Marzec ’13

30 III 2013

Częściowy

Częściowo był człowiekiem, a częściowo…no cóż, sam za bardzo nie wiedział czym były pozostałe części. Czasami przypuszczał że tak naprawdę w całości był człowiekiem, jednak była to myśl której wystrzegał się jak ognia. I wody. Jego ludzka część bała się ognia, a ta druga wody. Dlatego przypuszczał że jest robo…andro…cyborgiem! Co prawda jego znajomi utrzymywali że strach bierze się z jego nieumiejętności pływania, ale on obstawał przy swoim.
Wiedział że nie jest robotem bo raz widział jak ktoś zemdlał na ulicy i nie zatrzymał się by wezwać pogotowie, uznał że zrobi to ktoś inny, więc świadomie złamał pierwsze prawo robotów. Czasem zastanawiał się czy może zrobił to dlatego że jest złym robotem stworzonym by któregoś dnia podbić ludzkość, ale świadomość zadawania takich pytań przekonała go do tego że jednak jest andro…cyborgiem! Był przekonany że nie jest androidem bo był po części człowiekiem.
Chyba że był bardzo nowoczesnym androidem przekonanym o tym że jest człowiekiem, jak ta z Blade Runner…chociaż ona była gynoidką.
Uznał jednak że takie wątpliwości są typowe dla andro…cyborgów! I nie przejmował się nimi zbyt często. Jedynie czasem gdy wychodził do pracy i opowiadał chłopakom o swoim życiu napełniały go wątpliwości…zaczynał wątpić w to że faktycznie ma rodzinę, że mając kilka godzin lubi wyskoczyć na rower, albo posiedzieć na ławce w parku. Zaczynał podejrzewać że jest jak śmieciarz z Ghost in the shell. Koledzy klepali go wtedy w plecy i kazali napić się piwa po pracy bo ‘myślał za dużo’. On jednak myślał o tym tylko częściowo. Pozostała część jego umysłu była wykorzystywana by wzmocnić moc programu cenzurującego wiadomości w Turkmenistanie. W tej sprawie kraje działały ponad jakimikolwiek podziałami.

29 III 2013

Bo tak jest

Pierwsza niedziela po ślubie we własnym mieszkaniu. Nowiutka kuchnia wypatrzona w IKEI, do tego nowiutkie wyposażenie które znajdowało się na liście życzeń Państwa młodych. No i żona która przygotowuje indyka dla rodziny na powitalny obiad. Piękna brytfanna jest już przygotowana do przyjęcia zwierzaka, a piec odpowiednio rozgrzany. Żona odcina udka i wkłada je do osobnego garnka.
– Co Ty robisz?!
– Odcinam udka.
– Tak, tak widzę, ale w sensie dlaczego to robisz?
– Mama tak zawsze robiła, a chcę żeby ten obiad był jak najbardziej rodzinny. Taki jakim zapamiętałam te z dzieciństwa.
– Dobrze kochanie.
Przyszli goście, obiad udał się doskonale, ale Mąż nie zapomniał o sprawie. Ilekroć Żona przygotowywała indyka on ciągle nie potrafił tego zrozumieć i w końcu zadzwonił do swojej Teściowej.
– Mamo, dlaczego Żona odcina udka indyka zanim włoży go do brytfanny?
– Zapewne dlatego że ja tak ją nauczyłam.
– Ach, no dobrze, ale czy mogę wiedzieć dlaczego tak robiłaś mamo?
– Cóż to w ogóle za pytanie! Wszystkie rodzinne obiady przygotowywałam dokładnie tak jak moja mama, a ona zawsze odcinała udka zanim włożyła indyka do brytfanki!
– Dziękuję bardzo.
Tylko nawet ta odpowiedź nie zaspokoiła ciekawości Męża. Szanował Teściową, kochał Żonę, ale chciał zrozumieć dlaczego tak robiła babcia jego Żony. Postanowił więc i do niej zadzwonić.
– Babciu Żony, mam pytanie.
– No pytaj pytaj?
– Żona zawsze odcina udka indyka zanim włoży go do brytfanny i robi tak bo robiła tak Teściowa. Rozmawiałem z nią i powiedziała mi że robi tak bo obiady rodzinne przygotowuje tak jak Ty przygotowywałaś. U mnie w domu nigdy nie obcinano ud indyka i chcę zapytać dlaczego Ty tak robiłaś.
– Ach…widzisz, gdy wyszłam za mąż za Dziadka Żony i urodziła nam się Teściowa oboje pracowaliśmy w fabryce i nie mieliśmy zbyt wiele pieniędzy. Zawsze gdy kupowaliśmy, lub ktoś podarował nam, indyka wkładaliśmy go do brytfanki. Tylko że indyk to dość spore zwierzę, a moja brytfanka była mała. Żeby zmieścić całego indyka musiałam odciąć udka i przygotowywać je osobno.
– Dziękuję bardzo.
Jeszcze tego samego dnia Mąż zamówił Babci Żony największą brytfannę i poprosił ją o przygotowanie indyka na następną niedzielę.

