Niedziela i przegapione #3

Pobudka i spacer. Na śniadanie: tofu, coś co smakowało jak ziemniaki, odpowiednik naszej zupy mlecznej i trzy pierogi. Wszystko za 6.5 RMB. Ładnie, ładnie.

Potem zacząłem się kulać po Pizhou (dziękuję jakiejś firmie za umieszczenie nazwy miasta) i przeszedłem przez targowisko. Po drodze nie mogłem sobie odmówić ani świeżutkich bułeczek robionych na miejscu, ani kukurydzy.  Pychotka.

Nie mogę również zapomnieć o rozciągającej się Pani w parku, która zgodziła się na zrobienie jej zdjęcia. Raz jeszcze dziękuję.

Co ciekawe, tutaj spotkania rodzinne z okazji wielkich świąt rozpoczyna się w porze lunchu. My udaliśmy się do restauracji gdzie najpierw jeden z wujków Lydii podarował mi paczkę najdroższych chińskich fajek (czyli już nie muszę tacie przywozić tych najtańszych i mówić, że to najdroższe), a potem zaczęło się jedzenie. Jedzenie. Dobry Boże ile było jedzenia. I między bajki można sobie wsadzić te opowieści, że żaden talerz nie może być pusty. Jak jest pusty, to jest pusty. W telewizji puszczają reklamy by jedzenie z restauracji albo brać ze sobą do domu, albo zamawiać mniej, by jak najmniej się marnowało.

Rodzina Lydii jest niezwykle sympatyczna, tak sympatyczna, że nawet trochę z nimi wypiłem. Jeden z wujków zrobił się niezwykle zdolny językowo po kilku kieliszkach i było naprawdę zabawnie. Zjechali się wujkowie, ciotki, kuzyni, kuzynki i było naprawdę, ale to naprawdę swojsko. Chociaż nie rozumiałem ani słowa, to jednak ani przez moment nie czułem się obcy, czy inny. Pomimo tego, że potrzebowali tłumacza by ze mną rozmawiać to rozmawiali i mam wrażenie, że przyjęli mnie jak swojego. I chociaż śmierdzę teraz fajkami to z chęcią bym to powtórzył.

A po lunchu, który trwał 4 godziny udaliśmy się do domu najmłodszego wujka Lydii (tam gdzie wczoraj), gdzie w końcu zobaczyłem jak Chińczycy tradycyjnie parzą herbatę i dostałem dwa pudełka jednej z najdroższych chińskich herbat.  Czarna, ale bardzo delikatna w smaku. Teraz mam powód by kupić ten zestaw do zaparzania, który mi się marzy ;)

Wujek Lydii ciągle mi powtarzał, że Chiny to teraz mój drugi dom. A gdy wczoraj mówiłem, że Pizhou przypomina mi dom Lydia zapytała czy mówię o Jiawang, czy o Polsce. Mówiłem o Polsce. Kurczę…chociaż to prawda, to jest mój drugi dom. Te trzy tygodnie zleciały jak z bicza strzelił, cztery następne miesiące też pewnie zlecą błyskawicznie, ale czuję się tu świetnie. Właśnie tak jakby to był mój drugi dom. Tylko bez rodziny.

Przede mną jeszcze wieczór.

A że nie zanosi się na wspólne oglądanie fajerwerków to wrzucam wpis.

Gry, crossfire, dota, league of legends, world of warcraft
W klasach Viki bardzo często padały pytania o to w jakie gry gram, a raczej czy znam i wymieniali: Crossfire (darmowa strzelanka z 2007 roku), DotA, LoL i WoW. I ja nie mam pojęcia kiedy oni mają czas na granie, ale przypuszczam, że skoro w weekend widziałem kafejkę z kilkunastoma komputerami na których odpalona była jakaś strzelanka to właśnie w weekend nadrabiają tygodniowe zaległości.

