Rany…Nowy Rok był cztery dni temu a tutaj dalej nie można się porządnie wyspać bo walą tymi petardami bez opamiętania. W sumie to nawet lepiej bo i tak spałem 11 godzin. I spałbym dalej, w końcu ciało myśli że poszliśmy spać o 13. No właśnie, o 13. Ledwo co zacząłem czytać o tym gdzie iść dzisiaj a zasnąłem. Także zaraz przyjdzie mi znowu zabrać się za czytanie i szukanie czegoś…A raczej wybrania jednej rzeczy bo Pekin jest najzwyczajniej w świecie za duży by mieć problemy ze znalezieniem czegokolwiek.
Wybór padł na Świątynię Nieba, wpisaną na listę UNESCO kiedyśtam (co Wam tu będę wikipedię przepisywał) będącą świątynią taoistyczną zanim jeszcze powstał Taoizm (czyli funkcjonowała sobie świątynia a potem ją zaadaptowano do celów taoistycznych), czyli coś w sam raz dla mnie. A żeby się tam dostać musiałem podjechać metrem ze ‘swojej’ stacji, przesiąść się na linię 1 na stacji Sihui, następnie przesiąść się na linię 5 na stacji Dongdan i jadać w kierunku Songjiazhuang wysiąść na Tiantandongmen (czyli na czymś z niebem i jakiejś bramie bo men to brama, między innymi, a tian to niebo). I potem patrząc na zdjęcia satelitarne google’a miałem oddalać się od drugiego białego budynku (bo wysiądę przy jednym) i w po kilkuset metrach doszedłbym do bramy. Jednej z kilku. No to ruszyłem, z przesiadkami nie było problemów. Metro jest zorganizowane naprawdę dobrze. Nie wiem czy pisałem o tym wczoraj, ale dostajemy komunikaty po angielsku że jesteśmy w takiej i takiej linii, jedziemy w taką stronę, nasz następny przystanek to, oraz że już na nim jesteśmy. Co więcej: nad drzwiami wyświetlone są wszystkie przystanki tej konkretnej linii, a jak już jesteśmy kompletnie roztrzepani (jak mój owczarek) to mamy napisy w wagonie po angielsku, oraz na wszystkich głównych liniach (czyli nie dojazdowych) nad drzwiami mamy trasę metra oraz lampki mrugające sygnalizujące gdzie jesteśmy, oraz gdzie jedziemy. Nie wiem jak tu było przed IO, ale wypada mi cieszyć się że przykulałem się właśnie po nich.
Także dokulałem się do Tiantandongmen i ruszyłem w jedną stronę pomimo Pewnej Pani mówiącej że park jest w drugą, ‘O nie Droga Pani, ja się nie dam oszukać, muszę znaleźć duży biały budynek.’ Nie znalazłem, ale znalazłem autobus linii 6.
Wiedziałem że 6 to jedna z tych krajobrazowych, ale żeby jechała aż do Pekinu?
Rada praktyczna#1 Nie ufajcie ani zdjęciom satelitarnym google maps, ani tym bardziej mapom. Nawet bym radził bardziej ufać zdjęciom z satelity niż mapom, ale życiem nie ryzykujcie.
Zawróciłem więc i co się okazało? Wschodnia brama do parku Świątyni Nieba znajduje się 5 metrów za stacją metra. I teraz tak: wejście do parku jest płatne – 10 RMB i pozwala nam obejrzeć piękne drzewa i cudowne ogrody (jeżeli wierzyć zdjęciom i przewodnikom bo w zimę tego się nie uświadczy). Za 30 RMB otrzymujemy bilet pozwalający nam wejść do wszystkich świątyń, oraz na ‘okrągły ołtarz nieba’ (polskie nazwy będę wrzucał w oparciu o przewodnik National Geographic). I to niby byłoby wszystko, ale żeby wbić ‘Pawilonu postu’, oraz ‘cesarskiego urzędu muzycznego trzeba dopłacić 10 RMB (o czym wyżej wspomniany przewodnik nie wspomina), także lepiej się wykosztować bo w innym wypadku należy traktować te 10 RMB jako opłatę za wejście do parku.