28 III 2013

Przeliteruj

Powiatowe finały konkursu na literowanie dla trzecioklasistów. Żeby się do nich dostać trzeba najpierw przebić się przez szkolne, potem dzielnicowe, a w końcu miejskie. Jeżeli i z tych wyjdzie się zwycięsko to droga do krajowych jest bardzo prosta, zostają jeszcze tylko gminne, wojewódzkie, okręgowe i już oto krajowe! Co prawda wtedy często trzecioklasiści znajdują się w klasie czwartej przez co zostają zdyskwalifikowani, no ale nikt nie obiecywał że droga do glorii i chwały krajowego mistrza literowania będzie usłana różami.
Jak to zawsze w takich konkursach bywa nauczyciele ‘trenujący’ ucznia który doszedł, chociażby do finałów powiatowych, okrywa się nie mniejszą glorią niż sam uczeń. W ciągu ostatnich kilku lat powstał cały przemysł którego jedynym celem jest szkolenie przyszłych mistrzów literowania. Są różne szkoły, jedne przygotowują uczniów w systemie kilkuletnim przyjmując, przykładowo, trzecioklasistów z myślą o zawodach w klasie szóstej, a inne działają bardziej doraźnie. Dorabiają w nich nauczyciele najlepszych uczniów, a czasem organizuje się spotkania z najlepszymi, w końcu branża jest jeszcze za młoda by ich zatrudniać.
W finałach krajowych występuje 4 najlepszych uczniów z całego kraju. Po jednym z każdego z czterech regionów. Oczywiście taki podział budzi wiele kontrowersji i sprzeciw regionów bardziej zaludnionych, ale jak już wspominałem, nikt nie mówił że będzie łatwo.
Finały wszystkich kategorii wiekowych transmitowane są w telewizji publicznej, a finały klas 2 i 3 z gimnazjum transmitowane są na żywo w paśmie o największej oglądalności. Wszystkie próby stworzenia konkurencyjnych programów w telewizjach prywatnych zostały zbombardowane przez ministerstwo edukacji.
Gdy tylko najlepsi z pierwszej edycji dla klas trzecich szkoły podstawowej ukończą gimnazjum planuje się stworzenie wielkiego konkursu podsumowującego sześć lat pracy. Prawdopodobnie wystąpi w nim 36 uczniów bowiem nikomu nie udało się jeszcze wygrać dwa lata z rzędu.

27 III 2013

Huśtawka

Wisiała samotnie na drzewie. Jedynym w promieniu kilku metrów, wyglądało to tak jakby drzewa postanowiły się od niej odsunąć, zostawić ją samej sobie mówiąc do siebie ‘niech wisi’. I tak też wisiała, samotnie na gałęzi drzewa w środku lasu. Wisiała i wspominała te chwile gdy czuła się szczęśliwa bo znajdowała się wysoko. To właśnie te krótkie chwile w powietrzu dawały jej radość i napełniały ją życiem. Krótkie momenty na ziemi były niczym bezruch. Wydawały jej się pozbawione znaczenia. Żyła dla chwil gdy była w powietrzu, żyła dla uśmiechów dzieci, ale także dorosłych, widziała że daje im prawdziwą, niczym nie skłamaną radość. Czuła wtedy że te chwile w locie są wyjątkowe nie tylko dla niej, ale także dla nich. Dlatego zawsze dawała z siebie to co najlepsze.
Tylko im więcej czasu mijało tym było trudniej…Loty stawały się dla  niej coraz bardziej męczące, ziemia bardziej irytująca, a co gorsza powrót do lotu za każdym razem stawał się trudniejszy. W dodatku czasem trafiali się ludzie z którymi nie mogła sobie poradzić, którzy zdawało się chcieli jak najbardziej uprzykrzyć jej życie, ona wtedy robiła co mogła, ale za każdym takim razem coś w niej umierało. I tak, kawałek po kawałku, ona sama umierała. Wszystko co do tej pory kochała stawało się coraz bardziej męczące i przestało dawać jej radość. Aż pewnego dnia powiedziała dość.
A parę dni później ktoś ją znalazł i zgłosił na policję która odcięła stewardessę z gałęzi.

