Te włosy tutaj o…o…

To broda moja droga Irene. W Chinach niezwykle rzadko spotykana. Lidia zaczęła się śmiać i powiedziała, że kozy mają brody. Owszem, kozy mają kozie bródki. A gdy jej wyjaśniłem, że zapuszczam bo zbliża się zima i nie chcę zamarznąć uznała, że to niezwykle zabawne. W Polsce niewielu mężczyzn stosuje tę technikę. A przecież w te kilka zimowych miesięcy nie ma lepszego ratunku dla nas niż  właśnie broda, w końcu po to zostaliśmy w nią wyposażeni. Chińczycy nie mają bród bo ich zimy są miłe, lekkie i przyjemne. Lydia stwierdziła, że najzimniej może być -8. Minus osiem. Minus osiem to nie jest zima. Minus osiem to chwilowa niedogodność. To nie są 3 pary rękawiczek, to nie są palce pozbawione czucia, to nie jest krzyk z bólu gdy do rąk wraca krążenie, to nie jest też siedzenie opatulonym trzema kocami, kołdrą z rękami na kubku po gorącej herbacie (bo herbata już została wypita). Minus osiem. Zima. I to jeszcze bez śniegu.

Dzisiaj przy 25, PLUS DWUDZIESTU PIĘCIU!, padło pytanie ‘a Panu nie ma zimno?’ (bo byłem w krótkim rękawku i krótkich spodniach). Nie, nie jest. A Wam jest? ‘TAK!’. Moi drodzy, to nie jest zimno. Zimno jest gdy marzycie o tym, żeby się położyć, gdy szczęka skacze Wam na wszystkie strony, gdy nie potraficie myśleć o niczym innym niż o ciepłej herbacie, o ciepłym łóżku, trzech parach skarpet, długich spodniach, grubej kurtce, gdy chałwa smakuje jak niebo, gdy nie przeszkadza Wam popijanie tabletek przeciwbólowych colą, gdy rzeczywistość powoli staje się przereklamowana, a ten kawałek ziemi gdzie przed chwilą upadliście wydaje się cieplutki niczym łóżku w świeżo wypranej pościeli. Zimno poznałem w tym roku w czasie treningów i na Chudym Wawrzyńcu. Wkroczyłem na tereny na które nie chciałbym znowu wkraczać, ale dzięki temu wiem co to znaczy zimno. I jeszcze mocniej odczuwam motto rodziny Starków ‘Nadchodzi zima’. Także nie, to nie jest zimno. To nawet nie jest chłodno. 25 stopni w październiku to dla mojego ciała zaskoczenie.

No dobrze…dzisiaj ponownie na kilku zajęciach nie było Lidii i ponownie trzeba było czasem coś narysować/napisać. Problem jest taki, że od lat próbuję się zabrać za naukę japońskiego i chociaż coś tam powiedzieć potrafię (więcej niż po mandaryńsku, to na pewno) to jednak czytanie i pisanie w ogóle mi nie podchodzi. Zwłaszcza, że ciągle czytam/słyszę że pisanie jest bardzo skomplikowane, kreski należy stawiać w odpowiedniej kolejności w odpowiedni sposób bo można coś przeinaczyć, trzeba więc być bardzo starannym. A skoro Japończycy ukradli jeden z alfabetów Chinom to wydawało mi się, że w Chinach będzie podobnie…Wydawało mi się do dzisiaj. Poprosiłem jednego z uczniów by napisał coś co mu pokazałem. On podszedł do tablicy i wyglądało to tak: dup, dup, dup, dup i odchodzi. A to były dwa znaki po kilkanaście kresek! To co narysował nie przypominało w ogóle tego co było w słowniku a wszyscy zrozumieli. I wtedy zrozumiałem, że to jednak nie ma takiego znaczenia. Że z pismem jest tak jak z mową, najważniejsze jest to, żeby być zrozumianym, nie to w jako sposób.

A z samego rana ruszyłem robić zdjęcia i trochę pobawić się na placu zabaw. No i porobiłem zdjęcia Paniom, które po ćwiczeniach Tai-chi ćwiczyły z mieczami i wachlarzami.

Potem zajęcia i dzisiaj obyło się bez pisków przy piosence Justina Biebera. Za to specjalnie dla Adama zaczynam serię zdjęć toalet. Będę teraz codziennie starał się znaleźć inną toaletę (lub po prostu obskoczę całą szkołę w jeden dzień) i powrzucam zdjęcia.

Na lunch dwie bułki (za dużo), gotowana marchewka i niemampojęcia co, tofu, kalafior na ostro i jeszcze jakieś warzywa. Wszystko za 5 RMB. Czyli naprawdę tanio. A to pewnie dlatego, że wróciłem do 4, a tam mają dla mnie dobre ceny.

Pepsi w Chinach jest taka sama jak u nas, za to cholernie podobają mi się te chińskie napisy :)

Jeszcze w czasie zajęć dostałem od uczniów kartkę z napisem, że przepraszają, ale mają zajęcia i nie mogą dzisiaj zagrać, więc znalazłem na dzisiaj innych partnerów do gry. Pożyczyli też Lidii piłkę, więc też mogła sobie porzucać.

Dzisiaj w końcu udało nam się ruszyć w trójkę na wspólną kolację. Także wzięliśmy: kalafior na ostro, tofu i wieprzowina. Wyszło nas to 43 i w moich oczach trochę drogo, zwłaszcza że tej wieprzowiny sporo nie było.  A przy okazji wrzucam zdjęcia mojej ulicy wieczorową porą, czyli o 19. Ciemność i jeszcze raz ciemność.

Zupełnie na koniec: zdjęcie wieczornego chińskiego biegacza :) Serce mi się raduje. Zwłaszcza, że jutro sam ruszam na trening.