Poczta

No to tak…rano rzecz jasna nie spotkałem Lidii, ale miałem za mało czasu by napisać jej smsa i zapytać się co się stało. Wszystko wyjaśniło się w czasie pierwszych zajęć. Bidulka urządziła się porządnie i poszła do szpitala (mam podejrzenia że Ona z tym szpitalem trochę przesadza i poszła do jednej z tych otwartych przychodni których jest od groma). A ja prowadziłem spokojnie zajęcia, poopowiadaliśmy sobie bajeczki, poczytaliśmy indiańską bajeczkę i muszę przyznać że niektórzy moi uczniowie mają naprawdę sporą wyobraźnię, na przykład coś takiego (tylko wyjaśnię, mieliśmy dwa obrazki, na jednym dużym Indianin rozmawia z małą Indianką a na drugim niemowlak krzyczy a duży Indian biegnie w siną dal): to mąż i żona, ale dopiero się poznali i są bardzo młodzi, urodziło im się dziecko i ojciec ruszył by zdobyć jabłko dające siłę; albo to: to mąż i żona, urodziło im się dziecko, ale żona umarła, więc ojciec ruszył szukać nowej żony by dziecko nie płakało. No duma mnie aż rozpierała, ale nie tak jak później…

Od mojego ulubieńca ‘Jokera’ dostałem kartkę z życzeniami na Nowy Rok. Trochę za wcześnie, ale widać dostali je tak wcześnie. Dostałem też od uczniów z klasy czwartej, ale zdjęć nie robiłem jeszcze.  Wrzucę pod koniec tygodnia, niech Was ciekawość zżera ;)

Pokulałem się na lunch i w szybie już zauważyłem zbliżającego się Lawrence’a, który trząsł się z zimna jak galareta. Znaleźliśmy sobie ciepłe miejsce i zaczęliśmy rozmawiać.
– Wiesz, byłem u Ciebie na ‘osiedlu’ wczoraj?
– Tak?
– Szukałem Cię, a strasznie wiało.
– Mogłeś…no tak, nie masz mojego numeru.
– No właśnie, a nie wiedziałem gdzie mieszkasz.
– Ale zaraz, skąd właściwie wiedziałeś że to moje osiedle?
– Bo mój kolega z klasy mieszka na tym samym i Cię widzi.
– Ach.
– Na szczęście ma bardzo miłych rodziców i mogłem się u Nich w mieszkaniu ogrzać.
– No to dobrze.
– A słuchaj, w styczniu będziemy mieć trzy dni wolnego.
– Trzy dni? No to super.
– Może pojedziemy do Xuzhou?
– W styczniu? Zimno będzie.
– Zostanie Ci 20 dni tutaj, musisz coś zobaczyć!
– No masz rację, a z Tobą się nie zgubię bo Ty po chińsku się odczytasz.
– No to super.
– A właśnie, mam coś dla Ciebie.
– Co to?
– Miód. Jest bardzo zdrowy i dobry w takim chorobowym okresie.
– Dziękuję.
– Nie masz za co. Musimy o siebie dbać w końcu.
A potem się  pożegnaliśmy i mam wrażenie że ten prezent naprawdę Go poruszył, a to przecież ma się nijak do tego szalika.
Teraz takie kulturowe wyjaśnienie, w Chinach panuje coś takiego co nosi ładną nazwę guanxi a co można najłatwiej wyjaśnić jako sieć wpływów i wzajemnych relacji. W ogromnym skrócie: sprowadza się to do  budowania pozycji poprzez lojalność, uprzejmość i okazjonalne prezenty. A każdy prezent powinien być odwzajemniony. Nie można doprowadzić do sytuacji że się tylko daje, lub tylko dostaje. Jeżeli chce się coś załatwić to mały prezent zawsze jest dobrze widziany. I niekoniecznie muszą być to pieniądze. Wśród bliskich przyjaciół wygląda to trochę inaczej i nie trzeba każdego prezentu odwzajemniać, jednak…no wiadomo, dobrze jest (i to nie tylko w Chinach) się zrewanżować. A poza tym naprawdę fajnie jest widzieć że komuś się prezent spodobał.

No i po lunchu siedzę sobie w gabinecie ucząc się tego skomplikowanego, pod względem wymowy, języka i nagle mnie olśniło, więc pora na mały lingwistyczny wywód:
moi uczniowie nagminnie mówią ‘no thank you’ gdy im dziękuję , a że nie potrafię Im tego z głowy wybić to zastanawiam się dlaczego w Nich to siedzi i dzisiaj zrozumiałem ‘bu xie’ – ‘no thanks’  to Ich odpowiednik ‘nie ma za co’, czyli kalka.  Ha. Taka drobnostka a duma mnie aż rozpiera.