26 III 2013

Czapka

Czapka jakich wiele na świecie. Taka z daszkiem i jakimś logiem. No dobrze, nie jakimś tylko z białą łyżwą. Na daszku obowiązkowo 8 ściegów. Ani jednego więcej i ani jednego mniej, bo tylko takie były oryginalne. Nikt tak do końca nie wiedział dlaczego, ale też nikt nie pytał i w to nie wątpił. Gdy masz 10 lat to jesteś w stanie uwierzyć w naprawdę wiele rzeczy. Ta konkretna czapka była czarna. To była taka męska czerń, czyli w rzeczywistości bardzo ciemny granat. Tak jak pierwszy Xbox nie był czarny tylko bardzo ciemno zielony.
Było jednak kilka rzeczy które wyróżniały ją z tłumu innych ‘czarnych’ czapek z białą łyżwą i ośmioma ściegami na daszku. Miała łyżwę z tyłu na pasku regulującym wielkość, co czyniło ją jeszcze bardziej wyjątkową.
Wyróżniała ją też jeszcze jedna rzecz. Jeden skromny dodatek sprawiający że w grupie, bo już nie tłumie, ‘czarnych’ czapek z białą łyżwą, ośmioma ściegami na daszku i łyżwą na pasku do regulacji wielkości, była całkowicie wyjątkowa. Otóż była pogryziona przez psa. Nie cała, bo to uczyniłoby z niej czapkowego potwora, ale na pasku. By zobaczyć ślady zębów trzeba było się przypatrzeć bo nie były widoczne na pierwszy rzut oka. Czyniło to zarówno ją jak i 10 latka pod nią w niesamowitymi.

25 III 2013

Gorący pokój

Żar lał się z nieba. Miało się wrażenie że można go dotknąć. Tylko nikt o zdrowych zmysłach nie spróbowałby tego zrobić bo mogłoby się to skończyć oparzeniami. Z drugiej strony, było tak ciepło że nikomu nie chciało się nawet palca dźwignąć. A co dopiero całej ręki lub nie daj Boże podnieść się z łóżka. Łóżka które było już przemoczone zarówno potem jak i wszechobecną wilgocią. Leżąc na nim miało się wrażenie ze jeszcze kilka dni a zgnije, grzyb natomiast wydawał się być kwestią godzin. Zamknięto okno i pozwolono działać klimatyzacji która wpadała w furię bo nie mogła sobie w żaden sposób poradzić z temperaturą. Było jej za ciepło. Zresztą nie tylko jej. Okiennice były wściekłe bo chociaż te w pokoju były chłodzone przez klimatyzację to te na zewnątrz były ogrzewane przez słońce. Paskudna tortura gdy plecy płoną a tors jest oblewany wodą. Wentylatory w komputerach krzyczały równie głośno jak klimatyzacja, ale i tak niewiele były w stanie zrobić. Skórzane krzesła rozgrzały się do czerwoności i nikogo nie chciały przyjąć, a gdy w końcu ktoś się odważył na nich usiąść to z wrodzoną złośliwością nie chciały go wypuścić ze swych objęć. Jedynie maszyna z wodą nie narzekała bo nikt nie chciał wody podgrzewać. Tak jakby wszyscy zapomnieli że na pustyni Beduini piją gorącą herbatę by ugasić pragnienie.

