Adam!
Oczywiście rozciągam się po biegu to coś czego nauczyłem się na początku mojej poważniejszej przygody z bieganiem. Ostatnie dwa miesiące trochę zawaliłem i już czuję to w czworogłowych, ale teraz rozciągam je co rano i po biegu i powoli wszystko wraca do normy.
Na samym początku też się nie rozciągałem, ale to były czasy gdy wychodziłem na godzinę i wracałem do domu w takim stanie że od drzwi do łazienki chodziłem na czworakach bo tak mnie nogi bolały. Cierpiałem niemiłosiernie, ale hej to był mój wybór i było mi z nim psychicznie dobrze (chociaż fizycznie wyłem z bólu niejednokrotnie). Rozpoczęcie biegowej przygody od biegania/truchtania przez godzinę może nie było najrozsądniejsze ale zahartowało mnie.
I ja się nie krępuję, a najzwyczajniej w świecie nie chcę tutaj zanudzać. Aczkolwiek, skoro nieobecni nie mają głosu i swojej opinii nie wyrazili, będę pisać o bieganiu. O ile będzie o czym, bo niektóre biegi są zupełnie bez historii, do takiego wniosku doszedłem pisząc dzienniczek przez ostatnie dwa lata. Chociaż dwa lata temu gdy spisywałem wrażenia z treningów na komórce siedząc w tramwaju/autobusie opisałem chyba każdy trening. Mogę to nawet udostępnić gdy wrócę do kraju bo tych kilkadziesiąt stron siedzi gdzieś na kompie. Mam tam rozpisane cele, wrażenia z treningów i podsumowania każdego miesiąca i całego roku.
Hmm…word pokazuje że nabazgrałem już ~51k słów. Czyli całkiem całkiem. A naprawdę myślałem że będą dni kiedy nie będę miał co napisać…A tutaj zawsze coś się dzieje, chociaż to wioska…Na przykład ten Li Yang wczoraj. Dużo uczniów mówi że on przyjechał tylko sprzedać książki, ale niektórzy wierzą w to co mówi i piszą do niego list z prośbą o materiały. Aż się pod tym listem podpisałem, bo skoro dzieciakom zależy to czemu im nie pomóc? I tak się teraz zastanawiam czy one są naiwne czy ja jestem cyniczny…Bo chociaż bardzo mi się podoba to że chcą się uczyć (praca nauczyciela tutaj jest bardzo, ale to bardzo przyjemna) to jednak nie przekonuje mnie takie wybiórcze podejście do języka. Bo to język to coś więcej niż tylko komunikaty a ten Pan sprowadza naukę do głośnego czytania i zapamiętywania zdań. Tak to przynajmniej wygląda z ulotek, tego co dzieciaki mówią i co wyczytałem w sieci.
Tylko to co zdziwiło mnie najbardziej to że taki człowiek, sławny na całe Chiny, przedsiębiorca, milioner itd. pojawił się w takiej malutkiej szkole! Przecież tu jest raptem 3k uczniów. Pewnie zahaczy też o inne szkoły, ale to jest malutka wioska w Chinach. To bardzo dobrze świadczy i o nim jak i o przyszłości Jiawang. Lidia powiedziała że to najlepsza szkoła w okolicy, ale i tak nie oszukujmy się, to jest wioska…
Nie napisałem, a to dwóch nastolatków się o siebie opierało. Nastolatków w sensie chłopaków. U nas? Na całą szkołę wyzwiska od ‘pedałów’. W Chinach, normalny widok.
Tak, na tych taboretach siedzą całymi godzinami. Niektórzy mają na nich poduszki, ale nie wszyscy. Również niektórzy mają krzesła z oparciami, ale jakieś 95% siedzi na taboretach. Wady postawy? Nie żartujmy sobie.
