Takiej radości nie miałem w sobie już od kilku tygodni. Słonko zapukało do Jiawang już o 6, widać że cały świat budzi się do życia coraz wcześniej. Jeszcze trochę i to słońce, a nie budzik, będzie mnie budzić co rano.
Zajęcia mijają niezwykle sympatycznie. Trochę czytamy, trochę rozmawiamy. Klasa trzecia dzisiaj przesadziła i to ostro bo część chłopaków chciało uciec grać w kosza, więc musiałem Im trochę nagadać, chociaż nie lubię takich pogadanek moralizatorskich. I do końca lekcji spokój i cisza. No z wyjątkiem czasu na rozmowy. Po angielsku oczywiście.
Tak się ludzie wożą po Jiawang.
Trochę teraz się wyżalę bo coś mnie dzisiaj ubodło. Jak zapewne wiecie z lektury moich notek mam zwyczaj robienia planów na zajęcia. Nie każdy nauczyciel je robi, podobno każdy powinien. Ja robię bo lubię, no i mam napisane w kontrakcie że muszę. Daje mi to poczucie przygotowania i czuję się jakoś lepiej gdy widzę że zarówno ja jak i uczniowie robimy coś po zajęciach. Jest to rzecz jasna dodatkowa praca, ale nikt nie powiedział że praca nauczyciela kończy się na samych zajęciach dydaktycznych. Jak zapewne pamiętacie, a jeżeli nie to zaraz przypomnę, w tym semestrze mam plany wysyłać Lydii, a Ona ma przekazywać mi swoje uwagi. Tak też uczyniłem tydzień temu wysyłając Jej plany we wtorek. W końcu jest jeszcze środa, czwartek i piątek. W weekend nie każdy pracuje i rozumiem to doskonale. Propozycji zmian nie dostałem i boleć mnie to nie boli w żaden sposób. Sam też nie naciskałem bo nie czułem takiej potrzeby. I nawet bym o tym nie wspominał gdyby nie dzisiaj.
Przykulałem się do szkoły, przeprowadziłem pierwsze dwa zajęcia i na długiej przerwie poszedłem do gabinetu a tam Lydia siedzi i wywiązała się rozmowa:
– A co robiłeś w weekend?
– W sumie to nic ciekawego. Zrobiłem rozpiskę miejsc które chcę odwiedzić. A Ty?
– Prawie skończyłam pierwszą lekcje gry na pianinie. A w niedzielę byłem w Xuzhou, spotkałam się z siostrą i jej mężem, poszliśmy wybierać fotografa na wesele. Potem spotkałam się ze znajomym z którym nie widziałam się bardzo dawno.
(dzwonek)
– Dobra, musze lecieć na zajęcia.
– Ach…nie sprawdziłam tych Twoich planów. Nie miałam czasu w weekend.
– Spoko i tak już pierwszą lekcję musiałem zrobić.
– Tak?
– Tak, cześć.
I nie będę Jej wrzucać, naprawdę nie będę. Nie dlatego że może wymyślić jakąś historię i wyląduję na kompletnym odludziu, ani dlatego że będę z Nią musiał pracować jeszcze 3 miesiące, po prostu rozumiem że się Jej nie chciało. Tylko ja jestem niezwykle wyrozumiałym człowiekiem. Wiem też jeszcze jedną rzecz, że nie chcę pracować z Nią przez kolejny rok. Nie wiem jeszcze czy oznacza to zmianę firmy czy tylko zmianę miasta. Nie piszę tego tylko z powodu dzisiaj, ale także z innych względów (ten ze stacjami kolejowymi na czele).
Ciekawe czy skończą tę szkołę do września. Bo to szkoła. Pełnowymiarowa bieżnia to oczywiście norma.
Na lunch poszedłem do szkolnej stołówki gdzie sobie porozmawialiśmy z Shawnem. Teraz On się pochorował, ale znosi przeziębienia lepiej niż ja. Dzielny chłopak.
Skoro się wyżaliłem to chciałbym też się pochwalić. Bo mam naprawdę świetnych uczniów. Jak już pokrzyczą ‘movie/film/music’ to tłumaczę Im że słyszę to 6 razy dziennie, 28 razy w tygodniu od 700 uczniów i nie rusza mnie to ani trochę, potem mówię Im że bardzo Ich lubię i nie chcę się na Nich denerwować. I to rozwiązuje problem. Pod tym względem są fantastyczni. I widać że niektórym bardzo zależy co mnie naprawdę cieszy.
Dowiedziałem się dzisiaj ile uczniowie musieli zapłacić za zajęcia ze mną w tym semestrze i za głowę się złapałem, ale opowiem o tym w niedzielę.
A Lydia po przerwie na lunch wróciła i zabrała się za opracowywanie PPTka z zajęciami na jutro. Trzymajcie kciuki.
Jeszcze raz, bo teraz już skończyłem zajęcia, mam naprawdę wyjątkowych uczniów. Nie tylko zdolnych, ale także bardzo sympatycznych i pracowitych.