekładzie.

A wychodząc ze stołówki trafiłem na Wendy która akurat wchodziła i jak zawsze z uśmiechem na twarzy i Jej akurat mi brakuje…

Posiedziałem sobie z Lidią, Ona się uczyła, ja się uczyłem, także fajnie. Tylko Ona jest naprawdę chorowita, dzisiaj rano obudziła się z krwawiącym nosem bo miała zapuszczoną klimę i powietrze zrobiło się strasznie suche. Niech ta mama przyjedzie jak najszybciej. Nie dlatego że mam to zaproszenie na jedzenie, ale ktoś się Lidią powinien zająć, bo Ona się przepracowuje.

Następnie kulnąłem się na zajęcia do klasy numer osiem, która oprócz Wendy nie ma w sobie za grosz energii, co jest bardzo dziwne bo to przecież moja klasa, moi ulubieńcy…a jednak ciągle są padnięci na moich zajęciach. I to naprawdę ciągle, tydzień w tydzień. Aż mnie to ruszyło i powiedziałem Lidii, na co stwierdziła że powinienem porozmawiać z Nimi i się zapytać o co chodzi. No tak, ale tyle to ja sam wykombinowałem i zadałem to pytanie i nawet uzyskałem odpowiedź: ‘matematyka’. Wszystkie klasy mają gdzieś tam matematykę, niektóre zaraz po, lub zaraz przed moimi zajęciami więc takie usprawiedliwienie to nie jest usprawiedliwienie.

Po kolacji spotkałem Wendy, ponownie z uśmiechem na twarzy, i zapytałem się o co chodzi, czy może ja coś zrobiłem, a ta próbując coś wymyślić powiedziała że nie, tylko jej koledzy i koleżanki nie zawsze wiedzą co powiedzieć. No dobrze…klasa ósma to na chwilę obecną najsłabsza klasa z tych które uczę, zero energii nawet do żartów, a to już się bardzo rzadko zdarza. Na szczęście jutro pora na zajęcia konwersacyjne więc sobie poradzimy.

Klasa dwunasta za to w końcu obejrzała Śnieżkę i mogliśmy zrobić zajęcia, ale czuję że czeka mnie jeszcze z Nimi nie jedna walka o inny film. Z Nimi mogę walczyć bo to naprawdę porządna klasa, a taki film jako nagroda to żadna strata bo też się z niego uczą a by go obejrzeć muszą się postarać.

Podczas kolacji przysiadłem się do dwóch uczniów, ale nie mam pojęcia czy z moich klas bo Ich nie poznałem. Jeżeli z moich to jacyś tacy małomówni na zajęciach. I porozmawialiśmy sobie o Putinie, który jest tutaj bardzo lubiany i poważany. I nawet wiedzą, że Polska z Rosją to tak nie za bardzo się lubią. Aż mi się głupio zrobiło bo nie mam pojęcia jak układają się relacje na linii Chiny – Rosja. A układają się niesamowicie dobrze jak podaje internet.

Pojawił się też Lawrence, który przepraszał mnie i przepraszał i mówił że różnica wieku, że nigdy nie był za granicą, że wychowywał się w Chinach i dla niego to jest normalne (aczkolwiek jak Lidii powiedziałem o tym że codziennie jemy razem lunch i kolację to aż się dziewczyna skrzywiła) , a ja ciągle mówiłem że jest okej, nie jestem zły, tylko potrzebuję trochę odpoczynku i dla mnie nie jest to normalne. A potem powiedział coś bardzo osobistego o ojcu, matce, bracie i zrobiło mi się Go naprawdę żal, ale nijak nie mogę Mu pomóc. To jeden z takich problemów z którymi musi sam sobie poradzić.

I na tym poprzestańmy bo powoli ten blog zamienia się w opowieść o życiu Lawrence’a i chorobach Lidii.

Rano byłem pobiegać. Ruszyłem przed siebie o 614 i gdy zaczynałem bieg księżyc wisiał na niebie, sklepy były pozamykane, a ludzi na ulicach tyle co kot napłakał, nie ma co nawet myśleć o tym by kupić coś na targowisku, gdy kończyłem bieg słońce już wzeszło, sklepy powoli się otwierały a i sprzedawcy zjeżdżali się na targowisko. A ja biegłem. Wpierw powoli, a  z czasem coraz sybciej i szybciej chociaż wcale tego nie planowałem po prostu tak wyszło. Czasem tak wychodzi że umysł przejmuje władzę nad ciałem i biegnę nie zdając sobie sprawy z prędkości, to taki stan w którym bieg to sama przyjemność, a może nie tyle przyjemność co coś naturalnego, coś co było od zawsze i czego nie wyrzucę już siebie, tak jakbym to ja był biegiem a bieg był mną. Całkowita jedność, żadnego bólu, żadnych kolek, tylko gdzieś tam w tyle głowy kołacze myśl, że trzeba się streszczać bo mamy tylko godzinę, a chciałoby się dłużej bo co to jest taka godzina. Godzina biegu to nic…Dlatego dzisiaj nie dobiegłem nawet do przystanku autobusowego tylko zawróciłem kawałek za policją jeszcze przed sklepem na ulicy i nawet nie obiegłem tego trójkątnego rozjazdu, tylko od razu pobiegłem do domu bo bałem się że mi zabraknie czasu, zostało mi go jeszcze trochę więc zrobiłem sobie powtórny slalom między blokami i mogłem spokojnie wrócić do domu. Już się nie mogę doczekać piątku gdy znowu założę buty i ruszę do biegu. To jeszcze tylko 2 dni.