Niedziela
Zacznijmy od tego że z samego rana pojechaliśmy z meridką na krótką podróż po Jiawang. Wyszło trochę ponad 38 kilometrów, czyli fajnie jak na tak długą przerwę. Właśnie to jest to, że teraz te przerwy są dość spore, no ale nic na to nie mogłem poradzić gdy byłem w dziesięciodniowym ciągu, a najgorzej jest wrócić do rytmu gdy się z niego wypadnie. Zresztą teraz to już i tak nie można wiele oczekiwać, bo w przyszłym tygodniu kończy się semestr i ruszam w drogę.
Ruszam tak jak ruszyłem dzisiaj do Kaifeng.
Miałem problem z wejściem do przedziału bo był to jedyny wagon do którego drzwi były zamknięte, ale Pan z kolei poradził mi żebym wszedł przez inny wagon i przy okazji zobaczył gdzie mam wysiąść. Podróż minęła spokojnie i nie mam już żadnych obaw przed kupowaniem biletu w najtańszej klasie. Wcale nie ma tak źle jakby się mogło wydawać. Tuż przed Kaifeng Pan z kolei powiedział mi że zbliżamy się do Kaifeng,a gdy w końcu dojechaliśmy krzyknął żeby ktoś dał mi znać. Przesympatyczni ludzi. ALE BART SKĄD WIEDZIAŁEŚ ŻE JESTEŚ JUŻ W KAIFENG!?
W internecie jest bardzo dobra rozpiska pociągów, łącznie z przystankami, także byłem przygotowany. Wiem że na wszystko się nie przygotuję, ale chciałem zabezpieczyć się najbardziej jak potrafiłem. Wylądowałem w końcu w Kaifeng i znalazłem taksówkarza który…nie wiedział gdzie jest hostel do którego chcę się udać, ale wiedział gdzie jest ulica, więc zawiózł mnie tam i hostel się znalazł. Pokoju wolnego nie było, no ale nie rezerwowałem więc też się nie spodziewałem. Było za to łóżko w pokoju sześcioosobowym. Dzielę go z dwoma chińczykami którzy nie mówią po angielsku…pięknie, po prostu pięknie. W każdym razie: Kaifeng.
Przyszli kolejni Chińczycy, którzy dla odmiany mówili po angielsku i udało mi się dowiedzieć kilku rzeczy. Jeden z tych niemówiących przyjechał tu na rowerze z prowincji Shandong (po sąsiedzku), drugi handlował przez dwa lata i zaoszczędził tyle kasy że przez kolejny rok lub dwa chce podróżować po Chinach, a trójka mówiących najlepiej po angielsku to studenci którzy skończą studia za tydzień i urządzili sobie ostatnią studencką podróż.
Taka uwaga: Chińczycy myją się strasznie długo. Ja nie żartuję…straaaaasznie długo.
Na pierwszy i jedyny dnia pierwszego, ogień poszła świątynia taoistyczna. ALE BART SKĄD WIEDZIAŁEŚ ŻE…to głupie pytanie…I powiem uczciwie, na zdjęciach wygląda o wiele, wiele lepiej.
Na żywo farba jest już wyblakła, odrapana i nie sprawia to najlepszego wrażenia, aczkolwiek tragedii nie ma.
Przykulał się ze mną taki Pan który zaprowadził mnie do podziemi i pokazywał co i jak, jak świątynię wykopywano, podnoszono, restaurowano, no wszystko fajnie, ale w całości po chińsku. Pojawił się też chłopak, który chyba był w trochę innej rzeczywistości, bo śmiał się w niebogłosy gdy szedłem za nim i kiwałem się przed Trzema Najwyższymi.
Taoistyczny mnich naciągnął mnie na 20 RMB żebym zakręcił wyrocznią i nie zrozumiałem nic z jego przepowiedni. A oprócz tego pokrążyłem wokół jeziora. Tylko pogoda taka sobie bo wiało i wieczorem już kropiło, mam nadzieję że jutro nie będzie padać.
Mam w planach odwiedzić trzy miejsca. Przyjeżdżając tutaj chciałem zobaczyć tylko tę świątynię taoistyczną, żelazną pagodę i smoczy pawilon, ale dzisiaj przechodziłem obok starożytnego miasta i uznałem że tez może być warte zobaczenia.