Kostka Rubika.
To zdumiewające jak im dobrze idzie układanie kostki Rubika. Są naprawdę, ale to naprawdę dobrzy. Mam filmik jak dziewczyna w  rozprawia się z kostką w niewiele ponad minutę. Pewnie daleko jej do rekordu świata, ale to jak ona pracowała palcami zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. W życiu nie układałem kostki Rubika i pewnie męczyłbym się z tym niemiłosiernie, a ona wzięła i rozprawiła się z tym w oka mgnieniu.

Najlepsi piłkarze z polski.
O podanie najlepszych polskich piłkarzy poprosił mnie jeden z uczniów w poniedziałek. Nie mogłem przestać się śmiać przez ponad minutę. Wyszła ze mnie ta nasza ‘duma’ narodowa. W końcu jednak wymieniłem Lewandowskiego, Błaszczykowskiego, Piszczka i Szczęsnego. Oj współczuję  tym dzieciakom prób wymówienia tych nazwisk.

Napisałem też na tablicy Grzegorz Brzęczyszczykiewicz i to wywołało pogrom. A raczej przerażenie. Prawdziwe przerażenie w ich oczach. Nie wiedzieli co z tym zrobić. Zapytali się mnie jak ja to zapamiętałem, a ja się zapytałem jak oni zapamiętują znaki w swoim alfabecie. Pytaniem nie powinno się odpowiadać na pytanie, ale w tym wypadku taka odpowiedź wyjaśniła wszystko.

A zadam Panu zagadkę, czyli o kwiatach z Polski.
Ponownie moja ulubiona uczennica zaskoczyła mnie swoim pociągiem do wiedzy. Jej ‘dzień dobry’, jest już prawie tak dobre jak moje. We wtorek zadała mi zagadkę o europejskich kwiatach w trzech kolorach. Nie miałem pojęcia o jakie kwiaty chodzi, podała mi angielską nazwę maków i powiedziała, że to symbol Polski. Ja dalej nie mogę wyjść z podziwu.

Polskie alkohole.
A potem umarłem, bo zapytała się mnie czy lubię alkohol, bo Polska z nich słynie. I nic więcej nie napiszę, bo po prostu nie wiem co.

VPN
No tak, obiecałem, więc pora się wywiązać.
Pierwsze zderzenie z krajem z murem chińskim było pozytywne. Skype działa, gogle działa, gmail działa, wiki działa, więc nie ma tak źle.
Bałem się tego i przygotowywałem się na jakieś ogromne problemy, ale wszystko to było strasznie wyolbrzymione. Owszem, czasem gogle nie zaskoczy, facebook nie działa, twitter też nie, podobnie blogspot/wordpress i pewnie kilka innych stron. Tylko że, google wskakuje na google.com.hk i nie ma problemu, wiki działa częściej niż rzadziej, facebooka nie używam, twitter to tylko twitty z endomondo, a blogspot/wordpress zastąpiłem blox.pl, także nic mnie nie boli.
Zabolał mnie za to brak dostępu do zatoki piratów gdy potrzebowałem materiał filmowy na zajęcia. Poradziłem sobie dzięki chomikowi, ale zjadłem na tym za dużo nerwów. Zapytałem się więc Viki jakiego VPN używa. A że używała Astrill, który zbierał dobre oceny postanowiłem wykupić konto na 6 miesięcy. 40$ nie moje, ale było warto. Dzięki temu mam swobodny dostęp do torrentów, google nie przeskakuje na honk kong, nie mam problemów z logowaniem się na Zanzibar (a miałem…), słowem wszystko działa tak jak w domu.
Więcej o VPN można przeczytać na stronie jednego z moich ulubionych podcastów – http://www.howstuffworks.com/vpn.htm

Owca i wilk
A właściwie to koza – http://en.wikipedia.org/wiki/Pleasant_Goat_and_Big_Big_Wolf taka kreskówka, bardzo popularna w Chinach. Już wiem dlaczego na opakowaniu ciastek z numerkami był wilk. Był po to by zachęcić dzieci by zachęciły rodziców. Ha…prawie się udało, dzięki temu zdobyłem tabliczkę mnożenia i chińskie liczby. Lin, yi, ar, san, si, ło, lijo, ci, pa, czy, szy. Ci pa. No po prostu nie ma opcji, żeby jakikolwiek Polak nie zapamiętał jak jest po mandaryński 7 i 8.

