Zaczęło się od burzy, która obudziła mnie w środku nocy. Zaczęło grzmieć do tego stopnia że w samochodach uruchamiały się alarmy, zaczęło padać tak że ulice zamieniły się w rzeki, a rano trzeba było skakać niczym żaba, było więc bardzo mokro.
Plan był prosty – mega sklep i plac Tienanmen.
Mega sklep bo trzeba było w końcu zrobić jakieś zakupy. A jak zakupy to trzeba się targować. W targowanie się z chińczykami trzeba traktować jako zabawę, Oni ciągną w swoją stronę i chcą zarobić jak najwięcej, a Ty w swoją bo chcesz kupić jak najtaniej. Na szczęście łączy Was ta chęć zawarcia transakcji, do tego stopnia że są w stanie znacząco zejść z ceny…A może inaczej: cena początkowo zawsze będzie absurdalnie wysoka.
Trzeba się chwilę pomęczyć, pokiwać głową, pooglądać towar z każdej strony, ponarzekać, a to jak na Polaka przystało mam we krwi, powiedzieć że tyle się nie ma, a w końcu spróbować odejść bo to jest największy haczyk…jeżeli próbujesz odejść a stracili z Tobą już kilka minut to będą walczyć do samego końca. Jeżeli wtedy cena dalej Cię nie zadowala to pora się zastanowić nad zmianą produktu.
Można też pokazać na rozklejone buty i rozbawić Chińczyka do łez. To też jest skuteczna taktyka. Rozklejone buty? No tak…trzy tygodnie temu odkleiły mi się podeszwy, ale że te buty są ze mną już ponad dekadę, ciągle się nie starły i są niesamowicie wygodne to ich nie wyrzucę…chociaż skleję gdy wrócę do kraju. Gdy stoję i podnoszę palce u stóp to podeszwy zostają a buty się podnoszą. Przypomina mi to paszcze krokodyli.
Jak kupisz nowe to przyjdź i daj mi te bo to świetne buty.
Nigdy.
A gdy szał zakupowy minął pojechałem na plac Tienanmen licząc że zobaczę tam coś ciekawego. Pech mój taki że pogoda była kiepska, zachmurzenie olbrzymie, widać niebo nad Pekinem smuci się z powodu mojego odjazdu, chociaż to dziwne bo do tej pory starało się mnie wygonić tymi temperaturami. Nie udało się. Zostałem. A teraz płacze bo wyjeżdżam.
Skąd jesteś?
Z Polski
‘Cześć!’
No super.
‘Dziękuję’
Naprawdę fajnie.
Mam znajomą z Warszawy. Jesteś pierwszy raz w Pekinie?
Nie…mieszkam w Chinach od roku.
Ach…to dzisiaj idziesz do Zakazanego Miasta?
Nie…
To Wielki Mur może?
Widziałem tydzień temu…
A może chciałbyś zobaczyć kolekcję kaligrafii?
Chłopie, popatrz [patrzę na buty]. Ja jestem nauczycielem…
Ach…[uśmiecha się] to kup sobie nowe. Cześć.
Rozklekotane buty zapewniają zarówno zniżki w sklepach jak i spokój od naciągaczy.
Minęła chwila w czasie której kilku uczniów z Shandong zrobiło sobie ze mną zdjęcia, ludzie kupowali lody od nielegalnych sprzedawczyń, dzieciaki patrzyły na mnie jak na stworzenie z innej planety, a pewna Pani chciała mi pomóc zrobić zdjęcie na tle Zakazanego Miasta. Chwila trwała paręnaście minut. Wystarczająco długo by zrozumieć że poniedziałki są tutaj dosyć leniwe. Ruszyłem więc w drogę powrotną.
Droga powrotna wydłużyła się o świątynie Lamy.
A co to?
Świątynia Yonghe to świątynia i zakon szkoły Geluk buddyzmu tybetańskiego. Jest to jedna z największych i najważniejszych świątyni tej odmiany buddyzmu na świecie.
Jej budowę rozpoczęto w 1694 roku i początkowo służyła jako rezydencja cesarskich eunuchów. W 1722 połowa w dalszym ciągu była cesarska a drugą oddano w ręce mnichów.
Świątynia nie została zaatakowana w czasach Rewolucji Kulturowej, podobno dzięki staraniom premiera Zhou Enlai.
Tylko że zanim udałem się do świątyni wypadało coś zjeść. Nie było żadnej restauracji po drodze więc padło na restaurację tybetańską. Zamówiłem nudle. Na zimno…To było zaskoczenie, w dodatku same nudle były…średnie.
Te wczorajsze były fatalne, ale te dzisiejsze to też nic nadzwyczajnego…nie ma to jak przygotowane na świeżo gdy ciasto uderza o blat z takim impetem że głowa zaczyna boleć i zastanawiasz się nad tym czy jednak nie lepiej byłoby zamówić coś z ryżem. Przyprawione było tak średnio, w dodatku żadnych przypraw na stole…i wtedy sobie uzmysłowiłem że to restauracja koło świątyni buddyjskiej więc jakich ja przypraw miałem się tutaj spodziewać.
Świątynia była bardzo ciekawa, różniła się trochę od innych tym że ostatnie trzy pawilony były ze sobą połączone. Wszędzie mnóstwo złota, bardzo zadbana, odmalowana, odkurzona, widać ze jest bardzo uszanowana. W świątyniach buddyjskich uderza mnie bardzo mocno jedna rzecz: ilość sklepów. Bo nie byłem jeszcze w świątyni w której nie byłoby sklepu. W taoistycznych nie przypominam sobie więcej niż jednego, w meczecie był jeden, tylko w tej tybetańskiej w Xi’an (jeżeli chodzi o buddyjskie) był jeden.
W każdej innej buddyjskiej były co najmniej dwa, a w tej chyba cztery, trzy na pewno. Rozumiem istotę, bo w końcu gdzieś trzeba jakieś posążki czy amulety kupić, a świątynia musi na czymś zarabiać, nie rozumiem za to ilości. Chociaż może to też dobrze dla świątyń bo nie muszą wtedy zajmować się kolejną wolną przestrzenią i mają dodatkowy dochód. Taki chiński koloryt.
Jutro…jutro jadę do hotelu z biurem firmy i się przepakowuję. Ostatni pełny dzień.