Dzisiaj nie będzie zdjęć, jest to zabieg celowy i w żadnym wypadku nie spowodowany tym że musiałem zająć się innymi rzeczami takimi jak zakończenie dużego projektu (jeszcze tylko jedna część i KONIEC), dopisanie kolejnych ~300 słów do projektu drugiego (który sam nie wiem kiedy się skończy), oraz powtórzeniu kilkuset znaków i nauce kilku nowych słówek. To wszystko zupełnie nie miało związku z tym, że ponownie wracamy do niemrawej szarej rzeczywistości Changchun gdzie zdjęć jest mało i z mieszkania wychodzić się nie chce. Absolutnie nie ma to też związku z pogodą.
A propos pogody, uczniowie dzisiaj dostali zadanie: przyporządkować miesiące do pór roku i jeden z uczniów zrobił coś takiego:
Październik
Listopad
Grudzień
Zima Styczeń
Luty
Marzec
Kwiecień
Moja ulubienica Mary zaczęła się kłócić, że w Changchun są cztery pory roku i zima w cale nie jest taka długa, a ja się nie mogłem przestać śmiać. Może październik to lekka przesada, ale listopad to faktycznie początek zimy. Mam tylko nadzieję, że nie będzie się ciągnąć do kwietnia bo to byłoby już troszeczkę za długo. Chociaż kto tam wie…
Druga historia z dzisiaj związana jest z paczką cukierków zakupionych wczoraj. Pisałem już że durian pachnie paskudnie, niczym zgniłe mięso i pachnie dość intensywnie. Mi osobiście ten zapach nie przeszkadza ani trochę a prawdę mówiąc teraz uważam, że wcale nie przypomina zgniłego mięsa i jest to zapach słodki, bardzo intensywny, ale w gruncie rzeczy przyjemny. Dlatego też postanowiłem go sobie zjeść w przerwie między zajęciami. Dzieciaki natychmiast wyczuły, zatkały nos i powiedziały że to durian i żeby otworzyć okno. Oczywiście otwarłem i po chwili pojawił się Chris, który z miejsca zapytał co tutaj tak zimno, po czym powiedział:
– To gaz. Czujesz? Pachnie gazem.
Po czym poszedł po Harolda, drugiego nauczyciela.
– Trochę jakby ścieki, ale może faktycznie gaz.
Dzieciaki patrzą się na mnie, patrzą na siebie, mówią że to durian, ale nikt Ich nie słucha. Po chwili wchodzą dwie Chinki, które także coś czują i wołają Panią z ochrony budynku. Ja już cukierka zdążyłem połknąć, sala praktycznie wywietrzała, ale Chris mówi:
– Bart, nic się pewnie nie stanie, ale lepiej idźcie do innej sali.
I poszliśmy do innej sali gdzie dokończyliśmy zajęcia. Także tych cukierków muszę trochę kupić i przywieźć do Polski. Bez dwóch zdań.