A czasem…

Musimy podjąć ciężką decyzję i zrezygnować z porannego biegu. Zamiast niego można dłużej posiedzieć w łóżku i poczytać…
Tylko to nie jest prawdziwe czytanie. Gdy nie można dotknąć stron, powąchać tuszu, potem jeszcze raz przejechać palcem po papierze by wyczuć gramaturę i spróbować dotknąć liter by jeszcze bardziej zgłębić się w to co jest napisane. Tekst się nie zmienia, wartość merytoryczna jest ciągle taka sama, więc książka powinna działać na odbiorcę w taki sam sposób, a jednak zmienił się środek przekazu. To trochę jak przejście z radia do telewizji. W czasie audycji radiowej słuchacze są zdani na własną wyobraźnię, a w telewizji wszystko mamy podane na tacy. Telewizja jest banalna w odbiorze, nie pozostawia niedomówień, pokazuje nam wszystko. Radio podaje nam tylko część informacji na tacy. A książką? W książce sami odpowiadamy za to kto jak wygląda, nawet jeżeli autor podał nam ich opis to możemy sobie ich zmienić tak by nam pasowali. Czytając książkę tylko częściowo zdajemy się na autora i to w jaki sposób opisuje on świat. Bo opis nigdy nie będzie w pełni kompletny (właśnie przed oczami mam opisy z „Nad Niemnem”, a raczej miałbym gdybym w ogólniaku poświecił czas na przebicie się przez te opisy…jakoś nie mam problemów by spojrzeć w lustro z tego powodu) i zawsze będzie subiektywny bo ‘piękny’ nigdy nie będzie znaczyło tego samego dla każdego z nas. Może dlatego nawet dobrze się stało że mój blog trafił na blox.pl gdzie muszę  męczyć się ze zdjęciami i z nich rezygnuję. Gdybym wrzucał zdjęcia tutaj rozwiewałbym od razu wszystkie wątpliwości, a tak pozostawiam nutkę tajemnicy, przynajmniej do momentu aż klikniecie w galerię.

Także moje czytanie obecnie ogranicza się do czytania wiadomości, for, oraz stron dla nauczyli. W domu zostawiłem 4  nieprzeczytane tomy ‘Pieśń Lodu i Ognia’ i co najmniej 5 innych książek, do których dołożyłem jeszcze 2…Za krótko będę w Polsce by to przeczytać. A ważą za dużo by je zabrać ze sobą…Parę lat temu, gdy zapierdalałem (wybaczcie, ale praca nie pasuje do tej czynności ani trochę) na magazynie czytałem ‘Kafkę nad morzem’ Murakamiego. Czytałem i czytałem…i pamiętam że strasznie bolało mnie to ile muszę wydać na tę książkę, ale potem nie miało to żadnego znaczenia. Czytałem i czytałem…i musiałem ustalić sobie limit przeczytanych stron dziennie, 50 pamiętam do dzisiaj, bo nie chciałem by książka się skończyła. Murakami stworzył w ‘Kafce…’ świat w którym się zakochałem. Świat który dał mi kolejny powód by jechać do Japonii. To nie jest zwykła książką, to coś więcej…i brakuje mi jej teraz okropnie. Bo właśnie teraz chciałbym wrócić do Kafki i Nakaty. Wrócę Panowie, wrócę do Was, ale jeszcze nie teraz.

Ach tak…wtorek…no cóż, wtorek minął i właściwie tyle mogę o nim powiedzieć. Są czasem takie dni które po prostu mijają.
Znowu trafiłem na Lawrence’a w porze obiadu i znowu nie trafiłem na niego w porze kolacji. W szkole wymieniają okna i kładą kafelki w ubikacjach, także kto wie, może będzie cieplej…Przed lunchem Wendy próbowała mnie wystraszyć i już wiem gdzie tak biegnie…otóż biegnie umyć głowę. Uroczy dzieciak, mam tylko nadzieję że udaje jej się coś zjeść.

Miałem też jedną rozmowę, bo wczorajsza druga się nie odbyła, ponownie fajne miasteczko nad morzem, blisko do Szanghaju, cieplutko, też szkoła publiczna, tylko kasa praktycznie dwa razy mniejsza. Także muszę się  nad tym solidnie zastanowić. Dzisiaj czeka mnie jeszcze jedna, a jutro ta z wczoraj. I to będzie na tyle bo niestety mam za mało lat pracy by się załapać do British Council.

W Jiawang nie ma śniegu. Rok temu nie spadł w ogóle. Jedyne co przypomina śnieg to te białe  lampki ledowe na drzewach.
A dzieciaki lubią śnieg, są nim wręcz zafascynowane…Za śniegiem nie tęsknie ani trochę, ani ciut ciut.

Nie mogę już się doczekać piątku kiedy znowu założę buty i pobiegnę. Wiem że będzie zimno, jestem na to przygotowany i im dłużej nad tym myślę tym bardziej przekonuje mnie myśl by teraz potulnie klepać kilometry a nie bawić się w jakieś interwały czy inne cuda. Zawsze, ale to zawsze gdy potulnie jak baranek zaczynałem w listopadzie forma przychodziła na początku kwietnia, ale to było po miesiącu przerwy. Teraz nie było miesiąca przerwy, ale też nie mam powodu by szykować formę. Mogę więc sobie spokojnie klepać te kilometry. Nikt mnie nie goni i nie zmusza by się sprężać. Mogę sobie spokojnie wyjść w piątek zrobić 14 kilometrów i to samo powtórzyć w niedzielę. Nie mam nad sobą ani bata ani presji osiągnięć. Jestem od tego wszystkiego wolny, mogę biegać by po prostu biegać.

Ciekawostka biologiczna: Chińczycy są przekonani że Pandy należą do kotowatych. Panda to wielki kot…W sensie Panda Wielka to wielki kot. Dzisiaj to by mnie zjedli gdy powiedziałem im że to niedźwiedziowaty.