My dla nich też wyglądamy podobnie i nie potrafią ocenić naszego wieku.

Przegapione z niedzieli i poniedziałek

Żebracy.
U mnie w Jiangwa ich nie widać. Taki rejon mocno rolniczy, więc każdy sobie jakoś daje radę. A w centrum Xuzhou jednak dość sporo osób chodziło z blaszanym kubeczkami i prosiło o jałmużnę. Policja ich nie przeganiała, ludzie często coś im wrzucali, także z pewnością jakoś sobie radzą.

Tancerze.
To też był widok zaskakujący. Grupy kilkudziesięciu osób zajmujące co większy wolny kawałek terenu po to by potańczyć. Jakieś proste układy, ot żeby się poruszać. I nie potrzebują do tego szkół tańca, wystarczy plac i muzyka.

A dzisiejsza trasa wyglądała o tak: http://www.endomondo.com/workouts/o8Q-fc656Rg czyli niecałe dwa kilometry w lewo i półtorej w górę. Znalazłem park koło którego przejeżdżaliśmy wczoraj. Nawet udało mi się trafić na trening z mieczami.

Park jest w takim stereotypowo azjatyckim stylu, dużo fikuśnych dachów i wygląda to bardzo ładnie. A na wodzie takie malutkie łódeczki, zupełnie inne od naszych europejskich.

Biegnąc w lewo znalazłem kolejny supermarket. Postanowiłem podjechać tam na rowerze i kupić zupki. I co? Nie ma zupek. Musiałem jechać do ‘mojego’ supermarketu.

Losowy Fakt#1 – Kobiety taksówkarze.
Bardzo dużo taksówek w Chinach prowadzą kobiety. Naprawdę. I z mojego doświadczenia nie powiedziałbym, że prowadzą gorzej od mężczyzn.

A dzisiaj widziałem już drugi wypadek. Auto zderzyło się ze skuterem. Po chwili na miejscu była policja i robiła zdjęcia.

Mój chiński numer komórkowy musi być dość popularny bo dzisiaj już dwa różne numery do mnie dzwoniły przez pomyłkę. Niestety ‘bo hłę szła jinjon’ (nie mówili po angielsku).

 

Na kolację udało mi się zjeść niebardzosłodki chleb z wędliną, która jak głosi napis, jest w pełni pozbawiona cukru. Do naszych wędlin to im dużo brakuje, ale w końcu nie jadłem kolacji na słodko.

A na zakończenie dnia przyszła pora na wycieczkę po wieczornych straganach stojących pod domem. Aczkolwiek z domu wyciągnęła mnie muzyka. Zobaczyłem procesję, która na skrzyżowania urządziła ognisko, parę osób się odłączyło, a reszta po zakończeniu ogniska poszła dalej. Jutro zapytam się Lidii co to było. Wszyscy byli ubrani na biało, ale to raczej nie było KKK ;)

Kupiłem w końcu te duże jabłka. Okazały się one smakowo jak gruszka. Ogromna gruszka wyglądająca jak jabłko. Dorwałem też niewysuszone suszoneniewiadomoco. Czyli już wiem jak wygląda zanim się wysuszy i też jest całkiem dobre. Po pestkach je poznacie ;) Kolejny sprzedawca chciał sprzedać mi coś innego, ale nie wiedziałem co to, ani jak to zjeść, więc odpuściłem. Odpuściłem też mięso z budek, wolę testować to co ma ta przesympatyczna Pani na swoim straganie.