Także pokułam się tam jutro z samego rana, a potem smoczy pawilon i na zakończenie żelazna pagoda i po 18 pociąg do Xuzhou…i pewnie noc w Xuzhou.
Ta myśl jednak nie przeraża mnie. Ot kolejna przygoda.
Kaifeng
Zaczęło się od deszczu. Taka drobna niedogodność. Wykulałem się z hostelu po 7, co trochę mnie martwiło bo myślałem że te wszystkie świątynie/muzea otwierają dopiero o 8/9. Dochodząc do pierwszej świątyni – Baogong zdałem sobie sprawę że nie wziąłem paszportu. Na szczęście nie musiałem się daleko wracać.
Zaskoczyło mnie to że było tutaj tak wiele martwych ryb. A wczoraj bardzo dużo pływaków. Ciekawe czy ma to jakiś związek ze sobą ;)
Wróciłem do świątyni i przyznam uczciwie niewiele z niej zrozumiałem bo wszystko było po chińsku, nie wiem też ile informacji znajduje się w internecie bo pisząc tę notkę siedzę sobie na przeludnionym dworcu w Kaifeng.
Świątynia ku czci Bao Gonga, który był niezwykle istotnym urzędnikiem, który nigdy nie bał się swoich przełożonych i zawsze działał w imię prawa. Dlatego nazwano go ‘sprawiedliwym sędzią’.
Właśnie podeszła do mnie kobieta i chyba chciała sprzedać bilet do Anyang, a wyglądała bardzo, ale to bardzo biednie.
Parę minut wcześniej zaczepił mnie żebrak wyciągając trójpalczastą dłoń i obserwując Keifang dochodzę do wniosku że nie jest to miasto bogatsze od Xuzhou. Domy są stare, taksówki i jedzenie tańsze, a na ulicach nie ma aż tylu ludzi do sprzątania. Jest ich nawet mniej niż w Jiawang. Nigdy nie odgadłbym że mieszka tutaj ponad 4 miliony ludzi. Nigdy.
Następnie udałem się do Kaifengfu czyli miasta w mieście. Świetna sprawa. Kolejna świątynia taoistyczna, ale to co było najfajniejsze to właśnie miasto cesarza.
Nie jest co prawda tak interesujące jak Zakazane Miasto, ale dzięki temu mogłem porobić zdjęcia praktycznie bez ludzi wchodzących w kadr. A kilka wyszło mi chyba naprawdę dobrze.
Mam nadzieję że uda mi się je wgrać bez problemu, bo z niedzieli mam ~160 zdjęć, a z poniedziałku ~700.
Oczywiście część usunę, ale i tak powinno zostać łącznie około 500. Świetne było więzienie, które wcale nie było straszne i nawet cela śmierci nie wydawał mi się okropna. Taka klitka o wymiarach 1,5×1,5×1,5. Naprawdę nie sprawiała strasznego wrażenia.
Za to przejście się po murach – bezcenne. Gdyby coś takiego zrobiono w Zakazanym Mieście to chyba w kilka lat zostałyby zdeptane. Kaifengfu jest oczywiście dużo mniejsze, ale to też jest zaleta bo dzięki temu można zwiedzić je całe i nie zajmuje to zbyt wiele czasu.
Nawet najdłuższa trasa jest przygotowana na około 3 godziny. Szkoda tylko że tak mało informacji jest podanych po angielsku. Wychodząc z Kaifengfu postanowiłem pojechać taksówką do Smoczego Pawilonu.
Czyli:
Smoczy Pawilon, oraz Tian Bao Yang (nie mam pojęcia, sprawdzę w internecie – sprawdziłem, świątynia ku pamieci Tian Ba Yang, który był żołnierzem) i chciałbym powiedzieć żebyście nie wierzyli cenom w internecie, w rzeczywistości jest dużo drożej.
Wejściówki są tutaj absurdalnie drogie, zwłaszcza jeżeli uświadomimy sobie że jedna wejściówka nie równa się dostępowi do wszystkich budynków. I tak chociaż udało mi się dostać do Smoczego Pawilonu, który podobnie jak wczorajsza świątynia lepiej wygląda na zdjęciach niż na żywo.
Powiem więcej, większe wrażenie zrobiło na mnie Kaifengfu którego w ogóle nie miałem w planach niż ten osławiony Smoczy Pawilon, który chociaż był fajny, to jednak nie był ‘super ekstra’.
