Baihe, raz jeszcze. Czyli podróż na pogranicze Chińsko-północnokoreańskie. Podróż…prawdziwa podróż z przygodami. O ile do Baihe można dojechać w 6 godzin, tak po południu trzeba dodać godzinę żeby przebyć się przez miasto będące od 16 do 18 w permanentnym korku nie tylko blokującym całkowicie główną ulicę, ale także wszystkie uliczne odchodzące od dworca.
I tak można sobie siedzieć w autobusie i jechać spokojnie te kilkaset kilometrów. Gdzieś w połowie drogi pojawia się przystanek na obowiązkową kolację i toaletę.
A potem nagle autobus się zatrzymuje. W okolicy ciemno, widać tylko śnieg, drzwi otwarte na oścież…W myślach kołacze jeden cytat ‘w przypadku podróży autobusem zabierajcie cieplejsze rzeczy na wypadek wypadku, w zimie to być lub nie być’.
Zegar w autobusie pokazuje datę, godzinę, a po chwili temperaturę, która coraz bardziej spada. Spada i spada…wieje już po nogach, także zimno…miła odmiana od potu na plecach, to prawda, ale widoki na przyszłość są raczej nieciekawe. Pozostaje jedynie się uśmiechnąć i trzymać kciuki za to że jednak rozejdzie się po kościach.
Rozeszło się.
Do Baihe dojechałem z pół godzinnym opóźnieniem, czyli tyle co nic. Potem taksówka i już jestem u Ani i Sabiny.
Niedziela
Krótki spacer po przysypanym śniegiem Baihe uświadamia mi jak bardzo to miasteczko przypomina moje Jiawang pomimo tego że znajduje się kilka tysięcy kilometrów na północ i jest całkiem białe w zimie. I tu i tu ludzie są mili, uśmiechnięci, czuć taką rodzinną atmosferę. Wspaniale.
Ania zadbała o wszystko, o jedzenie, spanie i pewnie wysprzątała mieszkanie jeszcze lepiej niż zwykle, nie to co Tom który nawet śmieci przez ostatnie 3 dni nie wyniósł.
Poniedziałek
To kolejny dzień długich rozmów z Anią i nabijanie się Sabiny z naszych śmiechów. Oraz krytykowanie oglądania moich zdjęć, co po części rozumiem, ale w dalszym ciągu uwielbiam fotografowanie chińskich kibli (tylko mojego głównego rozmówcy o nich już nie ma), oraz śmieci i rowerów.
W każdym razie dziewczyny ugościły mnie super jak zawsze zresztą. W przyszłym tygodni postara się Im odwdzięczyć gościną, ale łatwo mieć nie będę, to pewne.
Wtorek
To był ostatni dzień Bryana w Changchun.
Być może ostatni w Jego życiu. W czwartek, kilkanaście godzin po przylocie czeka Go rozmowa w sprawie objęcia szkoły, a gdy przejmie nad nią kontrolę skończy się możliwość przyjazdu do Changchun na wymianę między uniwersytetami.
To zdecydowanie nie był wesoły dzień, pomimo przepięknych widoków na drodze z Baihe. Czasem nawet najpiękniejsze widoki nie wypełnią dziury w sercu.