Nie sądziłem że Jiawang ma aż tak zanieczyszczone powietrze. Gdy słyszałem o tym pekińskim smogu to uznawałem że to przesada, że nie może być aż tak strasznie. Oj może. Dzisiaj wskaźniki w Xuzhou oscylowały między 250 a 300. A w Jiawang rano była widoczność na 2 metry, popołudniu już na 3.  Jutro pewnie też się utrzyma, heh. Biegać nie idę. Robię sobie wolne do piątku. A robi się już coraz cieplej. To już praktycznie koniec zimy.

Lidia rozmawiała z dyrektorem:
– Zapytał czy byśmy nie poszli do tej szkoły co ostatnio.
– Dzisiaj?
– Tak?
– Ech, ale naprawdę dzisiaj? W sumie to lepszych planów nie mam, ale mi się nie chce.
– Mi też nie…to co?
– Kurczę, wiesz co? Właśnie mi się przypomniało że w piątek nie załatwiłem wszystkie w banku, a przecież ja wylatuję za tydzień i nie będę mieć kiedy tego załatwić, no i muszę iść dzisiaj zaraz po szkole.
– Naprawdę?
– …
– Aaa…rozumiem.
– Może w przyszłym semestrze.
– W przyszłym semestrze?
– Może będzie lepszy plan.
– A właśnie, rozmawiałam z nim i zaproponowałem żebyśmy w tym tygodniu nie robili zajęć tylko pozwolili uczniom odrabiać zadania domowe albo obejrzeć film.
– Świetnie.
Także nie dość że mogę zrealizować swój plan to jeszcze mam przyzwolenie szkoły. Innymi słowy tydzień filmowy, mam tylko nadzieję że nie znienawidzę przez to ‘Potworów i spółki’ bo ‘Śnieżkę…’ znam już na pamięć i nie jestem z tego zadowolony. Nie jest to zły film, ale zapewne sam z siebie bym go 14 razy nie obejrzał (15 w sumie). I dlaczego ta aktorka ma ciągle uniesioną górną wargę? Wygląda jak królik…sam pomysł na taką mroczniejszą wersję ‘Śnieżki…’ bardzo mi się podoba, ale ja mam ogólnie słabość do takich innych wersji znanych historii.

Przed lunchem wypatrywałem Shawna, ale Go nie wypatrzyłem. Pojawił się dopiero gdy kończyłem jeść, chwilkę z Nim pogadałem po czym się zebrałem do gabinetu. Weekend Shawna był wyjątkowo ekscytujący jak na weekend chińskiego ucznia z tej szkoły (tak jakby byli tam jacyś niechińscy uczniowie), był w Xuzhou i kupował książki i czasopisma.

Oczywiście moja nowa fryzura i brak owłosienia na twarzy wywołała furorę, wszyscy uważają że wyglądam dużo lepiej, a i ja się powoli przyzwyczajam do odbicia w lustrze. Zawsze zajmuje to parę dni, ale pewnie do powrotu powinienem już wiedzieć że ten bez brody to ja. Tylko to zimno…to naprawdę jest najgorsze. A patrząc na temperatury w Polsce zastanawiam się czy nie popełniłem strasznego błędy. Aczkolwiek nie jedną zimę przeżyłem bez brody i  nie raz zgoliłem ją za wcześnie.
Teraz jednak już jej nie zapuszczę, skoro ją zgoliłem to muszę żyć bez niej. Na całe szczęście mam szalik, a nawet dwa, więc nie powinno być tragedii.

Gorąco, ale to naprawdę gorąco polecam dzisiejszą galerię bo zawiera mnóstwo zdjęć ‘mgły’.

