O madżongu jako o grze będę musiał kiedyś napisać, na razie musicie zadowolić się dwoma informacjami (plus trzecią która pojawiła się niespodziewanie):
– mnóstwo ludzi gra w madżonga (poważnie, mnóstwo)
– hazard w Chinach jest zakazany
– mnóstwo ludzi gra w madżonga na pieniądze chociaż to hazard i jest zakazane
Im człowiek dłużej przebywa w Chinach tym bardziej dociera do niego że prawo stanowi tutaj jedynie sugestie. Może w Pekinie czy Szanghaju prawo to faktycznie prawo, ale już gdzie indziej to może być różnie.
Warto pamiętać że system administracyjny Chin jest skomplikowany, ale według niego miasto w którym mieszkamy z June znajduje się na drugim poziomie i jest to jedno z nielicznych miast nie będących stolicą prowincji znajdującym się na tym poziomie. Dość powiedzieć że na wyspie, czyli w dwóch najważniejszych dzielnicach, obowiązuje zakaz poruszania się na motorze (nieźle, nie?).
No dobrze, czyli mamy już tak: hazard, miasto wysoko w hierarchii czyli pewnie się już domyślacie że będzie o hazardzie, więc jeszcze jedna sprawa i możemy przejść do opisu sytuacji.
Parę tygodni po tym jak przyjechaliśmy otwarto sklep z warzywami praktycznie pod naszym blokiem, a że wtedy też przestaliśmy chodzić do najbliższego sklepu (bo byli tam niesympatycznie ludzie) to od czasu do czasu zaglądaliśmy do tego sklepu będącego pod nosem. Wybór może i był niewielki, ale przynajmniej sprzedawca był w porządku i nie trzeba było chodzić do tego innego marketu (w końcu to 5 minut spaceru więcej, a czasem trzeba tylko pomidora kupić). Z czasem sprzedawano tam tez owoce i więcej warzyw, więc i my tam częściej przychodziliśmy, niestety po kilku tygodniach Pan sprzedawca powiedział że sklep zamyka i będzie tu ktoś inny miał sklep. Zapewne życie sprzedawcy nie było dla niego i postanowił to pomieszczenie wynająć komuś.
Nowy sprzedawca także zaczął sprzedawać warzywa, już bez owoców, do tego mięso, jakieś sosy, ale nigdy gdy przychodziliśmy tam z June nie miał tego co akurat potrzebowaliśmy. Zawsze miał za to mnóstwo mężczyzn w sklepie. Zawsze.
Z czasem zauważyliśmy z June że oni grają tam w madżonga. Sklep składał się z dwóch pomieszczeń, jedno na parterze, a drugie na piętrze, ale do tego na piętrze normalnie klienci nie wchodzili, a ci ludzie siedzieli na piętrze i grali. Widać to było przez otwarte okna.
No nic, skoro grają, a facetowi ewidentnie na sprzedaży warzyw nie zależy to wiadomo że głównym przychodem jest madżong. Także od tamtej pory nawet tam nie zachodziliśmy, bo i po co, i tak nie ma tam nic co chcielibyśmy kupić, a w madżonga grać nie chcieliśmy.
I teraz scena właściwa.
Wczoraj wieczorem przed sklepem pojawiła się policja. Dwa radiowozy, siedmiu policjantów. Co się stało?
Oczywiście główny przychód sklepu pochodził z madżonga, ale w pewnym punkcie Pan sprzedawca przesadził i ograł pewnych ludzi na znaczną sumę pieniędzy. Ci z kolei okazali się ludźmi których nie należy ogrywać na znaczną sumę pieniędzy i zagrozili PSowi że Go zabiją. Ów się wystraszył i wezwał policję.
Dzisiaj w madżonga nikt nie grał, sklep był pusty z wyjątkiem rodziny PSa, która przed sklepem grała w karty.