Bo jeszcze przegapiłbym przystanek i co wtedy?
Zacznijmy jednak od śniadania, czyli tradycyjnie domowej owsianki, banana i nietradycyjnie małego ciasteczka księżycowe z bliżej niesprecyzowanym nadzieniem.
Ochoczo ruszyłem na przystanek autobusowy, przesympatyczna Pani kasjerka wzięła ode mnie jedynie 4 RMB (to co? W weekend drożej?). Miałem spore problemy ze znalezieniem miejsca, ale na szczęście kilka siedzeń umieszczono równolegle do szyb, więc sobie poradziłem.
W Xuzhou najpierw odnalazłem punkt orientacyjny, czyli most znany mi z pierwszej wizyty, po czym wróciłem i zapisałem to co napisano na dworcu. Zapisałem z nadzieją, że oznacza to Dworzec Wschodni (lub Zachodni), a potem udałem się na postój taksówek i pokazałem taksówkarzowi adres o jaki mi chodzi. On pokiwał głową i pokazał 2, czyli 20. Cena do zaakceptowania, zwłaszcza że tyle zakładałem. I tak sobie jedziemy, jedziemy. Gorąco zachęcam do obejrzenia zdjęć tych taksówek. Naprawdę gorąco. Przejechaliśmy jedną bramę do czegoś, drugą bramę do czegoś i w końcu taksówkarz zatrzymuje się przy bramie numer trzy, w nienajlepszym miejscu bo zablokował wyjazd innym pojazdom i pokazuje 3. Zgodnie z umową dałem mu 20 RMB i pokazuję 2. On pokazuje 3 i macha ręką sugerując, że zrobił jakiś objazd. Ja już wysiadłem z taksówki i schowałem portfel. Włączyła się w to nagle jakaś Pani z obsługi, która taksówkarza przegoniła a mnie płynnym angielskim poprosiła żebym się przesunął. Podziękowałem jej i poszedłem do kasy. Gdzie skasowali mnie 90 RMB. Nie wierzcie cenom w internecie, są przedatowane…
Jeszcze przed wejściem zauważyłem 4 białe dziewczyny i od razu wiedziałem, że to amerykanki. Nie posiadłem jeszcze biegłości w rozpoznawaniu narodowości, ale obywateli pewnych krajów można poznać zawsze i wszędzie. Cztery tłuste i głośne dziewczyny w Chinach to raczej na pewno cztery tłuste i głośne amerykanki.
Ciekawostka#1 Część osób musiała podawać paszport przy zakupie biletów. I mam okropne wrażenie, że byli to Japończycy.
Po wejściu rzuca się w oczy posąg jakiegoś dowódcy z dynastii Han. I co jeszcze rzuciło się w oczy? 4 białe dziewczyny wkładające jednaj po drugiej głowy w odbyt posągu konia, śmiejące się w niebogłosy i mówiące ‘pewnie pomyślą jakie te amerykański szalone’. No tak, wkładanie głowy w odbyt konia z pewnością normalne nie jest. Na szczęście było to moje ostatnie spotkanie z tymi Paniami.
Na pierwszy ogień poszedł grobowiec księcia Chu (tego od konia), który jest całkiem spory, całkiem ciepły i bardzo ładnie oświetlony.
Ciekawostka#2 W chińskich muzeach nie ma zakazu używania flesza.
Część grobowca była miała bardzo niskie stropy, nawet jak na chińskie głowy. A to coś co wygląda jak zestaw wieszaków na ubrania to jakiś instrument muzyczny.
Druga na liście była armia terakotowa dynastii Han.
I to był olbrzymi, ale to olbrzymi zawód. A może raczej powinienem napisać malutki? Bo ta armia to nic więcej jak dwie gabloty długości kilkunastu metrów z półmetrowymi figurkami ludzi i koni. Podobnie jak i reszta eksponatów. Nie zrobiło to na mnie wielkiego (ech…) wrażenia. Ciekawa za to była ekspozycja z bronią z czasów dynastii Han. Zupełnie inna od tej do której jesteśmy przyzwyczajeni w Europie. Bardzo ambitnie wyglądały kusze, a raczej pozostałości po mechanizmach.
Po wyjściu z muzeum można sobie pójść pooglądać terakotową armię dynastii Han w wodnym muzeum.
Następna w kolejce jest galeria rysunków, a raczej rzeźb naskalnych.