2013

Nadszedł niespodziewanie, bez imprezy, wyjazdu, spotkania. Kartka w kalendarzu przesunęła się, zera i jedynki w komputerze pokazują teraz 2013-01-01. A ten rok przywitał mnie sms od Wendy:
– Wszystkiego Najlepszego w nowym roku!
– Dziękuję i Tobie też.
– A czemu jeszcze nie śpisz?
– Taka noworoczna tradycja.
– Jestem bardzo zmęczona.
– Dobranoc i jeszcze raz szczęśliwego nowego roku.
Przywitać nowy rok smsową rozmową z chińską uczennicą – tego nigdy nie planowałem. A potem jeszcze tych smsów naspływało. Lawrence z  życzeniami zadzwonił i cieszę się że zostanę tutaj by Go dopingować w czasie egzaminów końcowych.
No tak, bo zostaję tutaj, ale chyba już o tym pisałem więc nie będę się powtarzać. Jeden z moich potencjalnych pracodawców odpisał mi dzisiaj że najważniejsze żebym był szczęśliwy z tego co robię. Pewnie pracując w cieplejsze szkole z mniejszymi klasami także byłbym szczęśliwy, ale chcę ten rok szkolny tutaj dokończyć. I go dokończę.

Ten poprzedni rok był naprawdę nietypowy i cieszę się że wyjechałem bo zapamiętałbym go jako ‘rok w którym dupło mnie auto’, tak jak zapamiętałem 2010 jako ‘rok pierwszego maratonu’, na 10 dni przed obroną pracy magisterskiej i 2011 jako ‘rok 3:45’, tak teraz 2012 mogę wspominać jako ‘rok pierwszego wyjazdu do Chin’.

I po moim wyjeździe chyba mogę zacząć się tytułować ‘Królem Zimy’. W którejś z części ‘Autostopem przez galaktykę’ pojawia się kierowca który nienawidzi deszczu, nienawidzi go tak szczerze że stworzył listę wszystkich rodzajów deszczu których nie znosi. A wszędzie gdzie się pojawi pada. Dlaczego? Bo deszcz uważa go za swojego władcę i chce być cały czas do jego usług. Tak zima chyba uznała mnie za swojego władcę bo uciekła za mną z Polski aż na południe Chin, gdzie ludzie szufelkami zgarniają śnieg z ulic. No ale poważnie, szufelkami? Jedyne co mam ochotę zrobić gdy to widzę to Ich uściskać, wytarmosić policzki i powiedzieć sztucznie słodkim głosem ‘to urocze’.
O ile odśnieżanie ulic jest urocze tak odśnieżanie dachów to nie żarty i naprawdę ktoś się powinien tym zainteresować bo wszystkie dachy tutaj są płaskie, żadnych spadów, a jak tego śniegu się trochę nazbiera to może być nieciekawie.

W ogóle pogoda jest tutaj szalona, w nocy temperatura spada do -6 a w dzień skacze do +6. Straszna sinusoida. Dzisiaj w nocy ma być -12. To już powinno być w okolicach rekordowej zimy. To są temperatury przy których nawet w Polsce nie chce mi się wychodzić z Domu biegać, a co dopiero tutaj. Przynajmniej nie pada :)

Zimno. Chyba pisałem już o tym jak na tegorocznym Wawrzyńcu poznałem czym jest prawdziwe Zimno. Takie które nie jest zaledwie brakiem ciepła ale jest tym co znajduje się dokładnie po drugiej stronie. Zimnem które przenika, wywołuje szczerkanie zębami, a ziemia wydaje się być niezwykle przyjemnym miejscem by się położyć i odpocząć. Gdy we wtorek rano potknąłem się o krawężnik i przejechałem dwa metry (trzymając w górze lewą rękę by nie uszkodzić Garmina) chodnik zrobił się bardzo ciepły, ale od razu się podniosłem (no dobrze, najpierw zatrzymałem 305) i ruszyłem do biegu. W takich chwilach nie wolno się zatrzymywać, trzeba wręcz przyśpieszyć bo inaczej można się zatrzymać na bardzo długo a to nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem.
Dzisiaj takie zimno poczułem po lunchu. Nie wiem czy to oznaka za małej ilości kalorii (może być) czy czegoś innego. W każdym razie zacząłem szczerkać zębami i całe szczęście że w gabinecie mamy ogrzewanie i podgrzewacz do wody bo już miałem przed oczami powtórkę z Chudego, tylko tym razem nikt by mnie żelkami nie poratował więc mogłoby być krucho.