Druga sprawa praktyczna, o której się nie doczytałem to przemarsz cesarskiego pochodu, który odbywa się co kilka godzin. Przypuszczam że trzy razy, bo dwa razy widziałem, a jeszcze było dość czasu by ten trzeci zmieścić. Dlaczego o tym wspominam? Bo przejście przez park jest wtedy bardzo, ale to bardzo utrudnione. Trzeba albo się uśmiechać do strażników, albo przechodzić tak by nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. Część pochodu jest dostępna nawet dla tych którzy kupili bilet za 10 RMB, ale reszta odbywa się już na terenie świątyni.
Hej, zapłaćmy dzisiaj po 10 RMB żeby sobie pograć w szachy w spokoju.
Jeżeli chcecie zrobić zdjęcie pawilonowi modłów o pomyślny rok, to nie ma problemu, ale jeżeli chcecie zrobić zdjęcie środka budynku to zapomnijcie, chyba że chcecie przepychać się przez tłum ludzi z nadzieją że uda się zrobić dobre zdjęcie. Nie, nie uda się, zapomnijcie o tym i nacieszcie oczy tym co macie w internecie.
Znowu krążyłem, krążyłem i w samym parku nachodziłem z 12 kilometrów. A i tak będę próbował wrócić w lato żeby zobaczyć ogród róż. Mam co prawda niesamowity kilometr od domu (do bramy ZOO kilometr, do pelikanów dwa, a potem to jakoś już leci), ale fajnie byłoby zobaczyć jak sobie radzą z różami w innych krajach.
Oglądajcie te dachy bo to coś niesamowitego, te zdobienia niby typowe dla świątyń taoistycznych (niby bo na świątyni buddyjskiej też widziałem). Ach…niektóre zdjęcia mają bardzo żywe barwy, nie chciałbym żebyście myśleli że tak to wygląda w rzeczywistości (bo nie wygląda), chciałem tylko zobaczyć jak to ustawienie sprawdza się na zdjęciach i sprawdza się całkiem nieźle. Czyli jak będę chciał Was oszukać i pokazać że Chiny wcale nie są takie szare jakie są (no bo są, nie tak jak Sosnowiec, ale jednak…) to wiem jak.
’Takie tam w Chinach’ – opis każdego zdjęcia aż do lipca.
I tak sobie chodziłem, zwiedzałem, ludzie niezwykle uprzejmi – nie wchodzili w kadr, ba gdy robiłem zdjęcia bramie to nawet przesunęli się i czekali aż skończę. No Chiny. Tylko taka mentalność wyłącza się natychmiast gdy pojawia się kilkanaście osób. Wtedy zaczyna się wchodzenie w kadr, przepychanie i BRAK KOLEJEK! A że zrobiłem zdjęcia pokazujące ile tam jest ludzi to rozumiecie że lekko czasami nie ma. Także chińczyków należy izolować i załatwiać pojedynczo.
Chiński mur
Nie będę tutaj pisał o świątyni bo całą historię i opisy znajdziecie bez problemu w internecie, odpowiem tylko na jedno pytanie ‘Czy warto?’:
– Jak najbardziej, ale raczej w lato gdy cały ten park żyje i jest pełen zieleni. Sama świątynia jest bez dwóch zdań warta zobaczenia, te dachy i kolory są niesamowite. Z jednej strony ostatnia renowacja miała miejsce przed IO, ale warto byłoby znowu w nią zainwestować i przy takiej ilości personelu oddelegować kogoś do odkurzenia eksponatów bo to trochę wstyd by w gablotach pokazywać kurz a pod nim coś.
Warto również dla tego pochodu bo fajnie tak popatrzeć ze świadomością że przez setki lat nikt nie mógł tego oglądać.
