Deszcz w Jiawang pachnie jakoś inaczej. Nie ma tego zapachu mówiącego, że deszcz nadejdzie, ani tego mówiącego że odszedł. A po deszczu nie ma tego uczucia czystości. Nie ma się wrażenia że woda zabrała ze sobą cały bród i świat narodził się na nowo. Jest tylko wilgoć. A może to tylko ja i mój wymęczony umysł? Przekonam się przy kolejnym deszczu.
Jestem spaczony i to spaczony na wieki. Gdy tylko uczniowie mówią ‘It’s raining’, w myślach pytam ‘Is he crying?’, a usta mówią coś innego. O tym czemu nie lubią deszczu, albo czy zabrali parasol. Ale w gruncie rzeczy cieszy mnie to spaczenie.
Dzisiaj już konkretnie padam na pysk. Cieszyłem się jak małe dziecko gdy Lidia zadzwoniła i powiedziała, że ostatnich zajęć nie mam i że zostaną przesunięte na poniedziałek. To oznacza siedem godzin w poniedziałek, czyli prawdopodobnie umrę, ale to dopiero w poniedziałek. Na razie jeszcze jest piątek.
Pierwsza godzina po lunchu to była kompletna, ale to kompletna masakra. Takiego braku energii nie miałem już od dawna. No ale co zrobić, trzeba jakoś się przemęczyć. No i przemęczyliśmy się z dzieciakami przez te nieszczęsne zadania, ale w przyszłym tygodniu helułin i zrobimy sobie coś ciekawszego.
Przed ostatnimi zajęciami podeszła do mnie dziewczyna z klasy drugiej (w sensie klasy, nie grupy) i zapytała czy nie poszedłbym sobie z nią i znajomymi na przechadzkę po górach w niedzielę. No w sumie czemu nie. Do tej pory uprawiałem tutaj samotne przechadzki, więc najwyższa pora na coś grupowego. Lidia na weekend (na pewno na sobotę, a skoro na sobotę to pewnie i na niedzielę) jedzie do znajomych do Xuzhou, więc co ja będę sam tu robił? Zajęcia mam częściowo przygotowane, dokończę jutro i posprzątam, więc w niedzielny poranek można sobie pochodzić po górkach. Górkach, bo gór tutaj nie ma.
Ciekawostka sklepowa: pasta Colgate jest tutaj tańsza od past chińskich. No tak, bo skończyła mi się pasta do zębów i trzeba było się zaopatrzyć.
I na tym zakończmy, bo nie ma dzisiaj potrzeby stawiania Was przed kolejną ścianą tekstu o niczym.