Ach, a ten zestaw rozrywek dla dzieci i dorosłych stał też wczoraj i tydzień temu, ale codziennie chyba nie stoi…Chyba. Powinienem częściej wychodzić wieczorami, ale brakuje mi światła i czuję się przez to bardzo nieswojo. Postaram się jednak ten błąd naprawić.

Niedziela i przegapione #2

Dzisiejszy dzień był taki długi, że notkę przygotuję jutro. Na razie tylko napiszę, że galeria na http://rainreborn.minus.com właśnie się uaktualnia.

Zaczynamy od ponad dwudziestominutowego opóźnienia. Trudno, bywa. Na szczęście nasz autobus odjeżdża praktycznie od razu. Praktycznie taki sam jak nasze w Polsce, tylko w oczy rzucają się pokrowce na fotelach i fakt, że Pani Kasa zajmuje dwa miejsca. Pani Kasa wstała gdy wyjechaliśmy z Jiangwa i pozbierała po 4 RMB od każdego. Godzina z hakiem w busie za 4 RMB. Komunikacja publiczna droga nie jest. Nie mam pojęcia jak te bilety działają, ale skoro oni się w tym łapią to jest to najważniejsze.

Widoki z okna różne, od znajomych, poprzez takie typowo kojarzone z Azją aż po strefy wybitnie industrialne nieróżniące się tak bardzo wyglądem od tego do czego jestem przyzwyczajony. No może tylko budynki wyższe.

W tej galerii wyjątkowo jest dużo zdjęć Chinek. Także enjoy.

Oj nachodziliśmy się za wsze czasy. Najpierw dokulaliśmy się do ulicy ze sklepami z telefonami. Ulica. Ze sklepami. Z tylko telefonami. Zdjęcia tego nie oddają, więc ponownie, wyobraźcie sobie tak z 10 marketów większych od Biedronki a w nich tylko telefony komórkowe. Po jednej stronie ulicy. Po drugiej dokładnie to samo. A potem dodajcie drugie piętro w którym sprzedają akcesoria.

Małej czerwonej książeczki nie można kupić, ale zdjęcia pod pomnikiem można zrobić :) Ten ich patriotyzm aż bije po oczach. Nie dość, że w wielu miejscach wiszą flagi to jeszcze widać ludzi z takimi małymi flagami. A przecież nie było żadnego święta.

No tak, Chinki nie chcą się opalać, więc używają parasolek (w sumie…para sol, ma sens).

Galerie handlowe na całym świecie są takie same. Tylko w Chinach większe. I jak zobaczyłem całe piętro z damskimi butami + przeceny stwierdziłem, że tego dnia z dziewczynami spędzić nie chcę. Na szczęście sklepy były na końcu naszej listy rzeczy do zrobienia.

Ruszyliśmy do banku. Lidia miała coś do załatwienia, a ja chciałem założyć konto w ICBC, czyli największym chińskim banku. Zajęło to trochę czasu, więc po drodze skoczyłem do Bank of China by wymienić trochę waluty…Dobry Boże. Euro wymieniałem w jednym okienku, dolary w drugim, w dodatku potrzebowali mój paszport i pierwszy raz się zirytowałem, bo przecież nie wymieniałem nie wiadomo jakiej kwoty, żeby to zapisywać. Na szczęście Pani w okienku rozmawiała po angielsku. Tylko miała małe problemy z przeczytaniem REPUBLIC OF POLAND i zrozumieniem POLAND gdy pytała o to skąd jestem. Musiała zapytać Lidii by potwierdzić.

Kulturowa ciekawostka #1 Podbił do mnie ochroniarz w banku i zaczął coś tam gadać po ‘Ni hłej szła jinjon ma?’ (czy mówisz po angielsku?) pokręcił głową i sobie poszedł.

