Wstaję rano i z miejsca jestem spocony. Rano to dla mnie 5:20. Macham na to ręką bo mogę być spocony po nocy, ale gdy pokonuję pierwszych pięć metrów z łazienki do balkonu i czuję jak na czole pojawiają się nowe kropelki potu to wiem że jest ciepło i duszno.
Wypijam pierwszy kubek wody.
Po toalecie i zabraniu zegarka z balkonu wypijam drugi kubek i wychodzę na dwór.
Przed potem nie ma już ucieczki. Jest ciepło, duszno, słowem strasznie.
Co chwilę muszę się zatrzymywać by się napić. Ale to przynosi ulgę tylko na chwilę, duchota jest taka że powietrze mógłbym żuć.
Są dni kiedy mam wrażenie że już się przyzwyczaiłem, że ciało się przestawiło i jest, jeżeli nie dobrze to przynajmniej przyzwoicie.
A potem są takie dni jak ten cały tydzień kiedy nic mnie z mieszkania nie wyciągnie, a gdy już muszę wyjść wracam zlany potem i odechciewa mi się wszystkiego.
W dodatku czuję się potwornie zmęczony.
Początkowo myślałem że to sprawka tych 34 kilometrów w sobotę, ale potem dotarło do mnie że przecież po poprzednich trzydziestkach tak nie było, więc powód musi być gdzieś indziej. No i zapewne jest to ta pogoda.
Podobnie zmęczony byłem rok temu w Zhengzhou, wtedy myślałem że to przetrenowanie, ale tutaj…no cóż, tutaj tak nie myślę, nie mam też za bardzo jak tego sprawdzić, bo to dopiero pierwszy tydzień.
Przeraża mnie trochę prognoza pogody na sobotę, bo chociaż słupek rtęci ma oscylować w okolicy 26 kresek gdy wstanę, a gdy planowo skończę biegać będzie na kresce numer 30, to odczuwalna temperatura ma być o 8 stopni wyższa. Innymi słowy, duszno, duszno i jeszcze raz duszno. W takie dni człowiekowi zupełnie odechciewa się biegać, zwłaszcza że pozostawiają mnie odwodnionego na kilka kolejnych. To jest mój straszny problem tutaj. Niezależnie od tego jak wiele piję i tak mam wrażenie że to jest za mało.
Może jednak kierowanie się metodą by mocz był w miarę słomkowy jest błędne i powinienem dążyć do tego żeby mocz był całkowicie przeźroczysty? Może to pomoże, bo pomysłów już innych nie mam.