Koniec marca był naprawdę upalny, do tego stopnia że można było wychodzić w krótkim rękawie z czego wiele osób korzystało.
Początek kwietnia…no cóż, powiedzenie kwiecień plecień poprzeplata trochę zimy trochę lata sprawdza się nie tylko w Polsce, ale także i tutaj. Jest znacznie chłodniej, do tego stopnia że wczoraj żałowałem że wyłączono już ogrzewanie. A przecież to początek kwietnia, więc powinno już być przyjemnie.
Chociaż…w Changchun dalej sypie śnieg, więc może być gorzej. Dużo gorzej.
Dni są coraz dłuższe, czyli wychodząc rano przed szóstą zastanawiam się dlaczego jeszcze brama nie jest otwarta, a potem przypominam sobie która godzina, odwracam się w prawo i muszę przeskakiwać przez płot.
A potem pozostaje już tylko biec. I dzisiaj zaskoczyłem sam siebie bo nie spodziewałem się że będzie mi się biegło tak dobrze po czterodniowej przerwie. Z reguły po takich przerwach czuję się ociężały, zmęczony, a bieg to mordęga, a dzisiaj nic z tych rzeczy. Widać okazjonalnie taka przerwa może postawić mnie na nogi. Zobaczymy jak to będzie jutro, bo chociaż teoretycznie te czwartkowe biegi są szybsze to jednak nigdy nic nie wiadomo.
Zapomniałem już jak przyjemnie biega się gdy wokół jeszcze nie ma studentów (chociaż to tylko część prawdy bo z reguły gdy jestem w połowie biegu Oni już sprzątają i wszędzie się pakują z tymi miotłami), a ptaki już ćwierkają. Gdyby jeszcze te poranki nie były takie chłodne to byłoby już w ogóle świetnie. Nie można jednak mieć wszystkiego, prawda?
W Jiawang w niedzielę pewnie będzie podobnie. Mam w planach wyskoczyć z samego rana z aparatem i przebiec się po starych ulicach, zobaczyć jak wiele się zmieniło i jak wiele się pewnie jeszcze zmieni. To może być moja ostatnia wizyta w moim małym chińskim domu, bo potem to pewnie nie będzie już do kogo wracać. Dawni uczniowie rozjadą się w cztery strony Chin, lub świata (oby!) i zapewne już się nie spotkamy…a może nie? Może zostanę jeszcze kiedyś zaproszony na jakiś zjazd absolwentów ;-)