Tym razem nie wakacyjnie w Siemianowicach, a zmowo w Changchun. Nikt mi za to medalu nie da, ale dla zdrowia warto wyjść sobie pobiegać. W końcu to sama przyjemność wyjść gdy zimno i przebiec te 11 kilometrów. Nie dziesięć, ale jedenaście.
To godzina oderwania od rzeczywistości. Nie przygnębiającej, chociaż szarej i nie smutnej, chociaż nie tak wesołej jak przez ostatni rok. A do Jiawang wracam myślami praktycznie codziennie, może nie przeglądam zdjęć, ale ot chociażby dzisiaj gdy uczyłem się słówka tong oznaczającego ten sam przypomniało mi się gdy Wendy nie wiedziała jak powiedzieć classmate czyli kolega z klasy a zaraz potem jak czekała na mnie z Lucy i dwoma torbami słodyczy…Masakrycznie dużo świetnych wspomnień z tamtego okresu. A to przecież jeszcze tak nie dawno. Tutaj nie ma co liczyć na taką zażyłość z uczniami, czy to w kolegium, czy w szkole po lekcjach. Owszem, możemy sobie pogadać, ale to nie będzie to. Nie znaczy to że to jest gorsze, po prostu jest inne. Zupełnie inne i chociaż w pełni to akceptuję to jednak trochę mi tych moich dzieciaków brakuje.
Jednak dzisiaj biegając nie myślałem o tym, nie myślałem o niczym, trochę o kolce która mnie złapała bez powodu, trochę o tym że znowu kopnąłem w wystający fragment bieżni i wylądowałem na tartanie, troszkę o tym że pora biegać w lewo a nie w prawo. W gruncie rzeczy to o niczym szczególnym. Szybko się przestawiłem na bieganie bez muzyki. Nie sprawia mi to absolutnie żadnej trudności.
Przyjeżdżając tutaj wiedziałem że nie będę mógł biegać przez większość zimy bo będzie za zimno. A ostatni tydzień spędziłem na trzech wyjściach, w tym tygodniu postaram się zrobić dwa i pewnie będę biegać dwa-trzy razy w tygodniu dopóki pogoda będzie mi na to pozwalać, a przecież nie wziąłem ze sobą odpowiedniej ilości sprzętu do takiej częstotliwości biegania. Jakościowo powinno być dobrze, przynajmniej gdzieś tak do -10, bo poniżej to niestety mam już za mało rękawiczek. Na szczęście dwa treningi które będę się starał utrzymywać będą mieć miejsce w godzinach gdy temperatura rośnie, więc powinno być dobrze. Niestety, ten trzeci – piątkowy, wypada po zajęciach, około godziny siedemnastej gdy nie dość że ciemno to już zimno. Zresztą zobaczymy co z tego się jeszcze rozwinie.
Tyle na dzisiaj, ale zapraszam do…
Chiński kącik kulturowy
Wu Jianxiong
Czyli słynnej pani fizyk urodzonej w Taicang, w prowincji Jiangsu w 1912. Doktorat uzyskała na uniwersytecie Kalifornii w Berkeley w 1940. W 1956 udowodniła, że interakcje między rozpadającymi się cząsteczkami nie są zawsze symetryczne czym zaszokowała cały świat.
Uzyskała wiele wyróżnień, w tym tytuł doktora honoris causa z 16 różnych uniwersytetów, a uniwersytet Colubmia, na którym piastowała funkcję profesora, odznaczył ją najwyższym wyróżnieniem.
Sławna jest także z innego powodu. Współpracowała przy projekcie Manhattan, którego celem było stworzenie pierwszej bomby atomowej. Gdy w czasie badań reakcja atomowa została zatrzymana Enrigo Fermi nie wiedział co robić. Wu wiedziała że jeden z rzadkich gazów powstających w czasie reakcji atomowej powstrzymał ją. Dzięki niej projekt mógł zostać ukończony. To także ona jest współodpowiedzialna za proces wzbogacania uranu.
Cóż, widać nie wszyscy byli sons of bitches, była też co najmniej jedna daughter of a bitch.