23 III 2013

Niespisane

W ciągu dnia nachodziły go różne myśli. Czasem zastanawiał się skąd tak właściwie wie że należy przechodzić na zielonym świetle a stać gdy widzi czerwone. Przypominało mu się że coś takiego mówiła mu mama i ludzie w przedszkole, ale nie był pewny. Wtedy przypominało mu się że takie rzeczy na pewno reguluje jakaś ustawa. Pewnie kodeks ruchu drogowego, albo coś z równie głupią nazwą. Jakieś pismo którego przeciętny człowiek nigdy nie przeczyta a nawet gdyby chciał przeczytać to i tak by nie zrozumiał.
A co z tymi niepisanymi zasadami? Takimi typu ‘bądź miły dla starszych’? Czy one też się gdzieś znajdują? I czemu ‘wszyscy’ je znają skoro nie są spisane? Wtedy zaczynał podejrzewać że wszyscy tak naprawdę jesteśmy zamknięci w pszczelim ulu i pewne zasady są nam wstrzykiwane. Dlatego wierzymy że ‘należy być miłym dla starszych’ chociaż nie potrafimy sobie przypomnieć kto nam to powiedział ani dlaczego niby mamy być mili dla kogoś tylko z powodu wieku…
Czasem nie wierzymy…tylko czy ci którzy nie wierzą są wyzwoleni z ula? A może są po prostu błędem w oprogramowaniu i znikną przy najbliższej aktualizacji? I wtedy sobie uświadamiał że nie może wszystkiego przetwarzać na system komputerowy, nie może podejrzewać że jesteśmy podpięci do ogromnej maszyny która wstrzykuje nam informacje. Tylko wtedy nachodziły go trzecie myśli ‘a co jeżeli ta maszyna teraz wstrzyknęła mi ‘logiczne’ myślenie?’
Wtedy światło zmienia się na zielone i w końcu może przejść na drugą stronę.

Drobne

A gdybyśmy tak to obrócili…gdybyśmy opanowali wytwarzanie papieru przed wykuwaniem monet. Gdyby to papier reprezentował drobne których nikt nie chce, gdyby koszt wyprodukowania jednego grosza był nieporównywalnie wyższy od jego wartości i nikt nie chciał ich trzymać w portfelu bo tylko miejsce zajmują. Zamiast dużych portfeli mielibyśmy malutkie na małe monety, z jedną trudno dostępną kieszenią na papierki.
To papierki dawalibyśmy żebrakom, którzy od teraz nie brzęczeliby tylko co najwyżej szeleścili. W bankach zamiast maszyn do liczenia papierków byłyby maszyny do liczenia groszy i każdy kasjer miałby mord w oczach gdybyśmy płacili papierkami. Kasy byłyby skonstruowane tak by łatwo wyciągać monety a papierki zawsze gdzieś by tam były, ale nigdy zbyt blisko.
Patrząc na ludzi wyciągających dłoń i mówiących ‘Dobij do jabola’ widzielibyśmy zwitek banknotów i czekaliby aż w końcu wpadnie jakaś moneta. To monetami płacilibyśmy za telewizory, a kasjerki nigdy nie miałyby tego banknotu groszowego. ‘Grosik’ przestałby być czymś małym i łatwym do zgubienia, a stałby się potężnym banknotem, zostałby ‘groszem’ który łatwo byłoby podrzeć bo wydrukowano go na kiepskiej jakości papierze. Nikt nie chciałby go nawet podrobić. Dzieciaki chwaliłby się w szkole że zebrały już kilka monet na nowego iPhone’a, a koperty przestano by mierzyć grubością a zaczęto by warzyć w dłoniach.
Gdyby tylko papier wynaleziono trochę wcześniej…