Ach…jeżeli widząc ‘seven meteors’ spodziewacie się siedmiu meteorów, to zapomnijcie. To nic więcej jak siedem głazów symbolizujących 7 głównych narodów w Chinach (teraz to byśmy powiedzieli mniejszości narodowych), a po podbiciu Chin (NIE! Zjednoczeniu pod nowym cesarzem!) przez dynastię Qing (z Mandżurii) postawiono gdzieś ósmy symbolizujący że Mandżurowie także są częścią Chin. Tyle lekcji historii na dzisiaj.
Wracając do hotelu napotkałem obwoźnego sprzedawcę czegoś co reklamował jako pizza, a oczywiście nią nie było, ale było w miarę syte, więc nie było co narzekać. Pierwszy raz widziałem białych ludzi sprzedających cokolwiek w Chinach, a już w ogóle to sprzedających jedzenie. Kiedyś co prawda przeczytałem artykuł o białym facecie sprzedającym jedzenie w Pekinie (miał podobno taki elektryczny rower z bagażnikiem i własną piosenkę odgrywaną przez megafon (co akurat jest dość normalne)), ale to miał być jakiś rodzynek. A tutaj takie coś…Kiedy człowiek zaczyna myśleć że może odnajdzie sobie w Chinach własną niszę to dostaje taką oto wiadomość. Na tym rzecz jasna przygody nie mogą się skończyć. Wszedłem do metra i nie chciało mi skasować biletu. Ktoś z tłumu krzyknął żebym poszedł do biura co też zrobiłem, skasowało mi 2 RMB i mogłem wrócić do barierek. Dlaczego mi skasowało? Bo wyszedłem z metra nie płacąc. Myślałem że skasowała się moja karta, ale to jednak karta poprzednika. Widać zdarza się to całkiem często bo nikt nie robił problemów. Dojechałem do stacji przesiadkowej i co? Bójka w metrze! Aż wrzucę na youtube, bo mnie zaskoczyło. Także oto i mamy pierwsze rozładowanie agresji. A ochrona cośtam na początku próbowała zrobić, ale po chwili dali sobie spokój i pewnie na następnej stacji będzie już czekać policja.
Końcówka – http://youtu.be/uSXZBQJTxYY
‘Nagrywanie filmu po naciśnięciu jednego przycisku nigdy mi się nie przyda’
Ach…Hobbit w Chinach już w następny piątek i całe metro pełne reklam.
Wróciłem do pokoju i po godzinie zadzwoniła Susan (teraz to i ja się gubię) i powiedziała że Tracy przyjedzie trochę później i żebym czekał w pokoju. No nie ma sprawy, dzisiaj i tak się już nigdzie nie ruszę.
Chciałbym jeszcze tylko nadmienić, że bardzo lubię swój nowy aparat bo dopiero w okolicach 500 zdjęć zaczął narzekać na baterie, a potem i tak zrobił jeszcze 100 i dalej trzyma.
I po kolacji z Susan, Tracy, tym Chilijczykiem którego imienia zapomniałem i przesympatyczną dziewczyną od spraw administracyjnych. Dla wszystkich zastanawiających się: w dalszym ciągu jestem wysoki, przystojny, biały a teraz doszło jeszcze ‘silny’. Zostaniemy jednak przy tych trzech pierwszych.
Chilijczyk faktycznie nie robi najlepszego wrażenia, tak jak mówiła Jennifer, a Tracy bardzo, ale to bardzo ładnie próbuje Go nagiąć. Aż mi się uśmiech na twarzy robił bo próbowała naprawdę różnych chwytów. Zdjęcia z kolacji jakie są każdy widzi. Polecam również obadać panoramki bo robię je komórką i nie wiem czy jest sens się z nimi bawić. Po prostu netbook sobie z nimi radzi. Wiecie na co narzekają nauczyciele angielskiego w Chinach? Mój obecny numer jeden – muszę pisać kredą. Oj rety.
Widzę że galeria na minusie nie działa, więc chyba przyjdzie Wam poczekać na zdjęcia.