Prezent…

Tym razem z trzema kropkami. Wstałem rano z lekkim bólem gardła co jest bardzo, ale to bardzo złym objawem jak dla mnie. Dodajmy do tego zmęczone mięśnie, swędzenie na podniebieniu i mamy doskonały powód by kupić lekarstwa. Dokulałem się do gabinetu w którym pierwszy raz od dawna spotkałem Lidię i zaraz potem ruszyliśmy na zajęcia. Tylko po to by po chwili odbić się od uczniów i wrócić do gabinetu. Co się  stało? Dzisiejsze poranne zajęcia zaczęły się o 830, ponieważ przez weekend nie było prądu w szkole. I okolicznych mieszkaniach, o czym powiedział mi wczoraj Damon. Pogadaliśmy z Lidią i okazało się że nie musi wracać teraz do domu bo egzamin na prawko ma dopiero 19 grudnia, a i to nie jest pewne. Tylko w tym tygodniu będzie musiała do Xuzhou się ruszyć bo musi się zarejestrować na egzamin nauczycielski (cy cuś), który będzie miała dopiero za rok. Także w tym tygodniu będzie mi towarzyszyć na zajęciach. Tak sobie rozmawiamy i rzuciłem temat nowego kontraktu, więc Lidia powiedziała żebym się nie martwił bo uczniowie i szkoła są ze mnie bardzo zadowoleni i lepszego nauczyciela ode mnie nie mieli. Posłodzić posłodziła i nawet zapytała czy ma się skontaktować z Szefem w sprawie kontraktu, ale jeszcze nie. Aż takiego parcia nie mam.

W drodze na lunch wpadłem na Lawrence’a który miał coś dla mnie. Nasze zdjęcia i szal…
– Dalej jeździsz na rowerze do szkoły?
– Dalej.
– To ci się przyda. Masz czapkę na głowę, ale potrzebujesz czegoś na gardło.
Aż się wzruszyłem. Złoty chłopak z niego.
– Słuchaj, tata się mnie pytał jak to jest że masz 28 lat a się tak dobrze dogadujesz z nastolatkami.
– Myślę że to dlatego że pomimo mojego wieku dalej potrafię myśleć jak nastolatek. To wszystko jest w głowie.
– Masz rację.

I tak dzisiejsze zajęcia poszły bezboleśnie. Może z wyjątkiem pierwszych które sprawiły że diametralnie zmieniłem dzisiejszy plan. Zamiast filmu zrobiliśmy godzinę rozmów. Co też mieści się w planie zajęć. Skoro kawałek filmu był za długi i pomimo napisów za trudny to trzeba go pociachać na jeszcze mniejsze kawałki i dołożyć pytań.

Wczoraj dostałem filmy od Damona, dzisiaj od Lawrence’a i Elaine (o tym za chwilę) także filmów mi na długo nie zabraknie. Tylko co z tego skoro naściągałem sobie seriali. Film to spore wyrzeczenie  czasowe na które w chwili obecnej mnie nie stać.

