A wszystkie sklepy otwarte i z kupnem jedzenia nie ma żadnego problemu. CO więcej, nawet markety są otwarte. Tylko ludzi w nich mniej. W ‘moim’ sklepie z chińskim fast foodem wziąłem sobie śniadanie podobne jak wczoraj, 3 pierożki, zupa z fasoli, tofu i coś co nie smakowało jak ziemniak. Ponownie 6,5 RMB, ale że się nie najadłem to poszedłem do innego sklepu gdzie wziąłem coś co wyglądało jak zupa z marchwi (ale nią nie było), to tłuste dobre coś i jakąś sałatkę. Wyszło 8 RMB, więc tam już nie wrócę.
Postanowiłem sobie pochodzić i słyszę paradę, to wyciągam aparat i robię zdjęcia dziewczynom z napisami, ale podświadomie czuję, że to coś innego niż myślę i faktycznie bo to najzwyklejsza reklama. Z orkiestrą i trzema samochodami. Zwykła reklama.
O 940 ruszamy na wesele. No i człowiek tak sobie myśli, że skoro wesele to wesele. Jakiś prezent by wypadało wziąć, ale Lydia nic nie mówi, nic nie odpowiada, w końcu sama bierze ze sobą tylko torebkę. No to nic…Jak się w końcu Państwo młodzi przykulali to najpierw poszli do restauracji, a dopiero potem wrócili na miejsce ceremonii (i gorąco zachęcam do oglądania butów zarówno pani młodej jak i druhen, ale to naprawdę gorąco).
Udało mi się zamienić parę słów z Panem Młodym, który jest zawodowym pilotem i dlatego też zaproszenia na ślub miały formę biletu lotniczego.
Sama ceremonia trwała około godziny, nie była bardzo tradycyjna, podobno była takim połączeniem tradycji z nowoczesnością. Mi ta ceremonia przypominała to co u nas dzieje się już po mszy, czyli wspólne nalewanie napojów, wspólne picie, przedstawianie rodziców i inne podobne. Po zakończeniu Pan Młody został rozebrany, ale nie wiem dlaczego. W końcu zasiedliśmy do stołu i tak sobie jedliśmy, jedliśmy, aż nagle pojawili się Państwo Młodzi z napojem procentowym, którym jak tradycja każe, każdego z gości muszą uraczyć osobiście. Spotkał mnie wielki zaszczyt, bo siedząc wśród byłej klasy ze szkoły średniej Pana Młodego to właśnie do mnie podeszli jako do pierwszego. Pan Młody powiedział, że to dla niego wielki zaszczyt, że na jego ślubie pojawił się gość z zagranicy i nalał mi dwa razy, żebym życzył im wszystkiego najlepszego po dwakroć.
Ciekawostka#1 Ich alkohol jest naprawdę smaczny. ~40% i jeszcze nie piłem czegoś co by mi twarz wykrzywiło.
Potem przyszła pora na wszystkich i nawet Lydia się napiła. I wyjaśniła się też kwestia braku prezentów. Każdy wchodzący podpisywał się w ogromnej księdze i dawał pieniądze, a kilka osób je liczyło. Goście dostawali cukierki i papierosy. Ogromne ilości papierosów. Tak jakby tutaj każdy palił. A co ciekawe, nie widziałem jeszcze palącej kobiety.
Gdy już cała impreza w restauracji się skończyła, Lydia nadrabiała zaległości ze znajomymi, a ja cykałem zdjęcia. Ludzi tam było od groma. Właściwie to tak jak u nas na weselach. Tylko rzuca się w oczy całkowity brak kontroli nad dziećmi. One tutaj biegają, skaczą, wchodzą przed aparat, słowem robią co chcą i nikt ich nie upomina.
A potem udaliśmy się ze znajomą Lydii nad jezioro. Do tego odwiedziliśmy wesołe miasteczko i udawaną świątynię. Gdy już samochody i kino 5D nas znudziło ruszyliśmy do restauracji. Restauracji utrzymanej w stylu komunistycznym. Czyli na dzień dobry popiersie Mao, w środku propagandowe plakaty i duże ilości sztucznych warzyw. Tofu, ryż, sok z kukurydzy (SOK Z KUKURYDZY!), kalafior i boczek. Drogo tutaj oj drogo. Dostaliśmy z Lydią po torebce z zapałkami, kubkiem i czymś upamiętniającym Mao.
Internet w hotelu trochę mnie irytuje, bo działa jakby nie mógł i nie wiem czy wrzucą się zdjęcia. A poza tym wczoraj była premiera nowego sezonu Dextera. I przyjdzie mi poczekać aż wrócę do Jiawang żeby go obejrzeć.