A potem trafiłem na to zacne urządzenie do przepowiadani trzęsień ziemi.
Ciekawostka#3 Chińczycy nie mają szacunku do takich rzeczy. Jeżeli nigdzie nie jest napisane, że nie można to będą kopać, macać i sprawdzać co da się z tym zrobić. Najczęściej będą to robić dzieci, a rodzice nawet im nie zwrócą uwagi.
Sam park wygląda przepięknie. Chciałem napisać, że jest super oznakowany i wszędzie można trafić bez problemu, ale skłamałbym. Za żadne skarby nie potrafiłem znaleźć północnej bramy, a doszedłem już do miejsca gdzie nie było żadnej drogi, chociaż być powinna.
Po drodze wstąpiłem do świątyni I zlałem się potem. Bo nie można sobie było tam ot tak wejść. Trzeba było wziąć kadzidełka, zapalić, pokłonić się trzy razy, włożyć do piasku i wrzuć datek. Lub zapalić, poszukać wzrokiem pomocy, zgasić, poszukać wzrokiem pomocy, klęknąć, poszukać wzrokiem pomocy, złożyć ręce do modlitwy, pokłonić się trzy razy, wstać, wrzucić datek.
Potem droga wiodła do Bamboo Temple. Bamboo bo po drodze trzeba minąć las bambusowy. A jak już się tam dokulałem po tych wszystkich schodach postanowiłem porobić zdjęcia dachów, bo są naprawdę piękne. Znalazłem też opuszczoną jaskinię. Znaczy składzik na śmieci ;)
W końcu wróciłem do wejścia i wyszedłem. W planach miałem dojście do parku, ale nie miałem pojęcia w którą stronę się kierować (wiedziałem, że w stronę rzeki), postanowiłem więc skorzystać z komunikacji miejskiej, ale żaden przystanek nie przypominał tego co sobie zapisałem, więc znalazłem taksówkę. Pokazałem taksówkarzowi budynki, oraz napis, pomógł też Nieprzypadkowy Chińczyk i taksówkarz pokazał 2. Kiwnąłem głową i jedziemy. Jedziemy to mocne słowo na określnie czynności którą wykonywaliśmy. Wlekliśmy się byłoby bardziej akuratne. Co ciekawe, taksówkarz obrał inną drogę, objechał park z drugiej strony i jakoś tak szybciej było. W końcu zatrzymał się i się uśmiecha. Podaję mu 20 RMB, on dalej się uśmiecha, ale nic więcej nie mówi. Ja też się uśmiecham i wychodzę. Pod nosem jedynie marudzę, że nie mam pojęcia gdzie jestem, ale przechodzę 50 metrów i oto widzę znajomą stację. Czyli można dojechać za 20? Można.
Na miejscu można sobie wypożyczyć rower. Nie wiem niestety na jakich zasadach, bo wszystko po Chińsku.
Na zegarze nie było jeszcze 14, więc postanowiłem pójść wzdłuż rzeki. I tak idę i idę i idę i w końcu mnie olśniło, że przecież ja wzdłuż rzeki miałem wrócić idąc od parku/zoo. Poszedłem więc do parku upamiętniającego żołnierzy. W końcu to tylko ~4 kilometry. Parku całego chyba nie obszedłem, dokulałem się za to do największego pomnika, muzeum wojny chińsko-japońskiej, znalazłem też jeszcze większe muzeum, ale nawet nie wchodziłem bo nie pozwolili robić zdjęć, poza tym słońce miało się już ku zachodowi, więc pora wracać.
W autobusie do Jiawang z sufitu zwisały rośliny, a jak powiedziałem Jiawang to siedzący obok mnie Chińczyk uśmiechnął się.
Dokulałem się do domu, zmęczony okropnie, ale ponownie Pan ze sklepu mnie zaprosił, zaproponowałem mu coś słodkiego, ale odmówił, kupiłem za to piwo, pokazałem zdjęcie Xuzhou, pokazałem że jestem zmęczony i poszedłem.
Wyjąłem z lodówki piwo, które kupiłem w zeszłym tygodniu. Całkiem dobre. Teraz to zasnę jak niemowlę.
A trasa z dzisiaj wyglądała o tak:
http://www.endomondo.com/workouts/rtPqMxPkw-Q
Jutro wolne, czyli pora przygotować jakieś zajęcia i obejrzeć ten pierwszy odcinek Dextera.