A skoro sprawa w banku się przeciągała zjadłem na lunch zupę z tofu. Bardzo dobra, tylko mogłaby być ostrzejsza. Bardzo ciekawy motyw z umieszczaniem worków na miskach, dzięki czemu nie trzeba ich myć po każdym kliencie. Stoi sobie taki trzy kołowy samochodzik z bagażnikiem. W bagażniku kilka pojemników, jeden z zupą, kilka z tofu, jajka też sobie można zamówić. Super sprawa.

Wstąpiłem do piekarni. Tylko, że te piekarnie to ciastkarnie. Oczywiście kupiłem coś co pachniało jak kanapką z rybą, ale tylko pachniało. Złe w smaku nie było na szczęście. Po drugiej stronie ulicy zamówiłem mięso z grilla, które jak na moje kubki smakowe okazało się soją i tofu. Może to i lepiej bo mięso w taki gorąc to nie jest najlepszy pomysł.

Po zakupach w carrefour (mleko tu jest okropnie drogie) postanowiłem posilić się babeczką. A potem nakręciłem film z małego saloniku z grami. I grały tam nie tylko dzieci :)

A potem przyszła pora na kebaba. Czyli mięso z taką niezwykle popularną tu słodką przyprawą (pamiętają rodzice tę z Grecji? Ta jest bardzo podobna, ale jeszcze mnie nie wkurza), i sałata. Złe nie było.

Siedząc na ławce w parku przykuwałem uwagę. Przede wszystkim uwagę dzieci. Podbiegały do mnie, niektóre mówiły hello, niektóre się tylko patrzyły z przerażeniem. No i nie wszystkie chciały żelki. Co jest ciekawe, bo które dziecko nie lubi żelków.

Bardzo dużo Chinek chodzi w butach na koturnach, taka ciekawostka.

Ta Pani z balonami na głowie współpracowała z Panią w sukience z baloników i obie reklamowały, o zgrozo, balony imprezowe.

A na koniec zakupy. Kiełbasa (bez cukru ;d), masło orzechowe, płatki kukurydziane, suszone coś, ciacha, suszone banany, orzeszki, wielki słoik płatków owsianych, chleb, mleko, żelki i…

Słuchawki. Moi drodzy. Chciałem kupić słuchawki, bo w moich lewa umarła, a na gwarancji odesłać nie mogę ;) Poszedłem do sklepu, szukam, szukam i mam! Słuchawki.  Stoję nad nimi i zastanawiam się które wybrać. Podchodzi do mnie Pan Sprzedawca i pyta! Po angielsku! Co chcę kupić. Mówię słuchawki i dziękuję bo już wybrałem. Biorę słuchawki i idę do kasy. Przy kasie pokazuję słuchawki, Pani się do mnie uśmiecha, pytam czy mówi po angielsku, zero odzewu, pytam po chińsku czy mówi po angielsku, mówi że nie. Wracam do Pana Sprzedawcy. Wypychają Starszego Pana Sprzedawcę, który przemawia do mnie po angielsku, że musi mi wypisać papierek i zabiera się do roboty. Potrzebuje paszport, żeby zapisać moje nazwisko. Następnie idziemy do kasy. Płacę. Starszy Pan Sprzedawca idzie do magazynu po słuchawki (żebym nie brał tych z wystawki), przynosi, gratuluję mu znajomości angielskiego i wychodzę. W szoku. Ogromnym szoku.

Wracam do parku. Słucham sobie muzyki i nagle widzę, że ktoś do mnie macha. Podchodzę, witam się. Okazuje się, że to też nauczyciel, ale nie angielskiego, tylko niepamiętamczego i wraca dzisiaj do Pekinu bo przyjechał na weekend do domu. Podróż zajmie mu 8+ godzin (ten pociąg kosztuje ~150 RMB). Obecnie pisze pracę magisterską. Po paru minutach dzwoni Lidia i pyta gdzie jestem, bo one prawie skończyły.