Zwłaszcza że trzeba było dorzucić kolejny bilet by wejść do Tian Bao Yang czyli pola ćwiczeń i kilku innych budynków.
Wyszedłem w końcu z tego parku i postanowiłem że kolej na Żelazną Pagodę.
Wiedziałem że nie ma daleko, a w przekonaniu tym utwierdziła mnie tablica z napisem: Iron Pagoda 1,5 km. Wtedy taksówkarz (dlaczego nie Pan?) powiedział 60 RMB (dlatego!), na co ja powiedziałem ‘za drogo’ i odpiąłem pasy. I tak mnie skasował 10, ale kolejny podwiózł mnie już za 10. Powinno być 5, ale traktuję to jako redystrybucję dóbr i się uśmiecham. To była moja ostatnia podróż taksówką dzisiaj. Łącznie taksówki wyszły mnie 10 (z dworca do hostelu) +5 (z Kaifengfu do Smoczego Pawilonu) +10 (za początek przejażdżki) + 10 (za drogę od Smoczego Pawilonu do Żelaznej Pagody), czyli bardzo tanio. Dość powiedzieć że w Xuzhou za wejście do taksówki płaci się 7 RMB.
No właśnie – Żelazna Pagoda. Dobry Boże…Przeczytałem w internecie że nie warto, ale uznałem że nie przekonam się dopóki nie sprawdzę sam. Potwierdzam, nie warto. 13 pięter wysokiego podnoszenia kolan, wąsko tak że ludzie z klaustrofobią powinni zrezygnować od razu, jeżeli ktoś schodzi z góry to trzeba podejść do okiennicy i się w niej schować bo inaczej się nie miniemy, a na samym szczycie stoi mały posążek Buddy i można służyć coś w ofierze. Nie warto.
Sam park także jest średni, ale warto wejść żeby właśnie zobaczyć Pagodę, która z zewnątrz prezentuje się prześwietnie, szkoda tylko że środek psuje dobre wrażenie. Warto także zwrócić uwagę na sklep wewnątrz parku gdzie można taniej kupić pamiątki. Kaifeng słynie z wyszywanych obrazów i chusteczek, więc chyba nie trzeba mówić co warto kupić. Ach, tak jak gdzie indziej wachlarze kosztują 20 RMB, tak tutaj 15 RMB, no i najważniejsze – trzeba się targować! Zawsze się coś wywalczy.
Z Żelaznej Pagody wróciłem autobusem na dworzec. Skoro znam znaczki na ‘pociąg’ i ‘stacja’ to postanowiłem tę wiedzę wykorzystać i podróż powrotna kosztowała mnie 1 RMB.
Znalezienie siedzącego miejsca na chińskim dworcu granicy z cudem, a miejsca przy toaletach są wolne z powodu much, oraz unoszącego się zapachu amoniaku. Pamiętacie gdy mówiłem że węch mi się w Chinach wyostrzył? To teraz okazuje się że niekoniecznie jest to zaleta.
Ta notka powoli staje się najdłuższą jaką napisałem w tym semestrze, ale cóż poradzić.
W końcu wylądowałem w Xuzhou i o ile miałem jeszcze jakąkolwiek nadzieję że zdążę na autobus linii 25, tak pozbyłem się jej gdy zatrzymaliśmy się i ruszyliśmy po 10 minutach by zatrzymać się w Xuzhou 5 minut później. Na przystanku owszem stało kilka autobusów, ale żaden z nich nie szykował się do odjazdu przez najbliższych kilka godzin.
Chiny mają to do siebie że chociaż hoteli jest od groma to jednak w mało którym przyjmują obcokrajowców. To nie jest nawet frustrujące, frustrujące jest to że nie potrafię się z ludźmi dogadać tak jakbym chciał. Na migi i jakieś podstawowe słówka sobie poradzimy, ale coś więcej…Kiedyś…
W każdym razie znalazłem hotel, bardzo fajny, przyjęli mnie z małymi problemami, ale Panie z recepcji dostały po lizaku w nagrodę. Ha.
Wskazówka dla podróżujących w Chinach: to że hotel ma cennik po angielsku nie znaczy że przyjmuje obcokrajowców. Ani że pracownicy mówią po angielsku.