12 godzin do odjazdu pociągu to kawał czasu, zwłaszcza gdy okazuje się że obejrzało się już wszystko co było w miarę blisko, bo na dalsze wycieczki nie ma już czasu i gdy żar leje się z nieba.
Wiem, wiem, powtarzam o tym do znudzenia ale to bardzo często przechodziło m przez głowę.
Żar…Nie byłem w innych piecach Chin ale Xi’an jest zdecydowanie najbardziej uciążliwym miastem do życia w jakim byłem. Nigdzie indziej nie było tak ciepło i tak duszno. Każdego dnia wypijałem 4-5 litrów wody, w nocy nie potrafiłem zasnąć a rano budziłem się w mokrym od potu łóżku.
Nie mając żadnego planu ruszyłem przed siebie wiedząc tylko że chcę kupić kawę i coś do jedzenia na podróż. Trafiłem do amerykańskiego walmarta, który był zaopatrzony w chleb…chleb…i wyglądał jak prawdziwy…ale i tak bym go nie zjadł…
Uzupełniwszy zapasy ruszyłem dalej przed siebie z myślą że może uda mi się dotrzeć do muzeum historii Shaanxi. Nie miałem w kieszeni dobrej mapy, tylko taką dość ogólnikową z hotelu, ale okazała się ona bardzo przydatna gdyż po zapytaniu o drogę jednej z Pań sprzątających ulicę dotarłem do muzeum w kilka minut.
A co to?
Muzeum historii Shaanxi otwarto w 1991 roku, zajmuje powierzchnię 65 tysięcy metrów kwadratowych i znajduje się w nim ponad 370000 obiektów muzealnych. Muzeum skupia się oczywiście na dawnej stolicy Chin, która była stolicą dla 13 różnych dynastii. Znajdziemy tam wiele przedmiotów kulturowych, w tym chociażby pieczęć cesarzowej.
Co ważne wejście do muzeum jest darmowe, trzeba jedynie pokazać dowód toższamości. Dzienna liczba gości jest ograniczona do 4000 (lub 5000, różne źródła różnie mówią), by nie utrudniać zwiedzania. Cóż…zwiedzanie może to i ułatwia, ale robienie zdjęć i tak jest trudne.
Chociaż wejść warto bo zabytki są świetne, najstarsze pochodzą z trzeciego tysiąclecia przed naszą erą i są to dość proste przedmioty jak misy czy narzędzia, potem mamy trochę broni z brązu, oraz ogromną kolekcję wszelakiej biżuterii.
Wszystko opisane po chińsku i angielsku, do tego można obejrzeć film z angielskimi napisami o szlaku jedwabnym, ogółem świetna sprawa i nie żałuję tego blisko dwugodzinnego spaceru.
Na obiad poszedłem do restauracji naprzeciwko hotelu, ale tym razem zamiast nudli w z upie wziąłem nudle z pomidorem i jajkiem. Smaczne. Cały czas nie mogę wyjść z podziwu nad tymi przygotowywanymi na miejscu nudlami. Hałasują przy tym okropnie, ale w smaku są nie do pobicia.
I taki najedzony szedłem na dworzec gdy zatrzymał mnie kucharz innej restauracji muzułmańskiej, pokazał że mam usiąść i podał mi chusteczkę bo się nie wytarłem po obiedzie. Zapytał skąd jestem, jak mi się podoba w Chinach i co tu właściwie robię. A widział jak wychodzę z innej restauracji i wiedział że u Niego nic już nie zjem. Chciał najzwyczajniej w świecie porozmawiać. Bardzo to sympatyczne.
Potem przyszło mi trochę posiedzieć na dworcu i popatrzeć jak ludzie lgną pod mury by schować się w cieniu przed słońcem. Wygląda to trochę komicznie gdy nikogo nie widać w słonecznej części bo wszyscy schowali się w zacienionej. Nagle wszyscy lgną do ciemności dającej schronienie przed światłem. A ja tylko siedziałem i czekałem aż na ekranach przed dworcem pojawi się K879 bo to oznacza że w końcu mogę wejść na teren dworca. Tak…nie możesz wejść wcześniej niż na dwie godziny przed odjazdem. Co ma bardzo dużo sensu gdy weźmiemy pod uwagę morze ludzi które czeka na odjazd. A że na dworcu jest o wiele chłodniej niż na dworze to chętnych nie brakowało.
W końcu nadeszła moja pora i pierwszy raz przybito mi pieczątkę mówiącą o tym że mogę wejść na dworzec. Problem jest tylko taki że na dworcu nie było ubikacji. Tak…to trochę absurdalne ale prawdziwe, potrzeby trzeba załatwiać w toalecie przed dworcem, bo potem jest już za późno. Zresztą w Qufu, Zhouzheng i Anyang było tak samo. Chlubne wyjątki to Xuzhou (i Xuzhou Zachód), Pekin Południe i Luoyang. Nie za bardzo rozumiem sens czegoś takiego, ale wielu rzeczy nie rozumiem, więc nie wnikam.