A właśnie lunch. Gdy stoję tak sobie w kolejce i robię zdjęcia ludzie się na mnie dziwnie patrzą, ale z drugiej strony zazwyczaj się na mnie dziwnie patrzą. Dzisiaj, tak jak i wczoraj i w poniedziałek dostałem od Pani w kuchni dokładkę do pełnej tacki. Tak sama od siebie zapełniła mi wszystkie okienka na tacce. Fantastycznie :)

Miałem tez okazję porozmawiać z Shawnem którego nie widziałem od czasów naszej wspólnej wycieczki na wzgórza. Porozmawialiśmy trochę o filmach, grach i o teście z zajęć komputerowych do którego się w ogóle nie przygotowywał i teraz się martwi.

To teraz zacznijmy od początku. Czyli gdy wstałem w końcu z łózka by pójść do pracy (jem śniadanie w łóżku nie dlatego że jestem leniwy ale dlatego że strasznie ciągnie od okna i wolę leżeć pod kołdrą) poszedłem odłożyć Garmina na okno w kuchni, bo tam bardzo szybko łapie sygnał (szybciej niż gdy jestem na dworze) i zobaczyłem te wspaniałe zamrożone szyby. W Domu też czasem takie widuję, ale głównie w czasie strasznych mrozów. Mimo tej paskudnej pogody uczniowie dalej grają w kosza i ciągle odbijają piłeczkę ping pongową. Mi palce odmarzają a Oni grają…

Strasznie dużo tych apeli ostatnio mają. Zajmują Im tę długą przerwę, nie dość że muszą biegać to jeszcze potem muszą stać na mrozie i wysłuchiwać tych przemówień. Jakie jest prawdopodobieństwo że słuchasz uważnie co się do Ciebie mówi gdy stoisz na dworze na początku zimy i odmrażasz sobie uszy? No właśnie! Ta niechęć do czapek jest zatrważająca. Nauszniki ma praktycznie każdy, jeżeli nie takie typowe to takie nietypowe zakładane jak opaska.

A po zajęciach kolejny apel. Może nie tyle apel co prezentacja biegowa. Wyglądało to tak jakby wszystkie klasy w szkole ubrały się w tej mundurkowe dresy i biegały wokół placu krzycząc raz-dwa-raz-dwa-raz-dwa. No naprawdę, nawet ja potrafię policzyć do 99 (pamiętam jak jest tysiąc, ale setka już nie).

