Parę lat temu na studiach podyplomowych na zajęciach z bodajże psychologii mieliśmy stworzyć listę cech nauczyciela idealnego. Wypadałoby zacząć od definicji tego idealnego, ale sobie darowaliśmy, a potem dla równowagi mieliśmy stworzyć listę negatywnych cech które widzieliśmy u swoich nauczycieli. Moja lista negatywów była dłuższa od listy pozytywów. Nie wiem czy bardziej świadczy to o moim krytycznym spojrzenia na moich nauczycieli czy też o tym że Oni zwyczajnie się do tego zawodu nie nadawali. Chociaż, może jednak się nadawali bo były to po 2-3 cechy od prawie każdego nauczyciela z jakim przyszło mi się spotkać, a to jeszcze tak źle o Nich nie świadczy.
Gdzieś tam na czele listy znajdowało się coś co przytrafiło mi się w ogólniaku na zajęciach z informatyki. Z tym przedmiotem nigdy nie miałem większych problemów, przez pewien okres nawet wiązałem z nim swoją zawodową przyszłość. W gruncie rzeczy to zbierałem wtedy najlepsze oceny w klasie, wiedzą wykraczałem poza materiał i na zajęciach się zwyczajnie nudziłem bo ile można bawić się w pisanie wzorów matematycznych w wordzie? Nauczyciel nasz nie za bardzo potrafił to zrozumieć i zdarzało Mu się na mnie nakrzyczeć i z sali wyrzucić. Nie będę kłamać i mówić że wyrzucał mnie za nic, bo zapewne byłem dla Niego zbyt głośny i przeszkadzałem w prowadzeniu zajęć. I tak nam minęły dwa lata i gdy w końcu przyszło do wystawiania ocen na świadectwo maturalne (było nie było w miarę istotna sprawa w tamtym okresie) okazało się że zamiast oceny bardzo dobrej która wychodziła mi z ocen cząstkowych otrzymałem ocenę dobrą z adnotacją już ty wiesz za co. No tak, wiem za co. Problem w tym że już wtedy oceny z zachowania ustalało się oddzielenie i nie powinny mieć one wpływu na ocenę końcową.
Myślę o tym za każdym razem gdy mam ucznia który na zajęciach mi przeszkadza, ale który materiał ma obcykany. Nie mogę przecież obniżyć takiej osobie oceny za to że mi utrudnia życie, powinienem sobie samemu obniżyć ocenę bo nie potrafię dać Mu/Jej zadania adekwatnego do poziomu jaki prezentuje. Owszem, czasem są uczniowie którzy zwyczajnie nie chcą się uczyć, ale czasem wystarczy dać Im coś bardziej ambitnego by się trochę pomęczyli.
Pod to samo słowo podeszła mi inna historia, również z ogólniaka. Jednakże z zupełnie innego przedmiotu. Mianowicie fizyki. Skłamałbym mówiąc że był to mój konik, owszem tragicznie mi nie szło, ale również bez rewelacji. Przedmioty ścisłe zawsze były dla mnie wyzwaniem, ale dzięki dobrym nauczycielom z matematyki i chemii z tymi przedmiotami radziłem sobie przyzwoicie. Fizyka to natomiast zupełnie inna para kaloszy. W klasie, bodajże trzeciej, gdy przyszło do wystawiania ocen na świadectwo maturalne (ciągle istotne w tamtych czasach) wychodziła mi z ocen cząstkowych ocena dobra. No skoro wychodzi to znaczy że taki poziom wiedzy prezentuję. Liczby nie kłamią. Gdy przyszła kolej na mnie, wywiązał się taki dialog:
– Ty na cztery nie potrafisz. Będzie trzy.
– Ale mi z ocen wychodzi.
– Ale nie potrafisz, w przyszłym roku będziesz mógł się poprawić, wystartujesz z dodatkowym plusem.
– Za rok nie mamy już fizyki…
I to był koniec dyskusji. Tak wylądowałem z dostatecznym na świadectwie.
Obiecałem sobie, że nigdy nie będę się tak zachowywać. Bo skoro komuś wychodzi coś z ocen cząstkowych to nawet jeżeli na zajęciach się nie wykazuje to na sprawdzianach sobie radzi, a w razie problemów zawsze można dopytać…
Oba te przypadki są dla mnie przykładem niesprawiedliwości. Cechy która wkurza mnie przede wszystkim w życiu, a nie tylko u nauczycieli.
Ten tydzień pokazuje mi że całkiem nieźle sobie z tym radzę i potrafię się odciąć. Nie wiem czy to świadczy o mojej sprawiedliwości, ale wiem że jestem na dobrej drodze.
Oczywiście nie mówię że tych dwoje moich nauczycieli było niesprawiedliwych, tylko że w moim przypadku zachowali się niesprawiedliwie, zmienili reguły w czasie gry, a tego się nie robi.