Miało padać w środę. Nie padało.
Miało padać w czwartek. Nie padało.
Miało padać w piątek. Nie padało.
Miało padać dzisiaj od 14. Nie padało.
I jak we wszystkie dni trochę się tego deszczu obawiałem tak dzisiaj go wyczekiwałem. Lubię biegać w deszczu, to od tego uczucia związanego z deszczem wzięła się w końcu nazwa tego bloga, a że uczucie pojawiło się w czasie licznych biegów w deszczu i zawsze w ich trakcie powraca to z niecierpliwością go wyczekuję.
Parę razy udało mi się biec w deszczu w Jiawang i było to uczucie niesamowite. Przebiegając w tej mojej strasznie zielonej kurtce przeciwdeszczowej po zamokniętych ulicach czułem się niesamowicie. Biorąc pod uwagę fakt że w Jiawang biegało mi się potwornie i jeżeli chodzi o bieganie to był to dla mnie straszny okres to te kilka biegów w deszczu należy potraktować jeszcze bardziej pozytywnie. Tutaj pamiętam jeden taki bieg, na stadionie, chyba w pierwszym tygodniu mojego pobytu.
Tak, zdecydowanie w pierwszym tygodniu bo mieszkałem wtedy jeszcze w hotelu i Pan z recepcji się na mnie dziwnie patrzył jak wróciłem zmoknięty i uśmiechnięty. Pamiętam ten bieg bo było mi mokro i nic poza tym. Przemęczyłem te 10 kilometrów i wróciłem do smutnego siedzenia w pokoju z lustrami na suficie.
Miałem ochotę dzisiaj pobiegać w deszczu. Może nie tyle ochotę, co nie obawiałem się tego. Czułem że to będzie coś fajnego bo chociaż pewnie nad jeziorem narzekałbym że jest wietrznie i zimno to gdzie indziej biegałoby mi się fajnie i byłby to w końcu pierwszy bieg w deszczu nie tylko tej wiosny, ale też tego roku.
Mogę narzekać na tę potwornie długą zimę w Changchun, ale gdy ona się kończy to to miasto ma naprawdę przyjemną pogodę. Nie ma mokro, nie ma ani za zimno, ani za ciepło. Nie ma takich skoków temperatur jak w Jiawang gdzie to rano mogło być zero a w południe plus piętnaście. Słowem jest idealnie do biegania, na pogodę absolutnie nie mogę i nie będę narzekać. Bo to że wieje przez kilometr czy dwa gdy jestem nad jeziorem to nie kwestia Changchun, a jeziora, więc nie mam najmniejszych pretensji. Inna sprawa, że w lato taki wiatr byłby całkiem przyjemny.
Deszcz niestety nie nadszedł. Szkoda. Zapewne nadejdzie w następny weekend kiedy to będzie wręcz za dużo czasu wolnego i gdy warto byłoby wyjść na dwór pojeździć w końcu na meridce trzeba będzie siedzieć w mieszkaniu. A może nie :-)
Tak biegając dzisiaj udało mi się posłuchać trzeciego odcinka Blueprint for Armageddon, z Dan Carlin’s Hardocre History, czyli historii o Pierwszej Wojnie Światowej, ale w takim ujęciu bardziej ludzkim.
Bardzo poruszyła mnie jedna historia, więc ją przybliżę.
Niemieccy żołnierze dotarli do budynku/strażnicy w której znajdował się jeden brytyjski żołnierz i niemiecki oficer wydał rozkaz by Go zastrzelić. Ten usłyszawszy to zaczął z Nim rozmawiać po niemiecku, bo przed wojną uczył się tego języka w Niemczech. Rozpoznał jego akcent i zapytał:
– Jesteś z Frankfurtu?
– Tak.
– Nie wolałbyś być tam teraz?
Panowie uśmiechnęli się do siebie po czym oficer wycofał rozkaz i kazał żołnierzom ruszyć dalej. Ruszyło mnie to bo wydaje mi się że łatwo nam zapomnieć o tym że wojna to nie sprzęt, statystyki martwych, zabitych czy kilometry zdobytych terenów. Wojna to przede wszystkim ludzka tragedia. I łatwo o tym elemencie zapomnieć patrząc na te wszystkie statystki.
W pierwszym miesiącu Pierwszej Wojny Światowej zginęło około 600k osób. Sześćset tysięcy ludzi. Każdy ze swoją historią, rodziną która Go opłakiwała, przyjaciółmi którzy już Go nigdy nie zobaczą. I myślę że ogrom tego sprawia że się wyłączamy i nad tym nie myślimy bo to jest po prostu nie do objęcia.
Zostawiam komentarz, żebyś miał świadomość że ludzie tu zaglądają i że warto pisać tego bloga :)
Nie wszystko czytam z jednego prostego powodu.. jest tego dużo !! Rany kiedy Ty masz czas to wszystko pisać?! Dlatego cieszy mnie że jest dużo zdjęć.. wpadam oglądam i wychodzę.. jak mam spokojniejszą chwilę to czytam:) Pozdrawiam!