Jeszcze przed sekundą rozmawiałem i nic nie zapowiadało że coś się zmieni. Owszem, to nie była najprzyjemniejsza rozmowa dla żadnej ze stron, ale nie było to też coś szczególnie nieprzyjemnego, chociaż zdecydowanie bliżej temu właśnie.
A chwilę później zdałem sobie sprawę z tego jak blisko siebie jesteśmy i, co gorsza, jakie małe jest to pomieszczenie. Serce zaczęło bić szybciej i głośniej, wręcz waliło jak młot pneumatyczny w czasie tych paskudnych letnich dni gdy nie dość że skwar doskwiera to jeszcze ktoś z urzędu miasta uznał że to najlepsza pora na załatanie tej dziury która czeka na załatanie równo cztery lata, rok po poprzednich wyborach.
Gdy serce waliło tak szybko jak tylko mogło płuca zdecydowały że mają za mało powietrza, w końcu z oczu płynęły sygnały o dwóch osobach w tak przeraźliwie ciasnym pomieszczeniu więc informacja poszła a odpowiedzią było mamy problemy z oddychaniem! I wtedy zacząłem łapać powietrze jak ryba wodę, łapczywie, pełnymi ustami, ale nie tak skutecznie, pomimo moich najszczerszych chęci dalej czułem że nie potrafię oddychać.
Wtedy się obudziłem, rozejrzałem się i dotarło do mnie że jestem na trzecim łóżku, tym najbliżej sufitu, tym najtańszym bo oferującym najmniej miejsca. Można powiedzieć zwłaszcza moich rozmiarów, ale przecież ta malutka Chinka z łóżka obok też uderzyła się w głowę, i to nie raz. Druga myśl po przebudzeniu to muszę się wydostać z tego pociągu, wyjść na zewnątrz, przecież ja się uduszę, tutaj nie ma powietrza, zaraz umrę, muszę zejść, otworzyć drzwi. A potem przyszła kolejna nie Bartek, nie musisz, to był tylko sen, nie masz klaustrofobii. Bo to prawda, nie mam, nigdy nie miałem. Lęk wysokości to i owszem, ale małych przestrzeni? Nie. Nie moja bajka. Trwało to parę minut, ale głowa w końcu uspokoiła ciało i nawet się z łóżka nie musiałem ruszać.
Tych kilka minut jednak to było wystarczająco długo by zrozumieć jak czują się ludzie z klaustrofobią. Aż za dużo, już chyba wolę mój mały lęk wysokości.