Pierwsze zajęcia z dwoma grupami. Wyobrażacie to sobie? A ja nie dość że sobie to wyobrażam to jeszcze tego doświadczyłem. Na Ich szczęście, lub nieszczęście spotkamy się znowu w niedzielę. Tak, tak dobrze przeczytaliście – niedzielę. Dlaczego? Otóż z bardzo prostego powodu – w najbliższą niedzielę, oraz sobotę jedenastego października odrabiamy poniedziałek szóstego (to w niedzielę), oraz wtorek siódmego (to w sobotę) października.
Wszystko po to by mieć siedem dni wolnego w jednym ciągu od pierwszego października. Tak to sobie Chińczycy sprytnie wymyślili że z okazji rocznicy ustanowienia Chińskiej Republiki Ludowej dostaje się parę dni wolnego, a potem jeszcze dwa trzeba gdzieś odpracować żeby mieć cały tydzień wolny. Oczywiście to tylko teoria bo w praktyce i tak wszystko jest otwarte, z wyjątkiem szkół.
Także po pierwszych zajęciach porannych ruszyłem pobiegać. Dzisiaj nogi znowu niosły, ale wiedziałem że tak będzie, wiedziałem że będzie dobrze, pogoda ładna, może trochę za wysoka temperatura jak dla mnie, ale oprócz tego w porządku. Tyle tylko że te pierwszoroczniaki zajmują cały czas bieżnię, dzisiaj w dodatku mieli chyba próbę generalną bo spacerowali w kółko i przebiegali na trawę.
– June, a co oni właściwie tak ćwiczą cały miesiąc?
– Maszerowanie.
– Tylko maszerowanie?
– No tak. W moim koledżu mieliśmy jeszcze gry mające nauczyć nas pracy w grupach.
Czyli generalnie pierwszoroczniaki w Chinach ćwiczą przez miesiąc maszerowanie. Shawn napisał mi że u Niego w koledżu trwało to tylko dziesięć dni. I generalnie nic więcej, tylko maszerowanie. A jest to chyba dla niektórych wyczerpujące bo biegając w sobotę widziałem studentów próbujących zasnąć w najróżniejszych pozycjach, na ławce, kucając, albo siedząc już. To jest właściwie taka cecha charakterystyczna dla Chin, tutaj ludzie starają się kucać, a nie siadać…
Po bieganiu poszliśmy spotkać się z dawnym nauczycielem June, który chciał rozkręcić z Nią biznes. Obiad na który nas zaprosił był super, do tego stopnia że zjadłem nawet świński żołądek. Chociaż czy on był świński to ja nie wiem…zresztą widać na zdjęciu. Generalnie z jedzeniem to jest tak że wszystko jest smaczne dopóki nie zaczynasz myśleć co tak naprawdę jesz. Z tego też powodu w Jiawang jeszcze jadłem chińskie parówki…Potem jakoś mi przeszło zupełnie, zupełnie.