Pojawiła się  Lidia i wyjaśniło się dlaczego Jej nie była. Gardło zaczęło ją boleć i poszła do szpitala (no nie ma opcji, Ona mówi szpital ale ma coś innego na myśli). Stwierdziła że zjadła za dużo zimnych owoców. Tak, a tydzień temu jak Jej mówiłem że głos jej się zmienił to stwierdziła że to nic takiego.
A w ogóle to przyjedzie mama Lidii by się Nią zaopiekować. I tym razem zostałem zaproszony na obiad/kolację. W sumie to dobrze, że ktoś się nią w końcu zaopiekuje bo Ona ma widać za dużo spraw na głowie i to wszystko odbija się na Jej zdrowiu.

Kolejne zajęcia to klasy dwa i jeden. Okazało się że w nich Vicki przerobiła tekst z Indianami o czym poinformowali mnie  sami uczniowie. Ciekawe czemu w poprzednich czterech klasach nikt o tym nie wspomniał. Zapomnieli? Wszyscy? Ale żeby nikomu się nie wymsknęło że to robili? Raczej Vicki nie zrobiła tego wszędzie. No to wyciągnąłem plan awaryjny (bo zawsze należy mieć plan B i C) i zrobiliśmy coś innego. A klasa pierwsza rozprawiła się z tekstem awaryjnym bez problemów, bez najmniejszych problemów i bez podpowiedzi, przy pierwszym słuchaniu. To się nie zdarza. Zaimponowali mi niezwykle, ale ta klasa jest pełna dobrych i bardzo dobrych uczniów, którzy w dodatku są pełni energii i niezwykle chętni do współpracy, z takimi ‘praca’ to czysta przyjemność.

Po zajęciach poszedłem z Lidią do domu, zadzwoniłem do Jennifer by wyjaśnić dlaczego nie dostałem wypłaty (wylądowała na koncie Lidii po raz kolejny) i pojechałem na pocztę.

Hahahahah…
Przepraszam, ale nie mogę (piszę to drugi raz bo komputer się zawiesił więc wybaczcie brak świeżości).
Kupiłem 6 pocztówek, tym razem jednak nie takich składanych, ale tez bardzo ładnych i typowo chińskich. Zapłaciłem i usiadłem by wypełnić. Wypełniwszy uświadomiłem sobie że zapomniałem o kimś, więc zakupiłem jeszcze jedną. Myk tym razem polegał na tym że nie znałem kodu pocztowego, ale uznałem że najważniejsze jest to żeby pocztówka opuściła Chiny, więc napisałem miasto, ulicę, numer domu i kraj. Mam nadzieję że pocztowcy w Polsce sobie poradzą. Poszedłem więc do okienka by dokupić znaczków. Bo oczywiście znaczki trzeba dokupić. Pocztówki w Chinach, jak już dobrze wiemy, są drukowane ze znaczkami więc do przesyłek krajowych dopłacać nie trzeba, przesyłki międzynarodowe powinny być jednak trochę droższe niż niecały juan. Stoję więc w kolejce i podchodzi do mnie Pani która mi pocztówki sprzedała i pokazuje żebym wrzucił do skrzynki, pokazuję jej napis ‘POLAND’ a Ona mówi coś do koleżanki (zapewne pyta się o kraj), ta odpowiada (dość jednoznacznie pokazując na skrzynkę), ja trochę niedowierzając wyciągam słownik i pokazuję ‘POLAND’/’BOLAN’ a Pani się uśmiecha bierze pocztówki i wrzuca do skrzynki. Uśmiecham się, mówię ‘cajcień’ i wychodzę.
Śmieję się dalej jak głupi i sam nie wiem dlaczego. Wyobraziłem sobie  dwa główne scenariusze tego co Pani powiedziała:
1.’ Niech śle i tak nie dojdzie’
2. ‘Jest tutaj jedynym obcokrajowcem, oczywiście że to dostarczymy za niecałego juana’
I śmiałem się całą drogę do domu, ludzie na ulicy patrzyli się na mnie dość dziwnie, ale nie dziwię się im ani trochę, sam bym się na siebie patrzył. Jeżeli to dojdzie…co się nie zdarzy… to wybaczam Chinom ten brak pocztówek i wymuszenie na mnie poczty powietrznej w Xuzhou. Tak mówię że to niemożliwe, ale gdzieś tam w duszy kołacze mi myśl że przecież to są Chiny, tutaj wszystko jest możliwe, a jeżeli przesyłka wyjdzie z poczty to powinno być git. Taka drobnostka a ile radości.

Budzik na jutro nastawiony na 6, ubrania przygotowane, także będzie dobrze! I tak jak mówiłem dzisiaj uczniom: za jedną rzeczą w kraju nie tęsknię, za tym cholernym mrozem i śniegiem (technicznie to dwie rzeczy, ale rozumiecie).