Na dzień dobry deszcz. Ulewa. O ile wczoraj było szaro i padało, tak dzisiaj szarość już do końca przejęła kontrolę nad miastem. Ludzie obawiają się ciemności. Jest w nas taki strach przed brakiem światła, nocą, taki głęboko zakorzeniony, wywodzący się od naszych praprzodków i chyba pochodną tego strachu przed nocą jest strach przed deszczem. Pochodną bo strach jest mniejszy, deszcz jest niezbędny do prowadzenia roli, zbierania wody pitnej, ale jego nadmiar prowadzi do powodzi, w połączeniu z zimnem do chorób, oraz zniszczenia zbiorów. Deszcz nie działa tak bezpośrednio jak ciemność.
Deszcz ma również to do siebie, że nie zawsze jest powiązany z szarością. Czasem jest powiązany z letnim dniem kiedy spada i możemy się dzięki niemu ochłodzić. Ten dzisiaj nie ma nic wspólnego z latem. Ma mnóstwo wspólnego z jesienią i takim stwierdzeniem które kiedyś przeczytałem life will not end with a whimper, it will end with a meh, czyli świat nie skończy się łkaniem, skończy się meh. To takie nawiązanie to wierszu T.S. Elliota, w którym sugeruje on że świat nie skończy się wybuchem, a łkaniem. W czasach agregatorów treści, informacji dostępnych non stop o każdej godzinie, świata w którym jesteśmy już nawet nie torpedowani co bombardowani bombami informacyjnymi niewiele przeciętnego człowieka jeszcze rusza. Powoli wszystko staje się takim meh. Takim jaka jest właśnie pogoda w ten dzień meh. Nic więcej nawet nie warto mówić.
Dzisiaj te zajęcia trwają krótko. Tak średnio połowa zdaje, połowa oblewa, ale co ciekawe nikt nie zostaje by zobaczyć jaką dostali ocenę. Wszyscy chcą jak najszybciej wyjść z sali i mieć to za sobą.
Wczoraj wieczorem napisała do mnie jakaś studentka i powiedziała że nie zdała i chciałaby podejść jeszcze raz do egzaminu. I męczyła mnie przez dobre pół godziny. Nie zgodziłem się. Mieli pięć sprawdzianów, sześć prac domowych i do tego jeszcze obecność, a potem pod koniec semestru przychodzi czas gdy nagle rozumieją że zawalili. Rozumiem że studia to nie ogólniak i o ocenie decyduje dyspozycja dnia a nie całoroczna praca, ale to nie znaczy że tak być powinno.
Tyle tylko że mój system i tak jest dziurawy bo mam kilka takich studentów których nie kojarzę, którzy przychodzili tylko na sprawdziany i zaliczali je przyzwoicie, więc muszą dostać przyzwoitą ocenę…chociaż tak uczciwie mówiąc to skoro radzą sobie z tymi tematami tak dobrze to po co mają przychodzić na zajęcia i się na nich nudzić? Będę musiał to przemyśleć.
W czasie przerwy na lunch pojawiła się nadzieja że po zajęciach pójdę na krótki spacer do sklepu i uda mi się zrobić parę zdjęć. Nadzieja umarła gdy w czasie pierwszych zajęć zaczęło padać. Do sklepu i tak muszę iść bo skończyła mi się ostra przyprawa domowej roboty, ale zdjęcia…no zresztą sami widzicie.
Wszystkim opowiadam że to typowa Polska pogoda. W ciągu tygodnia bardzo fajnie, słonecznie, a w weekend pochmurno, zimno i deszczowo. Właśnie wtedy kiedy chciałoby się pójść na grilla. Ja z tego powodu narzekać nie mam zamiaru, bo lubię gdy pada, chociaż chciałoby się na meridce przynajmniej do szkoły pojechać. A ja nawet błotników nie mam…Jestem zupełnie do deszcz nieprzygotowany jeżeli chodzi o rower.
Nawet nie patrzę ilu uczniów musiałbym oblać…to nie ma sensu. Nawet stosując polskie standardy maturalne musiałbym odprawić z kwitkiem ponad 25%. A przecież ja matematyki nie uczę, nikt na to nie pójdzie. Trzeba więc podtrzymywać fikcję i puszczać…
Nadzieja powoli wraca do życia wraz z początkiem ostatnich zajęć. Przestało padać. Zobaczymy czy za godzinę będzie równie tak dobrze.
Wyszliśmy z Sali 50 minut po rozpoczęciu zajęć. Czekaliśmy z Becky 10 minut po odpytaniu wszystkich studentów aż ktoś przyjdzie. Ja postanowiłem udać się na krótki spacer połączony z zakupem papryki i pieprzu. Specjalnie wyszedłem innym wyjściem i natrafiłem na studentkę która dopiero co szła do klasy. Ja tego nie ogarniam…