A po zajęciach wróciłem do gabinetu i postanowiłem że nie wrócę do domu tylko w gabinecie porozmawiam z Elaine w sprawie pracy. I tak zeszła mi godzina. Najdłuższa rozmowa na jakiej byłem…ale bardzo pozytywnie. Widać że Elaine uwielbia swoje miasto, przesłała mi filmy je promujące (kiedy ja to wszystko obejrzę) poopowiadała o nim…tutaj prowincji bym nie zmienił, mieszkałbym nad morzem, do Pekinu miałbym ~3 godziny, podobnie do Szanghaju, oczywiście większe miasto (‘takie średnie, osiem milionów’), o takich drobnostkach jak większa kasa, mniejsze klasy czy sprzęt działający bez problemu nie wspomnę. I to wszystko wygląda fajnie, zwłaszcza że szkoła się rozwija, rozbudowuje, w tym roku otwierają nowy budynek, za rok planują następny…Czyli wszystko super…tylko…scenka:
– Czy Nobby jest wysoki?
– Nie…
(Cała klasa w śmiech)
– Jest przystojny?
– Nie…
(Cała klasa w śmiech)
– Odważny…?
– Nie…
(Cała klasa w śmiech)
– Nie chcę tego imienia.
– Właśnie dlatego mnie to bawi, bo Ty jesteś dokładnym przeciwieństwem Nobby’ego z książek.
(Cała klasa w jeszcze większy śmiech)
– Czy Nobby jest wyrozumiały?
– Jest…
– To imię może zostać, bo ja też jestem wyrozumiały i (patrząc na klasę) wybaczam Wam.
I na pewno tam dzieciaki też będą super…ale za tymi będę tęsknić…i tak będę, nawet jeżeli tu zostanę na dłużej, to przecież oni pójdą klasę wyżej…i teraz mnie uderzyło że żadnego ucznia z Polski nie wspominam tak ciepło, żaden mnie w Polsce nie zatrzymał…jeden Filip był fantastyczny, ale tylko On jeden…a to za mało. Tutaj przygniata mnie to że Ich jest ponad siedmiuset i nie mogę każdego poznać na tyle by do Niego/Niej podejść indywidualnie. W szkole prywatnej nie miałbym z tym problemów…tylko tam z kolei specyfika pracy będzie inna. Ach…zobaczymy jak to się wszystko potoczy.

Jeszcze jedna scenka, z klasy trzeciej.
– W niedzielę chciałam iść z moją najlepszą przyjaciółką na zakupy. Odstresować się po całym tygodniu nauki. Ale tata zaczął na mnie krzyczeć, powiedział że mam się uczyć matematyki i mnie uderzył.
– (czy na to jest dobra reakcja tutaj?)
– A potem zaczęliśmy na siebie krzyczeć.
– Wiesz, rodzice moich znajomych często na nich krzyczeli żeby się uczyli, ale to tylko dlatego że im zależy na tym by dzieci radziły sobie w życiu lepiej niż oni sami. Twojemu tacie także na Tobie zależy.

Uderzył…
No to jeszcze jedna.
– Niektórzy nie muszą ciężko pracować by coś osiągnąć, niektórym wszystko przychodzi łatwo. A ja na wszystko muszę pracować, muszę poświęcać więcej czasu na naukę niż inni.
– Wiesz, gdy zacząłem biegać a potem zacząłem startować w wyścigach byłem bardzo szczęśliwy że nie jestem urodzonym biegaczem, że nie jestem utalentowany, że nigdy nie byłem szybko i że nigdy nie lubiłem biegać. Bo gdy patrzę na to co udało mi się wybiegać wiem że osiągnąłem to wszystko swoją ciężką pracą i zawdzięczam to tylko i wyłącznie sobie a nie komuś lub czemuś.

Uderzył…
A przecież Ona bardzo dobrze mówi po angielsku, jest niezwykle otwarta, żywa, to Ona zaprosiła mnie do trzymania tej tablicy w czasie dni sportu.

W każdym razie po rozmowie pojechałem do apteki, ale okazało się że nie mają lekarstwa na grypę, kulnąłem się więc do innej. Gdzie mieli. Wziąłem więc i pojechałem do domu. Miód, gorzkie lekarstwo, kołdra, klimatyzacja i tygodniowa przerwa od biegania. Tylko z trwogą patrzę na prognozy pogody. Boję się że te wtorki też będę musiał usunąć i zostanę przy piątkach i niedzielach. Nie wiem jeszcze jak to będzie.

Ach…ten dzieciak z którym mam zdjęcie to ‘Joker’. Który oprócz ‘Heloł’ wiele po angielsku nie potrafi, ale ‘nani ka’ chwycił więc i Jego można by angielskiego nauczyć. Ech…czas i mniejsze klasy…