Ostatni tydzień marca i pierwszy tydzień kwietnia 1938 roku to dwa tygodnie bitwy o Taierzhuang. Bitwy, której celem było oczyszczenie drogi na Xuzhou.
Oddziałami chińskimi dowodzili generałowie Li Zongren i Bai Chongxi którzy zaplanowali zaangażowanie w walkę oddziałów japońskich w okolicy Taierzhuang. Japończycy, pewni siebie po dotychczasowych zwycięstwach, nie zwracali uwagi na tysiące ‘rolników’, którzy współpracując z Li Zongren doprowadzili do zerwania linii komunikacyjnych, zmienili prąd biegu rzek i zniszczyli linie kolejowe. Pod koniec marca jedynym sposobem na dostarczanie paliwa oraz innych zapasów wojsku japońskiemu była droga powietrzna. Była ona jednakże niezwykle nieefektywna.
29 marca mały oddział Japończyków przekopał się pod murami miasta próbując zdobyć je od środka. Zostali szybko złapani i zabici przez KMT. Następnych kilka dni było bogatych w walki zarówno w mieście jak i na terenach przyległych.
Ostatecznie Japończycy zdecydowali się na atak frontalny, który nie mógł się udać z powodu przeważającej siły armii Chińskiej. Atak nastąpił 6 kwietnia i został odparty przez Chińczyków, którzy z powodu mizernej mobilności swoich oddziałów nie mogli dogonić uciekających Japończyków.
Japończycy podobno nie chcieli potwierdzić informacji o swojej porażce, jednak w połowie kwietnia musiała ją potwierdzić gdyż dowiedział się już o niej cały świat.
Była to pierwsza tak poważna wygrana dla KMT w czasie drugiej wojny Chińsko-Japońskiej. To właśnie ta bitwa zniszczyła mit niezwyciężonej armii Japońskiej.
Tak sie wożą ludzie w Chinach.
Po tej krótkiej lekcji historii przejdźmy do dnia dzisiejszego. Ruszyłem w stronę Taierzhuang ponieważ google pokazało mi że znajduje się tam park pamięci, a wikipedia opowiedziała o tej bitwie.
Przydrożnych handlarzy więcej niż w Polsce.
Także pojechałem. Droga w jedną stronę to około dwóch godzin i ciągle pod wiatr. Warto było się jednak pomęczyć, bo wkroczyłem do prowincji Shandong (po Polsku ona się jakoś inaczej nazywa…Szantung bodajże) i bardzo mi się to miasto spodobało.
Co by nie mówić, mają rozmach.
Już na pierwszy rzut oka wydaje się być większe od Jiawang i jak się okazuje znajduje się tutaj także starożytne miasto o czym jeszcze dzisiaj rano nie wiedziałem. Także pojadę tam jeszcze raz jak będzie okazja i pójdę pozwiedzać.
Bez problemu dotarłem do tego parku pamięci i pierwszy szok – za bramą, dostać się można tylko z biletem. Drugi szok – bilety są za darmo. Tylko…
‘Panów prosimy o nie noszenie krótkich spodni’
No tak…teraz mi o tym mówią. Szkoda, ale nic nie poradzę. Następnym razem wezmę do plecaka długie spodnie.
Wracając zatrzymałem się i porozmawiałem z Panami sprzedającymi moździerze. Dowiedziałem się ile kosztują, pochwaliłem się skąd jestem i co robię. Czyli w porządku.
Szkoła podstawowa tylko dla dziewczynek.
Drogę powrotną miałem już cały czas z wiatrem więc jechało mi się znacznie lepiej i znacznie szybciej. Dobiłem do 86 kilometrów i czuję że odbije się to na jutrzejszych interwałach. Zaraz, co?! Interwały, w niedzielę?! Zobaczycie jutro ;)
Całe miasto nad rzeką. Pięknie to wygląda.
A na gruzach wyrasta coś nowego.
Ten Pan nie zbierał węgla, miał za to morele na sprzedaż.
Jedna z ostatnich prostych do Jiawang.