Nie. Nie skończyły. Dopiero wyszły z jednego sklepu i udało im się zamówić pizzę w Pizzy Hat (do odbioru zaraz przed powrotem), nie poszły do carrefoura, nie poszły do starbucksa, ale udało im się zrobić zakupy. Kobiety + ulica pełna przecen. A ja czekając na nie uciąłem sobie pogawędkę z innym Chińczykiem, tym razem po chińsku. Znaczy ja mu powiedziałem, że trochę mówię i jestem z Ameryki (bo jeszcze się nie nauczyłem tego nieszczęsnego boran).

Powrót zajął nam krócej. Jeszcze szybkie pranie i koniec. Naprawdę długi dzień.

Niedziela i przegapione #1

Rany…oni tu chyba nie uznają materacy. Ani papieru toaletowego…No kurczę…mogę przełknąć ten prysznic bez brodzika, rozumiem wodę wylewającą się z pralki pod prysznic, ale brak papieru?!
Nic to. Na śniadanie zrobiłem sobie płatki…pominę wczorajsze poszukiwania płatków. W końcu stanęło na czymś a’la płatki co w praniu wyszło jak nasza zupa mleczna (chciałem to mam), dodatkowo dorzuciłem coś co wyglądało jak fasola w karmelu i było słone, więc zapewne było fasolą, oraz prawdopodobnie suszone śliwki na słodko. Mam też suszone śliwki, ale to wypróbuję jutro.

Zaraz zbieram się biegać. Chciałbym dzisiaj dobiec do tej nieszczęsnej poczty.

Strasznie mierzi mnie dodawanie zdjęć na blox.pl, więc wrzucam linka do galerii na minus.com

Dzisiaj biegało się potwornie, ale w gruncie rzeczy biegłem żeby znaleźć urząd pocztowy. Najpierw myślałem, że skręciłem za wcześnie i zawróciłem po kilkuset metrach (no bo przecież to nie może być tak blisko!), pobiegłem dalej i znowu skręciłem (bo przecież to skrzyżowanie na mapie wyglądało właśnie tak, a nie takie małe jakie mijałem) i pobiegłem chyba z półtorej kilometra…Nie znalazłem niczego co by przypominało urząd pocztowy, więc zawróciłem. Zaczęło śledzić mnie dwóch młodzieniaszków na motorowerze. Nie dało się ich zgubić, nawet gdy się zatrzymywałem to oni stawali ze mną. A gdy wszedłem do sklepu kupić chleb (bo wczoraj w sklepie nie kupiłem uznając, że skoro nie ma ciemnego pieczywa to pójdę do piekarni i albo w Chinach nie ma piekarni, albo całe ciemne pieczywo mi wykupili i zostało jedynie słodkie, lepszy rydz niż nic) czekali na mnie.

W ogóle w sklepie chcę kupić chleb, ale nie ma ciemnego, więc już zdecydowałem się na tostowy, chociaż jakiś Pan próbował mnie przekonać do pizzy. Pizzę mój drogi to ja mogę kupić wszędzie. Słodkie pieczywo też…w każdym razie przy kasie Pan pokazał mi na palcach 5 i coś powiedział, a ja wydukałem (zapis fonetyczny) ‘ło bo hłej szła potongła’ co powinno znaczyć ‘nie mówię po mandaryńsku’ i chyba mnie zrozumiał, wydał resztę i poszedłem biec dalej. No nie wiem czy to ta pogoda (bo duszno jest O-KRO-PNIE), czy jeszcze jet-lag, czy coś innego.

Gdy wróciłem byłem na chwilę sam więc pocykałem zdjęcia mieszkania, no i nie jest jakieś bardzo brudne, ale do stwierdzenia że jest czyste to ja bym nie użył. Na pewno jest duże, tylko ten brak brodzika aż bije po oczach.

Zaraz ruszam na lunch, mam nadzieję, że mojego budżetu to nie nadszarpnie za bardzo :) Ruszamy w nowe miejsce, do pobliskiej knajpki, akurat na spacerek przed i po. A potem pora zabrać się w końcu za planowanie zajęć, bo z tym to jestem w ciemnej dupie.

