No i nadeszło to jutro z ‘jutro pójdę biegać’. Poszedłem. Pierwszy raz biegałem od początku bez okularów (raz już biegałem bez okularów na bieżni). Zostawiłem nawet komórkę w domu. Do kieszeni zapakowałem jedynie klucze i aparat (z umierającymi bateriami). I biegłem. Jak zawsze po takiej długiej przerwie zacząłem za szybko. Pierwszy kilometr zrobiłem w 5:03, czyli zdecydowanie za szybko. Potem stopniowo zwalniałem i średnia z całego biegu wyszła w okolicach 5:35, czyli w granicach przyzwoitości pochorobowej. Takie tempo byłoby dla mnie spacerkiem w Polsce. A tutaj? Sam nie wiem czemu tutaj mam takie wysokie tętno, czemu pocę się jak ruda mysz, czemu łapie mnie kolka. To wszystko nie powinno mieć miejsca. A jednak ma i nic z tym nie potrafię zrobić. Co gorsza, jeżeli zastępca Miguela się nie pojawi to czekają mnie bardzo trudne wtorki. Za to piątki i niedziele będą na 100% biegowe.
Bieganie we mgle, po deszczu, jest inne od biegania bez mgły. Jest owiane szalem tajemnicy, sprawia wrażenie jakby rzeczywistość starała się jednocześnie coś ukryć i odkryć. We mgle jesteśmy jak dzieci stawiające pierwsze kroki. My też odkrywamy zupełnie nową rzeczywistość. Czasem jednak zamiast duchowego odprężenia pojawia się jadący z naprzeciwka samochód. No i co wtedy? Ano pora zrobić skok w bok i uniknąć zderzenia. Na szczęście w Chinach samochody nie jeżdżą. One się wloką. No i są głośne. Bardzo głośne. Chińczycy czerpią prawdziwą przyjemność z używania klaksonu.
Jest także inne skojarzenie które pojawia się za każdym razem gdy biegam w deszczu. Znajduję się wtedy w pewnym miasteczku do którego przywiódł mnie list od żony, która nie żyje od kilku lat…Na szczęście po biegu dalej jestem w pełni władz umysłowych i rzeczywistość, chociaż moja, jest jednak współdzielona z innymi ludźmi. Jestem spaczony podwójnie.
Wróciłem z tej swojej przebieżki, umyłem się, wskoczyłem w suche ciuchy i już wiem, że nie mam co robić na placu zabaw zmęczony po biegu. I teraz tak myślę, że zamiast biegać we wtorki w czasie przerwy na lunch mogę biegać z samego rana. Tak jak robiłem to w Polsce. Zobaczę w najbliższy wtorek.
Przygotowałem zajęcia na przyszły tydzień. Będzie coś o Halloween, więc dzieciaki powinny być zadowolone.
A potem ruszyłem na zakupy. Pomarańcze, gruszki, miód i na kolację kiełbasa, pochodna ketchupu i jajka (ale żeby gołębie były takie nakrapiane? Pamiętam że były białe). No i wyszło nieźle. Naprawdę nieźle. Co prawda kiełbasa miała smakować czosnkiem, ale to chyba jakiś chiński chwyt reklamowy. Była naprawdę dobra. Tylko te jajka…Już nawet skorupkę i nie obieralność mogę zrozumieć, ale przechowywanie jajek ot tak na półkach to dla mnie coś dziwnego.
Mgła opadła. Jiawang nie jest już zakryte szalem prywatności. Ponownie można patrzeć sąsiadom w okna. Ponownie jesteśmy pozbawieni jakichkolwiek tajemnic.
Dzwonili uczniowie. Jesteśmy umówieni na 830 pod szkołą. Muszę naładować baterie do aparatu bo się wykończyły bidulki.
A trasa z dzisiaj wyglądała o tak: