Plan na dzisiaj był bardzo prosty: muzeum armii terakotowej (i koni) oraz duża pagoda dzikiej gęsi i mała pagoda dzikiej gęsi. Plan prosty jasny i przejrzysty, ale trzeba zacząć od śniadania. Zupa z brązowego ryżu i dwa smażone na głębokim oleju rogale z nudlami ryżowymi i jakąś zieleniną w środku. To ciągle nie jest śniadanie mistrzów, ale jesteśmy już bliżej.
Dojazd do muzeum armii terakotowej jest bardzo prosty, wystarczy wsiąść w autobus i dojechać. Przejazd kosztuje 7 RMB i jedzie się blisko godzinę bo muzeum znajduje się ponad 30 kilometrów od Xi’an.
A co to?
To zbiór rzeźb wykonany z terakoty przedstawiających armię pierwszego cesarza Chin – Qin Shi Huang. Wykonano ją i pochowano razem z cesarzem gdzieś w okolicach 210 roku przed naszą erą. Mieli strzec cesarza po śmierci.
Rzeźby te odkryto w 1974 zupełnym przypadkiem w czasie drążenia studni. Różnią się wzrostem zależnie od rangi, czyli generałowie (których jest trzech) są najwyżsi. Szacuje się że było ich łącznie ponad 8000, do tego 130 powozów, 520 koni i 150 koni kawalerii. Większość dalej jest zakopana (o tym za moment).
Z cesarzem pochowano nie tylko żołnierzy, ale także urzędników, akrobatów, muzyków i siłaczy. Bo co się ma facet nudzić po śmierci.
A dlaczego nie wykopano wszystkiego?
Cóż…chyba ktoś zrozumiał że kopanie w ziemi i rozwalanie stojących w niej ponad dwa tysiące lat rzeźb nie jest najlepszym rozwiązaniem, więc czekają…W latach 70-ych tak się pośpieszyli że praktycznie nie ma zachowanej oryginalnej farby na żołnierzach. Tak, oni byli pomarlowani.
Mauzoleum cesarza znajduje się niedaleko muzeum armii teraktowej, tak blisko że nawet jest na mapie na bilecie…tylko dostać się tam nie można, a przynajmniej ja nie wiedziałem jak…no bo skoro nie ma przejścia, ani strzałek…
Od 1976 roku wielu badaczy nalega na odkopanie reszty (kurczę…jeżeli to co my widzimy czyli ta najsławniejsza jama znajduje się dobry kilometr od grobu cesarza, to wyobraźcie sobie z jakim rozmachem to zbudowano) uzasadniając to tymi oto głównymi powodami:
– jest to teren narażony na ruchu tektoniczne, więc trzeba wszystko wykopać by zabezpieczyć
– świetny sposób na rozwinięcie turystyki
– by powstrzymać kradzieże
A smutna prawda jest tak że w Chinach nie ma obecnie technologii pozwalającej na przeprowadzenie akcji na taką skalę. Poza tym nie za bardzo wiadomo jak to z tym pałacem jest, czy jest wypełniony powietrzem, czy też nie no i jak to ugryźć…może za mojego życia się tego doczekam.
I gdy tam wszedłem opadła mi szczęka. To po prostu niesamowite. Ogrom, historia, to jest po prostu coś pięknego. Stałem tak wmurowany i patrzyłem nie do końca wierząc że to się dzieje naprawdę.
W ogóle to muzeum – coś pięknego…mnóstwo eksponatów, część oczywiście wybyła na wypożyczenia, ale to nic, do tego zapiski odkrywców, gry w których układało się żołnierzy z klocków, albo tworzyło odrys jakiegoś fragmentu zbroi (archeologia to rzadko kiedy coś w stylu Indiany Jonesa), ale ci żołnierze terakotowi…nie mam słów.
Na drugi ogień poszła duża pagoda dzikiej gęsi do której poszedłem, bo co mam jeździć.
A co to?
Buddyjska pagoda zbudowana w 652, przebudowana w roku 704. W 1556 została uszkodzona w czasie trzęsienia ziemi i zrobiły się trzy piętra mniej, czyli tyle ile jest obecnie. Jedną z jej funkcji było przechowywanie buddyjskich sutr oraz rzeźb Buddy przywiezionych z Chin.
Czyli kolejna buddyjska świątynia. Tym razem z pagodą. Powoli przypomina to zwiedzanie kościołów we Włoszech. Wszystkie zlewają się w jeden.
Chciałem dokulać się do pagody małej dzikiej gęsi, ale okazało się że wejście jest możliwe tylko do 1730, a bilety sprzedawane do 1630, przyszedłem więc o 69 minut za późno. Trudno, to i tak miał być dodatek. Jutro ruszam na spacer po murach miejskich i zrobię co w mojej mocy by odnaleźć świątynię ośmiu nieśmiertelnych. To dla odmiany będzie świątynia taoistyczna.