Lidii ukradli wczoraj telefon. Miała takiego ładnego HTC i jej go dziabli. A raczej dziabły bo zostawiła go na moment w damskiej ubikacji koło kranu i gdy wróciła to stały tam trzy dziewczyny które zaraz potem zniknęły. I co na to Lidia? Że ona nie chce tego zgłaszać na policję bo to młode dziewczyny i mogą mieć problemy…Czytałem o tym braku asertywności w Azji, ale to już chyba lekka przesada. Powiedziałem jej że straciła listę kontaktów, zdjęcia, ważne informacje, a przede wszystkim telefon który kosztował kupę kasy (no poważnie ona za tego HTCka dała tyle co ja za swój rower, za tyle to można auto kupić…) i powiedziała że może zgłosi…
Budzę się w ciemnym pokoju i od razu przypomina się piosenka o Marku Hłasce ‘Wiem że można zmusić się do snu, w małym pokoiku ciemniejszym niż grób (…)’. Nie znoszę tych ciemnych poranków. To słońce powinno mnie budzić a nie odwrotnie. Na szczęście po chwili słońce wstaje i już się robi przyjemniej.
Na lunch do 4 i dzisiaj coś nowego: kulki mięsne, albo z tofu? W każdym razie bardzo dobre.
Po lunchu kulnąłem się wziąć deserek. To takie dziwne coś to ziemniak słodki, a to drugie to rodzaj ciastka. Całkiem przyjemny w smaku.
Dostałem też odpowiedź od Jennifer, bo wysłałem jej maila w piątek z informacją że chcę zostać na kolejny semestr. No i zostaję, także projekt Deszcz Odrodzony będzie kontynuowany. A kto wie może gdy będę w domu przeniosę bloga na coś bardziej przyjemnego niż blox.pl
A po szkole udałem się na targ kupić mandarynki i banany. Pan Sprzedawca bardzo chciał żebym kupił świeże mandarynki, które są bardzo dobra jak mnie zapewniał, a ja z upartością godną lepszej sprawy pakowałem te tańsze i ‘gorsze’. Sęk w tym, że te ‘lepsze’ były maciupcie i więcej czasu poświęciłbym na to żeby je obrać niż na to żeby je zjeść. A te ‘gorsze’ były duże i dojrzałe. Muszę coś wyjaśnić – ja nie znoszę mandarynek, śmierdzą i są niesmaczne. Pomarańcze mogę jeść do oporu ale mandarynek nie cierpię. Mandarynki nie można obrać niepostrzeżenie bo zawsze ktoś ją wyczuje. I nie jest to zapach który mi odpowiada. Tylko tutaj mandarynki nie śmierdzą, są słodziutkie ale nie przesłodzone, mają bardzo delikatny zapach, są pełne miąższu, nie są suche tylko soczyste, no słowem przepyszne.
Pokazywałem dziś uczniom moje stare zdjęcia i też mnie nie poznali (także spoko tato, wstydu nie ma), ale bez ogródek powiedzieli że byłem gruby, chociaż mówili też – wielki. Taaaa…A jedna dziewczyna dała mi swoje zdjęcie i poprosiła żebym jej przegrał tamte stare…To mi się jeszcze nie zdarzyło.
Gdy tak jeździłem po mieście zauważyłem trzy zbiegowiska ludzi. Jedno w okolicy standardowego miejsca rozgrywek szachowych, ale tym razem Panowie grali w karty i chyba na poważnie bo mieli takie bloczki kamienne jakie są czasem pokazywane w japońskich filmach w kasynach.
Drugie było przy szkole, ale to standardowo o tej godzinie. Bo szkoła podstawowa pełna jest dzieci i rodziców odbierających dzieci po zajęciach.
A trzecie było kawałek dalej, cała ulica została zablokowana bo z ogromnego auta rozdawano (raczej nie sprzedawano bo nie zauważyłem wymiany pieniędzy) kapustę pekińską.
A teraz o tych problemach z GPSem – nie umiał mnie znaleźć farfocel jeden, szukał szukał, pytał się czy jestem w mieszkaniu, czy się nie przeniosłem na inny kontynent, nawet pytał o dzień, ale nie potrafił…Gdy wróciłem do domu położyłem go na oknie w kuchni i złapał sygnał od razu…Także od teraz garmin będzie szukał sygnału właśnie tam, żebym potem nie stał na dworze jak kołek.