22 III 2013

Zbyt entuzjastyczny

Powiedzieć że kochał swoją pracę to zbyt mało. O poranku nawet pierwsze promienie słońca bywają leniwe, ale gdy tylko czuł je na swoim czole nie tyle wstawał co wręcz zrywał się z łóżka. Pierwsze co robił to dokładnie szczotkował zęby, w końcu przez najbliższych kilkanaście godzin będzie rozmawiać z ludźmi więc uważał że nie może mu śmierdzieć z ust. Następnie ruszał na szybko przebieżkę, codziennie biegał przez godzinę w końcu kondycja także jest istotna, a praca jest praktycznie w ciągłym biegu więc nie może pozwolić sobie na jakiekolwiek zadyszki. Następnie wracał do domu i jadł śniadanie. Potem chwila przerwy na krzyżówkę i sudoku, bo mózg także należy ćwiczyć i pora na trening górnych partii mięśni. Dziesiątki podciągnięć na drążku, setki pompek, do tego brzuszki i tak oto schodziła kolejne 40 minut. W końcu pracował całym ciałem, a nie tylko nogami. Gdy w końcu wybiła 6 mógł ruszyć do pracy. Wiele osób wybrałoby ponurą drogę w transporcie publicznym, ale nie on. On wskakiwał na rower i jechał do pracy. Przy okazji witał się z mijanymi na przystankach i skrzyżowaniach współpracownikami. Zazwyczaj było to jedynie krótkie machnięcie ręką lub skinienie głową, ale zawsze dołączał do tego swój nieskalany uśmiech. W końcu rozsadzała go od środka energia. W końcu skończyła się ta nudna noc i wraca do pracy. Wraca do całodziennego kontaktu z ludźmi, rozmów, uśmiechów, oraz poszukiwania nowych możliwości w pracy. Zapowiadał się deszczowy dzień więc nie spodziewał się wielu klientów, ale takie dni tez lubił bo praca była wtedy większym wyzwaniem, a te uwielbiał. To wręcz dla takich dni żył.
Dojechał w końcu do biura, przypiął rower, przywitał się i z uśmiechem na twarzy odebrał dzisiejszą porcję ulotek.

Wprowadzenie

Ciemność. Ciepło. To były dla mnie stany równoznaczne. Jeżeli było ciemno to było mi ciepło. Ciemność dawała mi schronienie, sprawiała że było mi ciepło, błogo i wszystkiego miałem pod dostatkiem. To ciemność była moim początkiem i stała się moim domem. Nie znałem niczego innego. I prawdę mówiąc nie byłem w najmniejszym stopniu zainteresowany poznawaniem czegokolwiek. Dlaczego miałbym być? Tu wszystko, jedzenie, wygody, rozwijałem się i było mi ciepło.
Błogostan nigdy nie trwa wiecznie i miałem się o tym wkrótce przekonać. Pomimo mojej niechęci do zmian zostałem do niej zmuszony.
Wtedy zacząłem walczyć. Zaparłem się i walczyłem jak na mężczyznę przystało. To jednak było za mało, po kilku godzinach zobaczyłem światło. Zacząłem krzyczeć. Nie chciałem światła, było za jasne, parzyło mnie w oczy, krzyczałem nie ze strachu, ale z bólu i niechęci do zmiany. Krzyczałem i walczyłem z całych sił.
Przyznaję to teraz ze wstydem…przegrałem. Ogarnęła mnie światłość i chłód. Była to moja pierwsza porażka. Bolała jak żadna inna i żadna inna już tak mnie nie zaboli. Zrozumiałem że nigdy nie będzie mi już tak ciepło jak wtedy, ani że nigdy nie wrócę do tej ciemności. Gdy to do mnie dotarło zacząłem…płakać.
Jednak po chwili położyli mnie na piersiach mamy i przestałem płakać. Może jednak to światło nie jest takie straszne?

