Dzisiaj dętka wytrzymała.
Prawdę mówiąc miałem pewne obawy czy wytrzyma. W końcu wyglądała na dość starą, w dodatku została wyciągnięta z zakurzonego pudełka, z zakurzonej półki, ale jednak wytrzymała. 31 kilometrów to jest dopiero rozgrzewka, ale poprzednia dętką takiego dystansu nie wytrzymała.
Dzisiaj nie było żadnych świątyń, była za to walka z czasem. Powód był prozaiczny, zobaczyłem że pomimo kilku gór i jazdy pod wiatr jestem w stanie pobić największy dystans pokonany w godzinę, więc chwyciłem rower za rogi i pedałowałem co sił w nogach.
Rzecz jasna udało się, wynik poprawiony minimalnie, ale zawsze i co najważniejsze, był to dopiero mój trzeci raz gdy wsiadłem na ten rower.
Czuć że jest szybszy od meridki, ale co do tego nie powinno być żadnych wątpliwości, w końcu meridka nie została stworzona do jazdy szybkiej a do jazdy po wertepach, a ten…cóż, to najlżejszy rower jaki miałem, a to już o czymś świadczy.
Zanim jednak ruszyłem na wycieczkę, z samego rana poszedłem biegać i znowu nogi niosły. Jeszcze szybciej niż w poniedziałek. Czuję że powoli, powolutku wracam do tego co było przed przerwą. Oczywiście jeszcze jest za wcześnie by mówić że wróciłem, w końcu to dopiero początek drugiego tygodnia, ale czuję że jest dobrze. Teraz pozostaje biegać, stopniowo zwiększać objętość i biegać, biegać, nie poddawać się i jeszcze raz biegać.
A pogoda jest coraz lepsza, dość powiedzieć że na rowerze byłem w krótkich spodniach, rano jest jeszcze zdecydowanie za zimno na krótkie spodnie do biegania, ale gdy w południe słońce zacznie grzać, to nie ma innej opcji. W długich jest zwyczajnie za ciepło.
I teraz taka ciekawostka kulturowa o której nie słyszałem wcześniej.
Na północy Chin ludzie mówią że idą do domu się ogrzać gdy jest zimno. A na południu że wychodzą na dwór się ogrzać gdy jest im zimno w domu.
Sto procent prawdy.