Czyli po pierwszych zajęciach szybko do domu, przebrać się i ruszamy na trening. Hooola! Do listy pragnień uczniów należy dopisać kafejki internetowe, ogrody (ponownie), sale komputerowe, salę muzyczną, która będzie lepiej wyposażone, młodszych nauczyciel. Lub zabicie wszystkich nauczycieli.
– Nawet mnie?
– Nie no, wszystkich chińskich nauczycieli.
A Brigide dorzuca ‘poza tym nie jesteś nauczycielem’
Hmm…no w sumie…ale skoro dyscyplina w klasie jest to nie ma co narzekać.
W każdym razie nie wiem co zrobiłbym bez Sophie bo miałem dzisiaj nie lada problem wyjaśnić blessing in disguise, czyli najprościej mówiąc dobrego złe początki. Coś co początkowo wygląda fatalnie ale okazuje się być bardzo dobre. Dobrze jest mieć w klasie uczniów którzy potrafią wyjaśnić po chińsku o co chodzi, chociaż i tak miała problemy, czyli widać trudne przysłowie.
No to teraz do piramidki. Przebrany, przygotowany, gotowy do boju ruszyłem. Standardowa droga do szkoły wydłużona o jedną ulicę by wyszło ponad 2km, wbiegam na stadion, chwilę się rozciągam i ruszam. Pierwsza minutka była strasznie wolna, ale potem dwuminutówka poszła szybciej i zdałem sobie sprawę że robienie przerw na 4 i 5 minut mija się z celem, trzyminutówka poszła jeszcze szybciej, ale przy czterominutówce chwyciła mnie kolka…musiałem trochę zwolnić ale tempo poprzedniego biegu utrzymałem, potem pięciominutówka, czyli w końcu jestem w stanie biec kilometr w miarę szybko. I potem z powrotem 4-3-2-1. Z czego minutówka poszła bardzo szybko, ale nie w ‘trupa’. Kolka przeszła przy drugiej trzyminutówce i myślę że jeszcze za tydzień zrobię 5×5’ z przerwami 3’ a potem mogę już spróbować WB2 w jednym ciągu. Nie mogę w końcu wydłużać tego treningu w nieskończoność bo dzisiaj trwał prawie 75 minut czyli tyle co wolne wybieganie dwa tygodnie temu, a to jest nie do przyjęcia. Żeby trening szybkościowy trwał tyle co wycieczka? To jest nie do przyjęcia.
A teraz siedzę w domu, jem obiad i kończę ten sześciodniowy szkolny maraton tak jak go zacząłem: piątkowym popołudniem. I tak sobie wymyśliłem że na zakupy pójdę dziś wieczorem. Bo w sumie czemu nie…najpierw jednak kupię owoce.
Po tej przerwie na lunch wróciłem do szkoły i zakończyliśmy tydzień pod znakiem ‘szkoły marzeń’. Do listy dopisujemy: przystojnych przewodniczących klasowych (ciekawostka), młodych nauczycieli, naukę nie dla egzaminów ale dla samych siebie tak by uczyć się czegoś przydatnego, komputerów. Naprawdę często powtarzały się akademiki, toalety i stołówka w której jedzenie mogłoby być lepsze. Znaczy mogłoby być, zawsze jedzenie mogłoby być lepsze, ale ono przecież jest całkiem dobre i naprawdę nie jest drogie…chociaż z drugiej strony jeżeli bierze m się porcję za 2.8 RMB (czyli dwie bułki i dwie potrawy) a ja tylko bułki i trochę podzióbie potrawy to nie można narzekać że jedzenie jest drogie bo się przecież nic nie zjadło. Tylko z drugiej strony ja na to patrzę inaczej, ja mam możliwość pójść do restauracji lub samemu sobie przygotować, stołówkę wybieram z przyczyn ideologicznych. Do listy! Pałeczki w stołówce są brudne, każdy powinien mieć własne (to jest w gruncie rzeczy podstawa). Ciągle nie potrafię przeboleć tych ośmiu osób w akademiku, w drodze do stołówki można zajrzeć przez okno i widać że tam nie ma ani grama prywatności…Do listy! Najlepszy przyjaciel w tej samej klasie. Tutaj aż mi się zrobiło ciepło na sercu, bo to przecież taka drobnostka a jednak może Im bardzo pomóc.
Jeżeli Lidia znowu mi powie że w klasie 14 coś jest nie tak to będę bardzo zdziwiony. Naprawdę bardzo. Bo te zajęcia przypasowały im niesamowicie, mnóstwo z Nich pisało i pisało i chciało opowiadać o tym co by zmienili. Oni mają naprawdę głowy pełne pomysłów, tylko kiedy mają się spełniać jak od 6 do 21 siedzą w szkole? Jeżeli chcą się wieczorem umyć to nie zdążą na kolację. Wyobrażacie sobie taki codzienny dylemat? Mam iść spać głodny czy mam iść spać brudny…Co byście wybrali: skręcające kiszki i ból budzący w środku nocy, czy świadomość tego że zarastacie brudem i coś tu jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku?
Były też jednak opinie pozytywne, kilku uczniów napisało że wszystko jest w porządku że szkoła jest dla nich jak dom i sprawia że czują ciepło w sercu. ‘Dom tam gdzie serce Twoje’. Przepiękne, naprawdę cudowne i takie poważne.
Czuję że te lekcje bardzo mnie zbliżyły do moich uczniów.
A po zajęciach…HOLA! Przed zajęciami z czternastką liże sobie lizaka i się wyłączyłem po chwili dociera do mnie że ktoś coś mówi patrzę a to wychowawczyni czternastki pyta czy jestem zmęczony mówię że nie, że się zamyśliłem. A ona się uśmiecha i mówi że to zaskakujące że po tylu godzinach ciągle mam mocny głos. Jajka moja Pani, jajka i miód. Poza tym to Twoi uczniowie mają mówić, a nie Ty ;)
No to po zajęciach pojechałem na zakupy (dlatego ta notka jest publikowana tak późno), miałem w portfelu taką oto listę: warzywa, kiełbasa, słonecznik (nie mamo, w Chinach nie zabraknie słonecznika, ale gdyby zabrakło to mam jeszcze tak z 700 gramów), fasola, jajka, sypane picie i miód. No i owoce. A co kupiłem widać na zdjęciach. Kupiłem dużo sypanego picia, miód, chyba przepłaciłem za kiełbasę, ale już mi się nie chciało do trzeciego sklepu jechać i szukać. Kiedyś dojrzeję do tego by spróbować przypraw i zrobić coś z mięsem, do tego tofu i jakaś galerata leżąca obok tofu (może też tofu?) i to chyba tyle z tych nietypowych. Aaa i kupiłem coś z Totoro, nie wiem co to, może jakaś łyżeczka, ale to nieważne, ważne jest to że jest Totoro.
No i owoce. Owoce kupiłem u Pana Obwoźnego, który dzisiaj przyjechał z żoną. 6 gruszek, 6 jabłek, ponad 2kg mandarynek, słonecznik, 4 banany i ZaCholeręNieWiemCoTo. I za wszystko zapłaciłem 34 RMB. Z czego ZCNWCT kosztowało 7 RMB a leciutkie to bardzo.
Ach…kupiłem też tańszy napój sezamowy i mleko sojowe. Chciałem sprawdzić czy jest różnica jakościowa…no i jest, ten tańszy jest gorszy…Na szczęście tamtego mam jeszcze kilka torebek. Także jutro pewnie się lenię.