Ach właśnie…w klasie czternastej miałem gościa. Nauczycielkę i chyba wychowawczynię tejże klasy. Porozmawialiśmy więc z dzieciakami o szkole. A starały się dzisiaj niesamowicie. Wszyscy grzecznie pisali i mówili. Nie wiem co Ich tak zmotywowało. Ja czy bardziej Ona. Chociaż powiedziała że u Niej na zajęciach często się nie odzywają i są dość ospali. Ja mam na to standardową odpowiedź:
– Bo Ty jesteś dla nich zwykłym nauczycielem i obojętnie jak ciekawe będziesz mieć zajęcia Ich to nie zainteresuje bo jesteś jedną z Nich, a nawet jeżeli będziesz chciała zrobić coś nietypowego i bardziej interesującego to zawsze będzie Ci w głowie kołatać myśl że musisz trzymać się planu, masz za mało zajęć na improwizację i w gruncie rzeczy to musisz zrealizować materiał i przygotować ich do egzaminów. A ja nie muszę. Ja przede wszystkim jestem inny, nie mam nad sobą planu który muszę wykonać, nie mam dyrektora który będzie na mnie krzywo patrzeć, nie mam materiału który muszę zrealizować. Mam jedynie książkę z której muszę coś zrobić okazjonalnie. Ja mam po prostu łatwiej. No i nie dają zadań domowych, więc mnie lubią.
To jest standardowa odpowiedź ale za to prawdziwa do bólu. Nauczyciele na całym świecie mają te same zobowiązania i te same problemy. Nie każdy z nas uczy historii i może rzucać żartami na lewo i prawo.
Historia to nie jest przykład wzięty z kapelusza, gdy byłem dużo młodszy chciałem studiować historię, to była moja największa pasja, nawet koszykówka nie była dla mnie tak ważna. Miałem wspaniałą nauczycielkę w podstawówce, która potrafiła wybaczyć mi moje paskudne pismo i chociaż męczyła się niemiłosiernie próbując odczytać moje bazgroły z zadań dodatkowych to zawsze miała dla mnie czas. Wtedy też uwielbiałem lekcje z języka polskiego bo chociaż nauczycielka trochę mnie przerażała to jednak z jakiegoś powodu uznawała moje wypracowania za bardzo dobre a interpretacje wierszy za sensowne. Pewnie dlatego że wtedy historia i język polski były powiązane. Materiał był podobny, tu druga wojna światowa, tu pokolenie Kolumbów, wszystko się zazębiało i tworzyło logiczną całość.
A potem poszedłem do ogólniaka. To w ogóle fajna historia bo zdawałem do jednego z ‘najlepszych’ ogólniaków w mieście. Przyjmowali po 35 osób do klasy (prawie jak w Chinach), ale do klasy ‘angielskiej’ przyjęli 34 i kto był pierwszy pod ‘kreską’. Właśnie. I wylądowałem gdzieś indziej. I tutaj przestałem lubić historię. To zdumiewające jak jedna osoba jest w stanie zniechęcić do czegoś co było takie fajne. I w pewnym punkcie przestało mi już nawet zależeć. Tego właśnie boję się najbardziej że mogę kogoś zniechęcić. Te dzieciaki tutaj mają już tyle stresów że zajęcia ze mną powinny być dla nich jak najlżejsze i przede wszystkim zachęcające do dalszej nauki. To nie jest coś na co mogłem pozwolić sobie w Polsce. A szkoda.

