Wietrzna środa

Nie znoszę biegać gdy wieje. Mało kto lubi podobno. Podobno to bardzo źle wpływa na styl biegania. Z wiatrem biegnie się za szybko, pod wiatr człowiek chce przyspieszyć i w konsekwencji podnosi tętno wykraczając poza trenowane widełki.

Ja na szczęście nie trenuję a jedynie biegam.

GPS szalał nie mniej niż drzewa które wyginały się od wiatru. Sytuację trochę ratował przyjemnie siąpiący deszcz, ale też nie do końca. Momentami biegło się strasznie gdy wiatr wywracał kolejne rowery, ale na szczęście ani razu nie wywrócił mnie.

Gdyby nie było tego wiatru a jedynie taka temperatura i taki deszcz to byłoby naprawdę, ale to naprawdę przyjemnie. Nawet te przemoczone buty nie byłyby problemem, bo przecież to normalne że po deszczu, lub w jego trakcie buty będą przemoczone. W gruncie rzeczy to plus bo butów do biegania nie myję więc przynajmniej są teraz czyściutkie.

Na jutro zapowiadają poprawę pogody, ma już nie padać, nie wiać, w dodatku ma być cieplej, więc…nie pozostaje nic innego jak tylko dalej biegać.

Byle tylko w weekend pogoda dopisała bo w domu rodziców June jest zimno, a w niedzielę trzeba iść biegać, po prostu trzeba…

Bardzo, ale to bardzo cieszę się że po tym fiasku z maratonem dalej chce mi się biegać. Wręcz nie mogę się doczekać by znowu jutro wstać, przeskoczyć płot i biec. Technika przeskakiwania przez płot jest z tygodnia na tydzień coraz lepsza i jak tak dalej pójdzie to do końca semestru będę z siebie naprawdę dumny.

Wczoraj po zajęciach dotarło do mnie że już 2/3 tygodnia pracy za mną i zostały mi jeszcze trzy zajęcia, czyli tyle co nic. Fenomenalne uczucie, a w przyszłym tygodniu liczba zajęć jeszcze spadnie i w dodatku nie trzeba nic odrabiać. No po prostu żyć nie umierać, lepiej jest chyba tylko w szkołach średnich.

Jedną z olbrzymich zalet paskudnej pogody jest brak ludzi na ulicach, nie ma stad studentów, ani obchodnych handlarzy. Wszystko jest takie…ciche i spokojne.