Z samego rana siłownia i drugi raz godzina na bieżni. Jedna z Chinek podsunęła mi pomysł żeby przynieść tablet z filmami i oglądać je w czasie biegania. Na razie słucham podcastów, ale kto wie czy oglądanie filmów tego nie wyprze za kilka miesięcy. W ogóle to na siłownię ruszyłem inną trasą niż zwykle i odkryłem targ na ulicy. Rozłożone wzdłuż jezdni ubrania, jedzenie, herbaty. Niby standard, ale dobrze o czymś takim wiedzieć.
Przy okazji okazało się że dobrze zrobiłem wybierając siłownię zamiast bieżni bowiem na obu znanych mi okolicznych bieżniach odbywało się ćwiczenia wojskowe/prezentacje pierwszoroczniaków.
Ruszyłem w końcu do pałacu marionetkowego cesarza, czyli 偽滿皇宮博物.
A co to?
Pałac był oficjalną rezydencją stworzoną przez cesarską armię Japonii dla ostatniego cesarza Chin – Puyi. Mieszkał w niej pełniąc rolę cesarza Mandżukuo, marionetkowego cesarstwa podlegającego Japonii.
A coś więcej?
W czasie okupowania Mandżurii przez Japonię w latach 1931-1945 cesarz Puyi został ustawiony na czele Mandżukuo. Puyi zamieszkiwał pałac w Changchun od 1932 do 1945 roku.
Po upadku Mandżukuo pałac został częściowo zniszczony i rozkradziony przez żołnierzy radzieckich. To co z niego zostało przetworzono na muzeum otworzone w 1962, odnowiono go dwukrotnie – w 1984 i 2004 roku. To tutaj Bernardo Bertolucci nakręcił film Ostatni Cesarz.
Pałac został zbudowany na wzór zakazanego miasta, zajmuje obszar 43,000 metrów kwadratowych. Na jego terenie znajdowały się ogrody, stawy z rybami, basen, schron przeciwlotniczy, kort do tenisa, małe pole golfowe i tor przeszkód dla koni.
Pałac składa się z kilku budynków ale nie jest on w najmniejszym stopniu intrygujący.
Owszem, zawiera mnóstwo świetnie zachowanych eksponatów z tego okresu, jest to kawał historii, ale już od wejścia czuć że coś tu nie gra. Potem człowiek patrzy na dachy i wiadomo że Chińczycy wiele wspólnego z planowanie tych budynków nie mieli.
Owszem, jest dużo koloru złotego, ale bardzo mało zdobień, niewiele czerwieni. Pałac nie wygląda w najmniejszym stopniu jak pałac. Przypomina ogromny dom z salą tronową która nie wywarła na mnie żadnego wrażenia.
Pałac wydał mi się smutny i chociaż pełen ludzi to opuszczony. Do tego stopnia że gdy któraś z pań trzymająca kartoniki z napisem please be quiet poruszała się to podskakiwałem ze strachu bo nie spodziewałem się w tym budynku żadnego ruchu. Do zakazanego miasta się nawet nie umywa.
Za to bardzo podobała mi się ekspozycja poświęcona ostatniemu cesarzowi od cesarza do cywila.
Z jednej strony żal mi Go bo jako cesarz marionetka całkowicie podlegał Japończykom i musiał Ich słuchać, a z drugiej strony…no z drugiej strony to nie musiał być Im podległy, ale nie mnie oceniać Jego wybory.
Swoje w życiu wycierpiał na pewno i jako cesarz marionetka i po wojnie gdy dziesięć lat przebywał w więzieniu.
O wiele ważniejszym miejscem niż pałac cesarski było muzeum poświęcone japońskiej okupacji Mandżurii. Przerażającym miejscem podkreślę.
Oczywiście nie wszystko było przetłumaczone, ale treści można było się domyślić. Nikomu w końcu nie potrzeba dokładnych opisów maszyn do tortur, czy eksperymentów medycznych przeprowadzonych na Chińczykach.
Strasznie smutne miejsce.
Dobrze. O ile dojazd do pałacu do pół biedy, bo wystarczy wziąć taksówkę z dworca i przepłacić. Przepłacić bo to kiepski kurs dla kierowcy – mała szansa na szybki kurs powrotny.
O tyle powrót to…no cóż, powiem tak: to że jeden przystanek nazywa się UlicaPiękna nie znaczy że inny na drugim końcu ulicy Pięknej będzie się nazywać inaczej niż UlicaPiękna. Innymi słowy – półtorej godziny z buta i trzy autobusy później wylądowałem na spotkaniu klubu.