Mgła

Klasa dziewiąta to jak wiecie Brigitte, Lucy, Sophie i chmara innych dzieciaków w tym jeden chłopak który dzisiaj powiedział żebym go nie bił po twarzy czym doprowadził mnie praktycznie do łez. Zresztą wszystkie dzieciaki specjalizują się w doprowadzaniu mnie do łez, na szczęście tylko ze śmiechu a nie z rozpaczy. Od paru dni rozmawiamy o szkole, ulubionych przedmiotach, przedmiotach nielubianych i powodach ich popularności. Częstym przykładem nielubianego przedmiotu jest matematyka z której robi się bardzo dużo zadań domowych, materiał przerabiany jest błyskawicznie i gro uczniów nie łapie go wystarczająco szybko. Nie oszukujmy się, przy dziewięciu godzinach tygodniowo chyba mało kto nadąża. A matma sama z siebie łatwa nie jest. Przykładem przedmiotu lubianego jest za to chiński (nie mam pojęcia dlaczego, muszę się tej przyszłej nauczycielki chińskiego zapytać o powód), oraz…historia a to z powodu niezwykle zabawnego Pana od historii. Tak, tego samego który tydzień temu zaskoczył mnie pijackim oddechem. Dzisiaj mnie też zaskoczył mówiąc do mnie ‘Hello Bart’ a ja wydukałem z siebie tylko ‘Ni hao’. Taką taktykę przyjąłem, że jak nauczyciele mówią do mnie w ‘moim’ języku to ja mówię w Ich języku. Ten system tonalny mnie przeraża, ale przynajmniej ‘dzień dobry’ opanuję.
Aaaa…jeszcze przed pierwszymi zajęciami popsuły się drzwi w gabinecie. To niesamowite, ale najpierw zrobiłem w nich dziurę a teraz doprowadziłem do stanu nieużywalności bo się ich zamknąć nie da a próbowałem chyba wszystkiego. Na szczęście Lidia powiedziała że przekaże sprawę dalej. Do Lidii jeszcze wrócimy, ale na razie przejdźmy do tego co działo się po zajęciach, czyli:
– Do zobaczenia za tydzień.
– Nie! Za tydzień mamy sprawdziany. W czwartek i piątek.
– Czyli nie mamy zajęć?
– Nie…
– To powodzenia na sprawdzianach!
I wróciłem do domu, przebrałem się i poszedłem biegać. Plan był taki żeby dzisiaj pobiegać trochę w nowym centrum bo dawno mnie tam nie było, no i pobiegałem, zobaczyłem że na jednej z ulic nagle zniknął płot i widać olbrzymi plac budowy. Biegłem spokojnie, tak jak sobie obiecałem, żadnych szybkich biegów, nie chcę się pochorować, muszę na siebie uważać, bo ostatnio strasznie zmęczony chodzę.
Tak jak na przykład teraz gdy wróciłem z zakupów, włączyłem wodę, a jeszcze się nawet nie przebrałem chociaż piszę już dobre dwadzieścia minut.
Ostatni kilometr pobiegłem szybciej, ale nie dużo szybciej bo z nim zawsze jest problem gdy wracam z nowego centrum. Ostatnie pół kilometra do domu mam zaraz po ogromnym skrzyżowaniu na którym często przychodzi mi czekać, także nie spinam się wtedy za bardzo. Oczywiście mógłbym ostatni kilometr zaczynać za światłami, ale wtedy musiałbym biec między blokami a dzisiaj nie miałem już na to ochoty. Także wróciłem do domu, umyłem się, przebrałem, zjadłem owoce i o 11 zadzwoniłem do Lidii że możemy iść przenieść pralkę.
Lidia zapomniała kluczy, ale to tylko drobnostka bo gdy weszliśmy do mieszkania okazało się że właścicielka zamknęła łazienkę na klucz i zabrała go ze sobą. Oczywiście pralka stoi w łazience. Bo wiedzieć musicie, że Ona stwierdziła że tej pralki nie da dopóki nie dostanie kluczy i dopóki wszystko nie zostanie uregulowane. No dobrze…Lidia wkurzyła się nie na żarty i zaczęła dzwonić po ludziach, nagle pojawił się Pan Strażnik który trochę się pośmiał, trochę popatrzył i sobie poszedł, a potem przylazła Pani wynajmująca i zaczęły na siebie krzyczeć o opłatę za prąd (co przypuszczałem a co zostało później potwierdzone), w końcu obie pojechały do firmy energetycznej a ja poszedłem zrobić sobie obiad. I tak sobie jem gdy nagle Lidia dzwoni że ma prośbę…no cóż, czasem trzeba przerwać posiłek by komuś pomóc. Także przebrałem się i poszliśmy przenieść szafę i kołdry . Tak, pralka została w tamtym mieszkaniu. Nie, nie chciałem kołder, bo o dziwo nie ma mi zimno w nocy.

A po obiedzie powrót do szkoły i tak jak klasie 11 obiecałem – obejrzeliśmy w końcu film. Już nie mogą na mnie krzywo patrzeć. I jeden taki malutki kwiatuszek który doprowadził mnie do łez w klasie 13:
– Lubię fizykę?
– Dlaczego?
– Bo Pan ma spokojny głos i można szybko zasnąć.
Naprawdę się popłakałem.
I jeszcze coś mi się przypomniało:
– Lubiłem zajęcia komputerowe.
– Dlaczego?
– Bo mogłem grać w gry.
– Zaraz, mogłeś grać w gry na zajęciach. Jak?
– (po chwili zastanowienia) Ostrożnie.
I duma w oczach. W pełni zasłużona bo chociaż wytłumaczył się jednym słowem to bardzo sensownie.

A potem polazłem na kolację. I pojawił się Lawrence, a pojawił się zupełnie znikąd. Położyłem plecak w zupełnie nietypowym dla siebie miejscu, bo nigdzie indziej nie było wolnego siedzenia i gdy wróciłem z talerzem tofu zobaczyłem tam dwa kubki mleka sojowego i tackę jedzenia. Porozmawialiśmy sobie i jedno zdanie:
– Ale widzisz Lawrence, ja nie jestem samotny.
– Ale ja jestem.
To chyba chandra bo przecież tutaj jest tylu ludzi, te klasy są olbrzymie, mnóstwo osób w akademiku, zawsze można do kogoś zagadać. Bardzo dobrze rozumiem że można być samotnym w tłumie, ale to na pewno przejściowe. Pogadaliśmy sobie chwilkę a potem ruszyłem do sklepów.

