Przynajmniej z rana kiedy to mogę spokojnie skupić się na tym innym większym projekcie (spokojnie, dowiecie się w swoim czasie, nie mogę w końcu Wam tak wszystkiego mówicie bo po co byłoby wracać) i idzie to całkiem sprawnie, początkowo myślałem że będzie gorzej i że absolutnie nie dam rady wyrobić się w tym miesiącu, o czym zresztą pisałem, ale wychodzi na to że jednak powinno być dobrze i dam radę.
Mięsnie powoli przyzwyczajają się do powrotu do treningów i zakwasy znikają. Fakt faktem znikałaby szybciej gdybym się rozciągał, ale kiedy nie biegam strasznie zaniedbuję ten aspekt i jestem nierozciągliwy i prawdę mówiąc dobrze mi z tym. Przynajmniej czuję że pracują.
Wczoraj po wymieszaniu ryżu z ostrym sosem zdałem sobie sprawę, że nie mam ani ryżu ani ostrego sosu. Jest to o tyle spory problem, że ryż potrzebuję by mi sił przypadkiem nie zabrakło, a ostry sos jest mi niezbędny do życia. Wszyscy potrzebujemy tlenu, snu, ale ja potrzebuję jeszcze ostrego sosu. To taki mój wymóg który zaczął stosować jeszcze w Jiawang, chociaż tam rzadko gotowałem, tutaj gotuję codziennie i ostry sos jest obowiązkowy. Bez niego musiałbym żywić się tak jak mój współlokator – zupkami z torebki i oszukanymi parówkami. Oszukanymi bo w nich jest jeszcze mniej mięsa niż w tych sprzedawanych w Polsce, a smaku nie da się pomylić z niczym innym. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że odpowiednio przyrządzone są całkiem smaczne, a mają w sobie chyba więcej cukru niż powinny mieć parówki. Pewnie właśnie dlatego są smaczne.
Także nie mając ryżu ani sosu postanowiłem pójść do innego sklepu by uzupełnić te braki. Nie ma w końcu sensu chodzić ciągle do tych samych sklepów, trzeba szukać nowych miejsc w okolicy. Szukając ryżu zdałem sobie sprawę, że nie mam nawet za bardzo w czym go trzymać, ale na szczęście butelki na wodę są całkiem pojemne, a wody nigdy zbyt wiele, także ten problem został rozwiązany błyskawicznie. Większym problemem jest natomiast zawsze znalezienie ryżu. Bo zawsze mają kilka rodzajów i nigdy nie wiem który będzie najlepszy. A to północ, gdzie stereotypowo nie spożywa się aż tak dużo ryżu…
Zaopatrzony w ryż i nowy ostry sos (to zawsze ryzyko, bo raz kupiłem jeden taki koreański który był potworny w smaku) wróciłem do mieszkania gdzie ugotowałem obiad i zabrałem się za naukę, oraz pisanie. Narzuciłem sobie normę przynajmniej 300 słów dziennie i na razie nie mam z tym problemów. Zaczną się pewnie gdy skończy się błogie lenistwo i zaczną zajęcia. Wtedy nie będzie już tak łatwo pisać po trzysta słów w dwóch językach i jeszcze uczyć się chińskiego, trzeba będzie z czegoś zrezygnować, lub częściowo ograniczyć, bo z pisania bloga po polsku zrezygnować nie mogę w żadnym wypadku.
A na dzisiejszych zdjęciach możecie pooglądać jak wygląda Changchun w okresie w którym nie ma tu zbyt wielu studentów. Pustki na ulicach są dość przerażające, niczym Katowice w każde wakacje, gdy ludzie wyjeżdżają do swoich rodzinnych miast i miasteczek.