Było o ślubie, to dzisiaj będzie o weselu.
Wszystko zaczęło się o piątej rano kiedy to June musiała iść do fryzjerki by przygotowała Jej fryzurę i makijaż (czyli taka fryzjerka i wizażystka, dwa w jednym, kombo jak kawa z mlekiem). Ja się, rzecz jasna, z łóżka ruszać nie musiałem. Nie miałem nawet zamiaru. Wychodzenie o 8 rano spod nagrzanej kołdry do zimnego mieszkania, a z niego na zimną ulicę by zjeść śniadanie jest bolesne. Sytuacji nie poprawia hulający wiatr, a jedyna myśl która daje motywację to to będzie dobra zupa.
Wstawanie o 5 rano by zrobić dokładnie to samo ale bez perspektywy zjedzenia dobrej zupy jest czymś czego absolutnie nie chciałbym się podjąć i dlatego cieszyłem się niezwykle że to ktoś inny szedł z June.
Zupa z wołowiną jest przysmakiem z tego regionu Chin. Nie jest jakimś znanym rarytasem który można dostać wszędzie, w każdej prowincji, nawet w nie każdej części prowincji Henan znajdziemy restaurację serwującą tę zupę, ale w Luoyang i okolicach znajdziemy ją bez problemu. Z reguły restauracje które ją sprzedają, nie robią niczego innego. Te większe sprzedają jeszcze wołowinę, lub wołowe podroby, ale w tych mniejszych zamówić można tylko zupę.
Samo przyrządzenie jest proste, wrzuca się do miski przyprawy, dosypuje warzyw, krwi i mięsa, a potem zalewa gotującym się wywarem, który po chwili się odlewa, zalewa się jeszcze raz, znowu odlewa, a po chwili zalewa po raz trzeci i podaje. Do tego zawsze dostaje się chleb, albo w całości w postaci placka, albo pocięty jak makaron.
Wybaczcie tę przerwę w narracji, ale mając żonę Chinkę nie mogę teraz nie wspomnieć o jedzeniu.
Góra: nuggetsy, wołowina, orzeszki ziemne, warzywa na słodko
Środek: galaretka z mięsem wieprzowym, świńskie uszy, coś słodkiego
Dół: udka, makaron, jajka
June wróciła i zaczęła z koleżankami ćwiczyć taniec. Dla mnie oznaczało to pobudkę bo minutowa piosenka zapętlona w niemalże nieskończoność była równie irytująca co twinkle twinkle little star grane na taniej zabawce przez 12 godzin w pociągu do Kunming rok temu. W nocy.
Doszły: kiełki czosnku i ryba
Do mniej więcej 1030 siedzieliśmy ze znajomymi June w Jej pokoju, a potem…no cóż, potem to wszyscy wyszli, łącznie z June i zostałem w pokoju sam.
Wieprzowina. Boczek po chińsku, czyli więcej tłuszczu niż mięsa.
Dlaczego? Tradycja.
Zgodnie z tradycją powinienem przyjść do domu rodziców June i dopiero wtedy zobaczyłbym Ją po raz pierwszy. Z racji tego że tej tradycji nie dało się zrobić, to po prostu zabroniono mi wychodzić z pokoju. W międzyczasie posadzono June w salonie i robiono sobie z Nią zdjęcia.
A ja czekałem w pokoju i czytałem książkę. Cóż innego miałem robić?
Ryż na słodko.
Po jakichś 40 minutach June weszła do pokoju i okazało się że możemy iść. Więc wyszliśmy, ruszyliśmy do samochodu, a przed nami szedł Pan odpalający petardy. Chińczycy uwielbiają jak jest głośno, to zdumiewające że problemy ze słuchem nie są w tym kraju częstsze. Samochód zawiózł nas do sali gdzie odbył się obiad.
Golonka
Zaczęli się z June i znajomymi rozsiadać, ale po chwili zostaliśmy przeniesieni w inne miejsce, gdzie byliśmy już tylko my (czyli June, ja i znajomi) i tam też zjedliśmy obiad. W oddali od reszty rodziny, innych znajomych. Na salę wyszliśmy (June i ja) tylko raz by wnieść toast.
Po mniej więcej godzinie nie było już nikogo na dużej sali i dostaliśmy informację że wracamy.
Wieprzowina. Prawie sam tłuszcz.
Wróciliśmy, June się przebrała i ot, koniec wesela.
Tofu, pierwszy raz jadłem w restauracji na ciepło.
Bakłażan w sosie słodko kwaśnym.
Mapo tofu.
Jezu ! June jest prześliczną kobietą. Ty to masz szczęście Bart.
Ściskam Was oboje!!!