Podróż na południe

IMG_3281 (Copy)

Materac twardy jak kamień. Nie żebym narzekał, wręcz przeciwnie, lubię twarde materace, ale ten był chyba ciosany. No i tak jak sądziłem, łóżka są krótkie. Stopy mi zwisały…Tylko skoro i tak spałem na brzuchu to nie było źle. Na boku spać się nie dało – twardo. Na śniadanie zupka z kubka. Całkiem, całkiem. Makaron jest wszędzie taki sam, ale przyprawy bardzo dobre. Osobno smak, osobno warzywa, osobno kolejny smak. Dobrze, że był ten podgrzewacz do wody na herbatę. Herbatka jaśminowa słaba, ale może za bardzo przywykłem do tych mocnych.

IMG_3290 (Copy)

Na dworzec…oczywiście na recepcji ani słowa po angielsku, ale przynajmniej nie musiałem niczego płacić. Dworzec jest ogromny. Nasz katowicki chyba będzie większy jednak. Dużo sklepów, ale oczywiście nikt nie mówi po angielsku. Żeby wejść na dworzec  trzeba przejść najpierw przez bramki z wykrywaczami metalu (ponownie ani słowa po…), a żeby dostać się na peron trzeba przejść przez bramki na których sprawdzane są bilety, oraz dokumenty tożsamości.

IMG_3291 (Copy)

Ach tak…na bramkach pożegnaliśmy się z Ann i do pociągu musiałem trafić sam. Postanowiłem trochę pochodzić po sklepach i kupiłem wodę, oraz niemampojęciaco, ale było na półce z orzechami/pestkami. Ceny na dworcu wyższe niż w sklepie przy akademikach, więc uznałem, że nie dam im zarobić. A teraz siedzę w pociągu G-113, w wagonie 10, na siedzeniu 4F. Tyle wyczytałem ze swojego biletu :) Za 5 minut odjazd i za 2 godziny+ powinniśmy być na miejscu. Przypuszczalnie pociąg nie będzie się zatrzymywać, bo jeżeli zatrzyma się chociaż raz to będzie krucho.

IMG_3292 (Copy)

W pociągowej telewizji właśnie leci The Expendables, ale darmowego internetu nie  ma.

IMG_3295 (Copy)

Okej, będą przystanki, ale na szczęście pociąg mówi po angielsku i są napisy w ludzkim alfabecie. Pociąg kula się aż do Szanghaju…i podają prędkość. Właśnie przejechało 260 km/h i w ogóle tego nie czuć.  Jeszcze druga kontrola biletów. Nie można w końcu pozwolić na to by ktoś siedział tam gdzie nie powinien! 302 km/h!

IMG_3320 (Copy)

Pociąg właśnie mnie ostrzega żebym nie krzyczał i życzy mi przyjemnej podróży.

IMG_3329 (Copy)

Czerwone opakowanie chyba na całym świecie oznacza – OSTRE. Dobrze i na ostro przyprawiona ta suszona wołowinka i to ze śliwką i anyżkiem. Dobre cholerstwo. Tylko ostre.

IMG_3334 (Copy)

LOSOWY FAKT#1 Chińczycy uwielbiają tablety.

I have no idea what I’m doing

IMG_3263 (Copy)

Nie mam zielonego pojęcia co ja robię.

Wylądowałem w Pekinie. Nawet w pociągu wiozącym mnie do odbioru bagażu to do mnie nie docierało. Jest chyba zbyt wiele rzeczy o których powinienem myśleć, że o nich najzwyczajniej w świecie nie myślę.
No dobrze. Odebrałem bagaż, zrobiłem zdjęcie, postanowiłem spojrzeć na ulotki, po czym nie wziąłem żadnej mówiąc sobie ‘Co ja, babcia jestem?’ i wyszedłem do hali przylotów.

A tam nikogo z napisem, który chociaż w najmniejszy sposób sugerowałby że ktoś na mnie czeka. Powinno mi chociaż ciśnienie skoczyć. Nie wiem czy byłem taki zmęczony, taki obojętny, czy po prostu pogodzony z losem, ale pokręciłem się wokół tej hali i w końcu pojawił się sympatyczny Pan Chińczyk, który miał tabliczkę z napisem BART. (Po drodze zapytałem też sympatycznego Pana Indonezyjczyka czy czeka na mnie, ale powiedział że czeka na wycieczkę – flaga Indonezji powinna mieć inne ułożenie barw niż nasza!).