Zacząłem od osiedlowego w którym wpadłem na bramkę i uruchomiłem alarm…Trochę się zawiodłem bo nie mieli mojego bobu…czyżbym jednak nie tylko ja go kupował? Mieli jednak ten droższy ostrzejszy, więc mówi się trudno wziąłem go. Przeglądając dział mięsny zdałem sobie sprawę że różnice w cenie są niewielkie i lepiej będzie mi tachać olej i mięso stąd niż z innego sklepu. Także główne zakupy zrobiłem pod domem. A potem dokupiłem jeszcze owoców i odłożywszy wszystko w domu ruszyłem do innego sklepu po miód. Oprócz miodu kupiłem tez jeszcze picie i pierdoły do gabinetu, bo ostatnio Lidia ciągle coś kupuje więc najwyższa pora się zrewanżować.
Kulnąłem się też do innego sklepu bo mignął mi przed oczami fajny zestaw do herbaty, ale okazał się wielkości naparstków więc sobie darowałem.

Jest coś takiego w bieganiu we mgle, coś takiego nienamacalnego. W końcu wchodząc w mgłę stajemy się jej częścią, a ona przenika nas. Taka aura tajemniczości panuje gdy widzimy tylko 10 metrów do przodu i nagle coś się wyłania zza rogu. W takich chwilach dobrze jest mieć rzucającą się w oczy kurtkę.

Czwartkowy deszcz

Chociaż gdy piszę te słowa to jeszcze nie spadł, ale od rana się chmurzy. Co z tego że termometry wskazują +7 skoro chłodny wiatr i wilgoć przenikają wszystko i wszystkich. Nawet siedząc w gabinecie z włączoną klimatyzacją pokazującą +20 czuje się ten chłód. A jutro czeka mnie bieg i nie mogę się doczekać. Chociaż bardziej tęskniłem tydzień temu. Wtedy w czwartek wieczorem był taki przyjemny chłód. A w piątek rano było właśnie tak jak lubię w zimę: chłodno na początku, ale nie bardzo. Dokładnie tak jak być powinno by nie było mi ani za ciepło ani za zimno. Taka przyjemna pogoda i czuję że jak wrócę do kraju to będę miał opory przed wyjściem na chłód i więcej czasu spędzę w domu na bieżni.

Właśnie dostałem smsa z banku, że moje konto zostało wzbogacone o wypłatę za listopad. Trochę to Lidii zajęło, ale ma dziewczyna darowane. Dzisiaj czeka ją ciężka przeprawa z właścicielką jednego z mieszkań, a kobiecina jest dość mocno niesympatyczna. Wystarczy powiedzieć że już teraz chce klucze do mieszkania które zostało opłacone do końca roku. Nikt w nim co prawda nie mieszka, ale umowa został spisana. Cóż widać w Chinach tak jak i w Polsce ‘umowa jest gówno warta’ cytując Kazika.

I dłubię sobie ten słonecznik w tym przesiąkniętym wilgocią gabinecie powtarzając jednocześnie słówka i zapadm w taki przyjemny letarg spokojnego dnia w pracy. Nie mogę tylko zapomnieć o ostatniej części tego zdania czyli pracy i pójść do klasy 10 o 1055.

Popatrzmy na takiego chińskiego człowieczka, czyli głowa, nogi rozstawione i ręce wzdłuż tułowia, a teraz niech rozstawi ręce i mamy ‘duży’, dodajmy nad nim poziomą kreskę i mamy ‘niebo’, spuśćmy z nieba ‘kroplę’ i mamy ‘strzałę’ a teraz wrzućmy do wszystko do ‘koszyka’ i oto powstał ‘lekarz’.
A jeżeli zamiast jednej kropli dodamy dwie nad ‘niebem’ to otrzymamy ‘zamknąć’.
Weźmy sobie na przykład ‘praca’ czyli jedną kreskę pionową i dwie poziome na jej końcach, dodajmy w jej środku kolejną poziomą i mamy ‘króla’ dodajmy mu ‘kroplę’ między dolną a środkową kreską z prawej strony i mamy ‘jadeit’ a teraz ‘otoczmy’ to wszystko i mamy ‘królestwo’.

