Wschód o 630

Wcześnie dzisiaj zrobiło się jasno. Czyli trochę oszukałem wczoraj z tym wschodem o 7 i zachodem koło 18. Dzisiaj słoneczko świeciło już grubo przed 7 i były to idealne warunki do biegania. No i ustanowiłem nowy rekord. Budzik zadzwonił o 550 a o 600 już biegłem. Wprawa i praktyka. Biegłem sobie tak wolniutko, machałem do mijających mnie chińskich biegaczy, a Oni odmachiwali. W końcu jeżeli biegasz to jesteś biegaczem niezależnie od szerokości geograficznej. Pan zamiatający ulicę zapytał się mnie skąd jestem, wykrzyczałem że z Polski.

A potem wróciłem do mieszkania, zrobiłem śniadanie, wypiłem kawę i wziąłem tabletkę. Może ten bieg nie był ultra rozsądny, ale w gruncie rzeczy jutro już środa, więc za chwilę dwa dni na wygrzanie się w łóżku. Poza tym, to tylko jakaś mała infekcja, nie ma się co spinać. Najwyżej zrobię sobie jeszcze ten piątek wolny. Tak jakbym miał w ogóle parcie by biegać cztery razy w tygodniu.

Wychodząc z budynku, a dzisiaj to już igrałem z ogniem bo wyszedłem później niż zwykle, natrafiłem na kartę z informacją o jakiejś dodatkowej opłacie.  Poprosiłem Lydię żeby się zorientowała co i jak…może chodzi o wymianę tych drzwi frontowych na jakieś fajniejsze? W innych klatkach wymieniali, albo przynajmniej pomalowali, a u nas jajco.

IMG_1121
Po angielsku :)

W ogóle to Lydię dyrekcja szkoły wysłała na badania…i teraz pojawia się pytanie – czy i kiedy mnie wyślą? Bo skoro dyrekcja szkoły wymyśliła sobie że trzeba wszystkich zbadać, w tym nawet osoby nie podlegające szkole to kiedy przyjdzie pora na mnie? A może nie przyjdzie? Wizyta w chińskim szpitalu w celach badawczych byłaby ciekawe. Gdybym w jakiś weekend najzwyczajniej w świecie wszedł do któregoś z tych szpitali i zaczął robić zdjęcia to ciekawe kiedy, i czy w ogóle, by mnie wyprosili?

Jadąc na obiad do domu porozmawiałem z taką przesympatyczną Panią, której w ogóle nie kojarzę, ale porozmawialiśmy sobie o chińskich zwyczajach żywieniowych i o tym że tutaj ucinają sobie krótką drzemkę po obiedzie.

Klasa ósma. Aż mi słów szkoda. Poprosiłem ucznia żeby przeczytał klasie wpis z słownika, a On stwierdził że chce mu się spać. Przeczytać przeczytał bo swoje nad Nim wystałem, ale poczułem się znowu jakbym był w Polsce. Znowu ten brak szacunku i jakoś tak się od razu ciężej robi na sercu. Przygotowanie zajęć to nie jest pięć czy dziesięć minut, tylko trochę serca trzeba w to włożyć, a same zajęcia to też nie jest takie hop siup. Powiedziałem o tym Lydii i powiedziała że jutro się tym zajmie. Pozostaje mi Jej zaufać. Bo bardzo, ale to bardzo szkoda mi tej klasy. Nie tylko z powodu Wendy. To nie są złe dzieciaki, tylko gdzieś motywacja uciekła, a ja bez pomocy sobie nie poradzę.

A teraz o czymś przyjemniejszym bo nie można tak się skupiać na samych negatywach. Chłopak miał za sobą na pewno ciężki tydzień, Jego marzeniem jest grać w NBA i pewnie wolałby grać niż siedzieć na zajęciach w to lutowe popołudnie. I na pewno kiedyś będzie robił świetne dunki (wsadzał piłkę z góry do kosza).

Wracając z Lydią ze szkoły wstąpiliśmy do apteki. Chciałem kupić to chińskie lekarstwo, bo chociaż w moc paracetamolu wierzę to jednak ta chińska medycyna ludowa była cholernie skuteczna do tej pory. Lydia zmusiła mnie wręcz żebym sam zakupił ‘gao mao yao’ (lekarstwo na przeziębienie). No i dostałem bez problemu. Phi…jakbym w poniedziałek sam tego nie powiedział w aptece.
A potem kupiłem owoce. To coś co wygląda jak ziemniak to bardzo wodnisty owoc z Mongolii, a to drugie coś z Tajwanu (18 RMB za pół kilo, prawie jak nerkowce). I bardziej do gustu podszedł mi ten wodnisty ziemniak z Mongolii. Taki zupełnie inny. Chociaż  prawdę mówiąc to mając takie owoce nie dziwię się Czyngis-chanowi że rozpoczął podbój Eurazji.

IMG_1128
Tajwan.

IMG_1131
Mongolia.

Ciekawostka historyczna. Wiecie kiedy Mongołowie najeżdżali Rosję? W zimie. Dlaczego? Bo wtedy zamarzały bagna i mokradła dzięki czemu Mongołowie na konikach mogli sobie pobrykać w Rosji bez najmniejszych problemów.