21 III 2013

W czasie sądu

Większość życia wychodziłem z założenie że mam czas. Gdy widziałem uciekający autobus myślałem sobie ‘za chwilę przyjedzie następny’. I zawsze jakiś przyjeżdżał więc moja logika się sprawdzała. A jaka jest motywacja w zmienianiu czegoś co się sprawdza? W końcu ‘lepsze jest wrogiem dobrego’. Zawsze miałem czas. Okazjonalnie nie miałem go zbyt wiele, ale wtedy krócej spałem i znowu miałem czas. W gruncie rzeczy czas jest zawsze, tylko wydaje się nam że go nie ma. No dobrze, może rzeczywiście w pewnych wypadkach czas sprawia wrażenie takiego bardziej ulotnego, ale to w gruncie rzeczy można sprowadzić do takiej mądrości ‘to nie jest tak że nie mam czasu, ja po prostu robię coś innego’ i jeżeli nad tym się zastanowimy to okaże się że tak jest. Bo w gruncie rzeczy gdy mówimy że nie mamy czasu to mamy go pod dostatkiem tyle tylko że robimy coś innego i nie możemy zrobić tego co tłumaczymy właśnie brakiem czasu.
Nie zawsze jest to zależne od nas. Zdarzają się sytuacje gdy pracujemy, bo w końcu ‘praca uszlachetnia’ no i do pracy trzeba też dojechać, są chwile gdy chcemy się zregenerować, sporą ilość godzin spędzamy też na czynnościach niezbędnych do życia.
A gdyby tak stworzyć sobie kompletny plan dnia rozpisany nie tak ogólnikowo, ale naprawdę konkretnie wręcz co do minuty. Czy trzymając się całkowicie bylibyśmy stanąć przed czasowym sądem i powiedzieć  ‘Wysokie sądzie z pełną odpowiedzialnością mogę poddać swój rozkład dnia ocenie, gdyż jestem przekonany że nie marnuję ani minuty mojego życia’.
Tylko co zrobić jeżeli nasza definicja ‘marnowania czasu’ będzie różna od tej sędzi czasowego?

Nie mogę latać

Pierwsze promienie słońca leniwie docierają na ziemię, nie muszą przebijać się przez chmury bo na niebie nie ma dzisiaj żadnych. Docierają nawet do smoczej jaskini.
Smok otwiera jedno oko i łypie nim na cały świat. Jest tak wielki że ociera się o jaskinię. Na szczęście za parę tygodni będzie już mógł spać na zewnątrz. Na razie jednak słońce mu na to nie pozwala. Bierze głęboki oddech, którym porusza całą okolicę, czuje jak jaskinia aż drży w posadach i otwiera drugie oko. Poświęca kilka minut by w spokoju przyjrzeć się okolicy i czuje że to będzie kolejny dobry dzień, chociaż jeszcze trochę za chłodny. Nie może doczekać się już cieplejszych poranków których nie będzie musiał spędzać skulony w tej nieszczęsnej jaskini.
Jaskinia chroni go przed deszczem i wiatrem, ale nie znosi jej bo krępuje go całkowicie. Jest dla niej za duży i musi się kulić jak mały smok żeby zmieścić się do niej cały. Jedyną nadzieją byłaby większa jaskinia, na to jednak nie ma co liczyć bo takich w okolicy nie ma, a obszedł ją już kilkakrotnie.
No właśnie – obszedł, bo nie może latać. Ta zbyt mała jaskinia krępuje jego skrzydła i sprawia że co rano musi spędzać kilkanaście minut na to by się znowu rozciągnąć.
Na razie jednak leży i patrzy. W końcu padają na jego nos pierwsze promyki słońca. Wtedy bierze kolejny głęboki oddech i zrzuca z siebie kołdrę. Na szczęście nadeszła wiosna więc była leciutka.

20 III 2013

Może być jeden

Koty. Odkąd sięgam pamięcią mieliśmy w domu koty. No może jednego czasem. Lub jedną. Tylko tak naprawdę to z kotami nigdy nie można być pewnym…Czasem wydaje się nam że jest jeden, ale w rzeczywistości mogą być dwa. Albo i więcej…Kotka która z nami obecnie mieszka nazywa się Groszka, jest kotem dość udomowionym. Dość bo potrzeby fizjologiczne załatwia na dworze albo w kuwecie i na imię reaguje. Poza tym jest dzika. Większość czasu spędza na dworze, poluje, ucieka przed wronami, bawi się z psem i ludźmi. Oraz innymi kotami. Czasem wraca pobita i pogryziona, ale zawsze wychodzi po raz kolejny.
Dzisiaj wróciła bez żadnych śladów po walce, ot wskoczyła na parapet, zamiauczała i została wpuszczona do domu. Po chwili ponownie wskoczyła na parapet i zaczęła miauczeć. No cóż, koty charakteryzują się tym że zmieniają zdanie (zdaniem ludzi) więc spojrzałem na parapet i zauważyłem tam drugą Groszkę. Też była czarna, miała głębokie żółte oczy, nawet białą obrożę…tylko jedna była po jednej stronie szyby a druga po drugiej. Spojrzałem wtedy na szybę ale nie zobaczyłem w niej nawet swojego odbicia. Czyli to jednak nie cały świat się ‘sklonował’, nie ma po drugiej stronie szyby świata równoległego i gdy to sobie uświadomiłem kamień spadł mi z serca.
No dobrze…tylko to są dwie Groszki…Dwie kotki, takie sam…nie…jednak nie takie same…Groszka po tej stronie szyby ma dłuższy i cieńszy ogon, a tamta po grubszy i krótszy…
Otworzyłem okno, bo może to Groszka z drugiej nogawicy…nie…jednak nie…nie chciała wejść. A może jednak była z drugiej nogawicy i jej coś się nie zgadzało? Może to zła osoba otworzyła okno? Może w jej nogawicy to ona otwiera okno i mój odpowiednik wchodzi?