Pan Chińczyk nie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcia, więc trudno, sam sobie trzymam znaczek. Ann i PC odwieźli mnie do hotelu, Ann mnie zarezerwowała…Po drodze wielokrotnie wspominając, że jestem bardzo przystojny, wyglądam bardzo młodo i na pewno nie będę mógł się opędzić od dziewczyn. Pokój hotelowy jaki jest każdy widzi. Niby na osiedlu akademickim, a szczoteczki, mydło, płyn do kąpieli, telewizor, podgrzewacz wody, herbata i chyba internet do którego nie mogę się podłączyć. Do gniazdek wchodzą polskie wtyczki, także jest ślicznie.

O 18 ruszamy z Ann i może Panem Szefem na kolację.

Przemyślenie#1 TEN KRAJ JEST OLBRZYMI (i faktycznie uwielbiają wiadukty, tacie by się spodobało).

Schodząc o 18 na piętro 2 trafiłem na dwie kelnerki, które nie znały angielskiego, więc wyszedłem i poszedłem pograć w sudoku.
Pana Szefa nie było. Ann za to zamówiła zupkę (ogromne nudle, grube, ciężkie i naprawdę masywne), kurczaka w sosie słodko kwaśnym, coś z grzybkami, a ja zamówiłem pikantne coś z wieprzem i kalafiorem (większością kalafiora). Gratis dostałem lekcję jedzenie pałeczkami. I faktycznie Chińczycy mlaskają przy jedzeniu. I faktycznie ogromne ilości jedzenia zostawiają.

IMG_3272 (Copy)

Teraz siedzę i szukam strony na której mogę opublikować bloga, ale chyba skończy się na blox.pl bo nie chce mi się bawić z wordpresami i blogspotami, które nie działają. Google działa! Zaparzyłem sobie herbatę. O 1930 w Pekinie jest ciemno, bardzo ciemno. Chciałem jeszcze pójść na spacer, ale to się jeszcze okaże. Jutro odbierają mnie o 730 z lobby i jedziemy na pociąg. Stamtąd do Xuzhou. Coraz bardziej wątpię w moją wioskę.

IMG_3273 (Copy)

Tak wygląda trasa mojego wieczornego spaceru po zakupy. Dokulałem się do stadionu, na bieżni którego biegało parę osób, a o wiele więcej po prostu chodziło w kółko. Bieżnia nieoświetlona. W ogóle mrok o godzinie 20 jest chyba najbardziej widoczny gdy go porównam z Katowicami. Może to po prostu taka dzielnica. Za to w tym miasteczku akademickim pełno studentów, którzy patrzą się an mnie z większym zdziwieniem niż ja na nich.

IMG_3271 (Copy)

Udało mi się zrobić pierwsze zakupy. O ile zupkę i suszoną wołowinę można nazwać zakupami. Na szczęście mam dostęp do wrzątku więc sobie poradzę. Dzień pierwszy w Chinach – zakończony.

Po czym poznać Polaka…

Po tym, że pije nawet w samolocie.

I nie mam do tych Panów pretensji, bo pili kulturalnie, nawet częstowali. Andrzej podzielił się historią swojego życia. Bardzo fajny, otwarty facet.

A potem spotkaliśmy się znowu. Na lotnisku, które w strefie odlotów do Europy jest RAJEM, bo gdzie nie kopniesz to darmowa kawa, herbata(zielona, czarna, jaśminowa i jeszcze jedna), czekolada, cappuccino, mocca, espresso, mleko, gazety z różnych krajów, internet. No żyć nie umierać.
W zamian za pomoc przy zakupie 5 wódek zażyczyłem sobie  panini (albo ciabatte, nie rozróżniam), potem wspólne zdjęcia i całe szczęście, że ktoś nie pił bo samolot do Nicei raczej by nie czekał.

I jeszcze tylko dwie godziny, chodzenia, czekania, chodzenia i czekania.