Dzisiaj nie poszło zupełnie. Na jedenastym kilometrze zatrzymałem się i czułem że nie będzie cudów. Ruszyłem dalej i na siedemnastym znowu musiałem się zatrzymać. Kilometr potem chwyciła mnie kolka i wiedziałem że pora wracać.
Dotruchtałem dwudziestu, kiedy to się przewróciłem. Potruchtałem jeszcze kilometr, ale resztę już przeszedłem. Ciało odmówiło współpracy. Pierwszy raz od bardzo dawna i to aż tak bardzo. To było takie dziwne zmęczenie i wzięło się zapewne z kiepskiego paliwa w dniu wczorajszym. Moja wina, nie ma co się nad tym teraz rozczulać, trzeba się poprawić.
Tylko te dwadzieścia jeden kilometrów uświadomiło mi jak bardzo mi się zmieniło podejście. Przebiegnięcie dwudziestu jeden kilometrów to nie jest porażka. Tylko robiąc to regularnie to moje postrzeganie rzeczywistości zmieniło się do tego stopnia że uznaję je za nią. A przecież dwadzieścia jeden kilometrów to porządny dystans, nie jakieś tam pitu pitu. Pierwszy maraton przebiegłem mając za sobą najdłuższy bieg wynoszący właśnie dwadzieścia jeden kilometrów.
Poprzedni przebiegłem mając za sobą przetruchtane dwie dwudziestki piątki. Także wstydu nie ma. A jednak gdzieś tam w głowie jest taka myśl że coś poszło nie tak. I może to jest właśnie to – coś poszło nie tak. Tak bardzo przyzwyczaiłem się do tego że ciągle wszystko idzie po mojej myśli, że ciągle wszystkie moje założenia realizuję bez problemu że teraz gdy wydarzyło się coś takiego myślę że to porażka. A w rzeczywistości nie jest to ani porażka, ani klęska, jest to jedynie dowód na to że paliwo musi być lepsze, że nie mogę ot tak wyjść i biegać iluśtam kilometrów tygodniowo, że potrzebuję przerwy, regeneracji i muszę na taki kilometraż wchodzić spokojnie.
Następne dwa tygodnie będą takie bardziej rekreacyjno-regeneracyjne i po nich zostaną mi jeszcze trzy tygodnie biegania, może trzy i pół. Mam nadzieję że pod koniec czerwca znowu będę biegać lekko i z radością bo to jest najważniejsze- żeby mieć z biegania radość, bo jeżeli mam się do tego zmuszać to nie widzę sensu by to robić. Po co mam się męczyć? A dzisiaj się męczyłem. Owszem, czasem trzeba powalczyć, zacisnąć zęby i brnąć dalej, ale dzisiaj czułem że to nie jest dobry pomysł, że potrzebuję odpoczynku i…ciało przyznało mi rację odmawiając posłuszeństwa.
Mimo wszystko to nie była porażka, to było zwycięstwo zdrowego rozsądku bo ileż można biegać 60 kilometrów na tydzień przy raptem trzech wyjściach?
Znowu padało. Ledwo wróciłem do mieszkania po biegu i już się rozpętała ulewa. To jest jakaś strasznie deszczowa pogoda, podobno nietypowa jak na tę porę roku i te miejsce w Chinach.
A jutro ostatni dzień sprzątania.