Na plecach

Nigdy nie mogłem zasnąć na plecach. Czułem się jakbym leżał w trumnie, ale to nie było takie straszne. Właściwie to ten aspekt leżenia na plecach wcale mnie nie irytował. Nawet gdy splotłem ręce na brzuchu potrafiłem zakręcić młynka kciukami bo wcale mnie ta pozycja nie przerażało. Gdy byłem młodszy lubiłem tak leżeć, ale doprowadzało to moją babcię to szału. Może patrząc na mnie w te sobotnie popołudnia gdy tak sobie leżałem i kręciłem młynka widziała mnie leżącego w trumnie w komunijnym garniturze? To musiało być dla niej przerażające.
Byłem chyba zbyt młody by to zrozumieć, więc dla mnie leżenie na plecach bez możliwości kręcenia młynka było dość monotonne. Sufity są dość interesujące, ale nigdy na długo. Zwłaszcza te całkowicie białe. Chociaż ten u babci był inny. Ten był strasznie wysoko, tak wysoko że nie potrafiłem go dosięgnąć nawet gdy stawałem na krześle. Moi znajomi marzyli o tym by polecieć jeżeli nie w kosmos to przynajmniej wejść na pokład samolotu, a ja chciałem dotknąć ten sufit. Wtedy był dla mnie równie odległy jak księżyc. Z jedną drobną różnicą. Na dotknięcie księżyca nie miałem co liczyć, a sufit był bardziej namacalny.
Tylko nigdy nie mogłem leżeć tak długo bo zawsz pojawiała się babcia i mówiła żebym przestał tak leżeć. Posłusznie więc przestawałem i obracałem się na bok. Leżąc na boku i patrząc się w telewizor nie miałem problemu z zaśnięciem. Żaden program telewizyjny nie mógł równać się z tym niedotykalnym sufitem który gdzieś tam był, ale którego nie byłem w stanie dotknąć i o którym marzenia były, nieświadomie, uśmiercane przez babcię.

19 III 2013

Miękki

Nazywali go miękkim odkąd się urodził. Gdy tylko wychodził na podwórko grać z innymi słyszał ‘miękki’. Pierwszego dnia w szkole gdy zaczął płakać za mamą usłyszał ‘Miękki!’ Na każdej lekcji WFu słyszał ‘MIĘKKI!’. Zawsze był wybierany na szarym końcu, ponieważ był ‘miękki’. Nie chciał być ‘miękki’. Chciał być ‘twardy’. Tak jak jego tata. Ale ten się go wstydził. Zawsze gdy się spotykali powtarzał mu ‘Nie jesteś moim synem! Jesteś miękki!’. A mimo to kochał swojego ojca, podziwiał go i chciał być ‘twardy’. Każdego roku w Halloween przebierał się za ‘twardego’. Och to był najwspanialszy dzień w roku. W głębi wiedział że jest ‘miękki’, ale nie obchodziło go to. Nie obchodziło go że bycie ‘twardym’ sprawia że wygląda zupełnie nie na miejscu bo wszyscy jego sąsiedzi byli ‘miękcy’. On chciał być ‘twardy’. Tylko niezależnie od tego jak bardzo się starał to nie mógł tego zmienić. Mógł być jedynie ‘miękki’. Czasem bycie książką z miękką okładką jest trudne i potrzebna prawdziwie twardego grzbietu by sobie z nim poradzić.

Dodaj komentarz