No i po obiedzie. Fasolka na ostro, tofu na ostro, coś w rodzaju podpłomyka do którego wkłada się jedzenie, zawija i szama. Ewentualnie wrzuca do zupy. Gratis od szefa kuchni dostałem zupę z baraniny. Smakowała trochę mlekiem, ale była całkiem niezła. Przerażające jest to, że ta restauracyjka u nas nie przeszłaby żadnej kontroli sanepidu. ŻADNEJ. Wszystko wystawione, a za patelnią stoi Starsza Pani, która podrzucą wszystkim radośnie. 100 metrów od mieszkania, więc chyba będę tam częstym gościem, zwłaszcza że było cholernie tanio. Za te dwa talerze wyszło 17 RMB. No, ale nie chciałem mięsa.

A zaraz idziemy pozwiedzać okolicę. Mam godzinę, żeby nakryklać  jakiś plan.

Plan nakryklany.

Zeszliśmy chyba z pół Jiawang w poszukiwaniu rury do pralki. No dobrze, może mniej, ale znaleźliśmy.

Pocztówek w Chinach nie uświadczysz. POCZTÓWEK! Przecież to niemożliwe. Poszliśmy na pocztę i…nie można kupić pocztówek! POCZTÓWEK! Można kupić w połowie grudnia, jak wydrukują nowe. Oni drukują pocztówki tylko z okazji nowego roku? No tak…ale że POCZTÓWKI!? Przecież to niemożliwe…Kurna…możesz postawić budę z jedzeniem, sprzedawać szaszłyki z mięsem nie wiadomo skąd, ale nie wydrukujesz pocztówki? Nie ogarniam tej kuwety jak to powiedział kot idący przez pustynię. Poszliśmy następnie do sklepu. Mój nowy szef podarował mi 100 RMB na zakupy pierwszej potrzeby. Dorwałem za to termos, mocną herbatę i kilka innych przydatnych rzeczy. Kawy niet. Znaczy można kupić 2w1 albo 3w1, albo Nescafe instant, ale…skoro już tu jestem to pora na prawdziwą chińską herbatę. Jak szaleć to szaleć.

Wyobraźcie sobie sklep, taki dwa na dwa na dwa, a teraz dodajcie przed wejściem stolik. Na stoliku postawcie telewizor i Pana w podkoszulku operującego lutownicą na telewizorze LCD. Teraz postawcie ten sklep w towarzystwie trzech budek z jedzeniem, czterdziestu skuterów/motorów/motorowerów/rowerów, hotelu, restauracji, pięciu innych sklepów dwa na dwa na dwa i jakichś dwóch setkach ludzi…a mimo to nie ma pocztówek. No kurna…

Pocztówek…

Znaczy w Polsce kupisz pocztówki gdzie nie kopniesz, a tutaj…no ja rozumiem, że nie ma świątecznych (chociaż na nowy rok to świąteczna), ale że nie ma żadnych z widokami? Nawet Katowice mają z widokami.

Nie ogarniam. Po prostu nie ogarniam.

Nie mam problemu z restauracjami dwa na dwa na dwa, nie mam problemu z autami, które wyskakują z każdego kąta, nie mam problemu z ludźmi, którzy na ulicy mnie macają (bo wtedy też mogę ich pomacać), nie mam nawet problemu z tym, że w tej prowincji jedzą psie mięso (chociaż powinni tego zabronić i podobno chcą), nawet cenzurowany internet to pikuś  (bo można go obejść), ale do jasnej cholery POCZTÓWKI? Po tym poznaję, że jestem w zupełnie innym miejscu.

Ogarnąłem za to świetny termos. Będę mieć w czym nosić herbatę do szkoły. A skoro w szkole mamy lunch, to nie powinno być źle, chociaż trzeba ogarnąć jeszcze jakiś pojemnik na jedzenie gdy w końcu zacznę gotować dla siebie.