I właśnie zadzwoniła Lidia z prośbą bym zadzwonił do niej za 10 minut bo ta Pani właścicielka jest naprawdę okropna i nie chce z nią rozmawiać, więc ucieknie i przekaże sprawę komuś wyżej.
Oddzwoniłem, wszystko w porządku, więc mogłem ruszyć do klasy 10.

Po zajęciach z 10 poszedłem na lunch. Kapuca na głowie i do jedynki marsz. Udało mi się znaleźć miejsce w miarę z przodu, tak sobie usiadłem i jadłem znowu w spokoju. Aż przysiadły się dziewczyny z ósemki, którym ewidentnie brakowało chusteczek by wytrzeć siedzenia. Brakowało dopóki im nie podałem. Ładnie podziękowały i sobie zjedliśmy. Niestety dla mnie było to trochę za mało więc ruszyłem jeszcze po coś słodkiego.

Lidia wysłała smsa i z powodu deszczu przenosiny pralki zostały odwołone. No tak bo mieliśmy dzisiaj przenosić pralkę z tamtego mieszkania do mojego albo Jej, albo do piwnicy. Plan odwołany więc wróciłem do gabinetu i zacząłem powtarzać słówka, oraz uczyć się nowych.

Mała ciekawostka#1 ‘Szkoła’ i ‘sprawdzać’ to te same znaczki, tylko wymowa inna, a ‘szkoła’ to także ‘nauka’ i ‘szkoła’.

Ach…Brigitte dzisiaj wymyśliła taką historyjkę na podstawie obrazków z książki:
mąż i żona mają dziecko, ale dziecko to ciągle je i je i jeszcze więcej je, aż w końcu urosło do takich rozmiarów że zajęło cały dom, więc rodzice uciekli zostawiając je same i dlatego płacze.
Dość makabryczne, ale musicie przyznać że oryginalne.

Pewnie padać będzie cały dzień i całą noc. Mam tylko nadzieję, że nie zamarznę gdy jutro pójdę biegać.

Pod koniec przerwy przykulała się Lidia i dalej się uczyła. Ma w końcu ten egzamin w niedzielę więc nie może dać plamy. Na pewno spisze się na medal w końcu siedzi na tą książką i siedzi. W sumie to ciekawe że ciągle dręczy tylko jedną książkę. Jak na taki straszny egzamin to coś mało materiału, ale może za to książka będzie przerobiona dogłębnie? Naczytałem się w necie o tych chińskich egzaminach, ale nie mam pojęcia ile w tym prawdy. Podobno to typowa pamięciówa, zero jakiegoś logicznego podejścia, wszystko do bólu zgodne z kluczem.

Trzy zajęcia po przerwie przeleciały bardzo szybko, ale jestem wyjątkowo padnięty.
Wieczorem zapanował deszcz i zacząłem żałować że kilka tygodni temu urwałem ten irytujący błotnik bo gdybym go miał może nie musiałbym prać spodni, a tak całe szczęście że mam dwie pary. No i jutro ma już tak mocno nie padać tylko pewnie będzie:
– zimno
– mokro
z zimnem sobie poradzę, z wodą też.

Jeszcze tylko takie jedno wtrącenie o jednej z moich uczennic (zadanie ‘masz trzy życzenia, co byś chciał/a?): ‘chciałabym stworzyć szkołę dla dzieci niepełnosprawnych’. Dziękuję.

LawrenceUpdate#1 Po otrzymaniu dwóch esemesów w ciągu dnia dostałem wieczorem kolejnego z pytaniem co sądzę o Jego ‘zniknięciu’ bo on uważa że czyni Go to chłodnym i odciętym. Ja naprawdę nie mam pojęcia co Lidia Mu powiedziała, ale chłopak wziął to sobie bardzo do serca.