Maj ’13

26 V 2013

Kwietny wzorzec

Jedno z moich najwcześniejszych wspomnień to kwietny wzorzec na sukni mamy. Był tak jasny i żywy, że czasem mogłem wyczuć te fiołki.  Pamiętam gdy podnosiła mnie i coś do mnie mówiła. Nie pamiętam ani słowa, ale rozumiałem Jej śmiech i uśmiechnięte oczy. Na pewno były chwile gdy nie było łatwo nade mną zapanować, a Ona miała przecież tyle pracy. Sprzątała, gotowała i robiła miliony innych rzeczy które robią tylko mamy. A mimo zawsze znajdowała czas dla mnie. Gdy bawiłem się sam przychodziła co chwilę, oglądała mnie od stóp do głów, całowało w czoło i wracała do swoich obowiązków, a ja mogłem się znowu bawić. Czasem goniła mnie, a ja próbowałem uciekać w ogrodzie.
Pamiętam przyglądanie się fiołkom na sukni i brak strachu jaki wtedy czułem. Nigdy potem nie czułem się już tak bezpiecznie.

22 V 2013

Goor

– Idzie! Idzie! – krzyknęła.
Jego kroki dało się słyszeć już z daleka, charakterystycznego szurania nie sposób było pomylić z czymkolwiek innym.
Na początku ich znajomość układała się całkiem dobrze, rozmawiali ze sobą, nawet potrafili się dobrze zabawić, ale wszystko zepsuło się gdy pewnego dnia przyniósł coś czego nie powinien przynosić. Uważała że to nie jest w porządku by tak przychodził i zostawiał tu swoje rzeczy, które w dodatku nie pachniały zbyt przyjemnie. Obawiała się, że może być w nich coś niedobrego, dlatego zawsze ostrzegała gdy się zbliżał.
Zdawało się jej, że on jest albo bardzo odważny, albo bardzo głupi, bo pomimo jej ostrzeżeń w dalszym ciągu się do niej zbliżał i cały czas coś przynosił. Nie podobało jej się to ani trochę, dlatego zawsze gdy się zbliżał próbowała utrudnić mu wejście. Jak tylko mogła starała się nie używać przemocy bezpośredniej bo zdawała sobie sprawę z zagrożeń jakie z tego płyną. Poza tym z samego założenia była spokojnie nastawiona do świata i wolała bardziej odstraszać niż atakować.
– Jest przy drzwiach! – znowu krzyknęła.
Nikt jednak nie zareagował na jej krzyki. Musiała więc przygotować się na konfrontację. Gdzieś w głębi czuła że znowu chce tutaj coś zostawić. A przecież miejsce się powoli kończyło. Włos zjeżył się jej na głowie, krew płynęła szybciej, więc stanęła twardo na ziemi.
– Do domu. Zostaw listonosza.
Usłyszała, ale chwilę zajęło zanim słowa do niej dotarły.
– No już już, do domu.
Położyła uszy po sobie i smętnym krokiem wróciła do domu wyszczekując jeszcze po drodze:
– Śmierdziel!

21 V 2013

Kawa

Usłyszał gwizdek. Niedający się z niczym pomylić sygnał oznajamiający że woda w końcu się zagotowała. Wyłączył płytę indukcyjną i zdjął gwizdek z czajnika. Pod ręką miał już przygotowany kubek, a w szafce czekała zmielona poprzedniego dnia wieczorem kawa. Uważał, że pierwsza kawa powinna być z ‘gruntem’. Następne mogą być z ekspresu, a nawet w szczególnych wypadkach rozpuszczalna, ale pierwsza musi być ‘robotnicza’.
Wyciągnął małe pudełko ze starannie odmierzoną dawką na dzisiaj i wziął głęboki oddech. Wyczuł żar Kolumbii, lbuił sam siebie przekonywać, że czuł gorące tropikalne powietrze, a w każdym ziarenku wyczuwa ogromny trud włożony przez zbierających kawę pracowników plantacji. Lubił sam siebie przekonywać że w tych ziarenkach znajduje się cząstka duszy ludzi, którzy poświęcili całe życie na prowadzenie plantacji i wyspecjalizowali się w przygotowywaniu kawy dla całego świata.
Wsypał zawartość pudełka do kubka i zalał kawę wrzątkiem. Odczekał chwilę, po czym kilka razy zamieszał łyżką. ‘Grunt’ unosił się wszędzie, ale po chwili opadł na dno, a kawa zyskała swój niepowtarzalny aromat, teraz dawało się usłyszeć ptaki szybujące nad plantacją, a czasem zobaczyć zwierzęta żyjące na niej i kryjące się w gąszczu przed robotnikami.
Pierwszy łyk potrafił czasem poparzyć język, ale przywykł już do tego zagrożenia. Zanim się zorientował wypił już pół kubka co trochę go wybudziło z resztek snu. To była dobra, mocna kawa, taka od której serce szybciej bije, gorąca dzięki czemu zaraz na jego czole pojawią się kropelki potu, ale taką właśnie lubił. Wziął kolejny łyk, który ponownie wypełnił żołądek falą gorąca. Wraz z nim skończyły się wizje ptaków i zwierząt na Kolumbijskiej plantacji kawy.
Ostatni łyk miał miejsce już w jego normalnym świecie. Sen odszedł, a wraz z nim skończyła się wizją plantacji kawy. Robotników zobaczy znowu dopiero jutro.

20 V 2013

Wstrzymaj oddech

– Wstrzymaj oddech!
Jaka jest twoja pierwsza myśl? Pytasz ‘dlaczego?’, ‘kim jesteś?’, albo zadajesz inne pytania i ryzykujesz życie? A może automatycznie wstrzymujesz oddech i ryzykujesz w inny sposób, ale też zwiększasz szansę przeżycia? W końcu zawsze możesz wypuścić powietrze, prawda? No to co może pójść nie tak? Co robisz?
Załóżmy że odpowiedziałeś:
– Dlaczego?
Po czym nadchodzi fala wody, od uderzenia tracisz oddech. Nagle znajdujesz się pod kilkuset litrami wody, w całkowicie zalanym korytarzu. Próbujesz płynąć z prądem, ale to jedynie zaprowadza cię do zamkniętych drzwi, a gdy próbujesz wypłynąć w górę rozumiesz że korytarz jest całkowicie wypełniony wodą. Po kilku chwilach umierasz.

Valar morghulis – wszyscy muszą umrzeć.

Załóżmy jednak że nie zapytałeś się dlaczego, tylko instynktownie wziąłeś głęboki oddech.
Nadchodzi fala wody, uderza cię i tracisz równowagę. Błyskawicznie wypełniła cały korytarz, gdy zaczynasz płynąć w górę ktoś chwyta cię za rękę i prowadzi cię w kierunku skąd nadeszła fala. Po kilku chwilach zaczyna ciągnąć cię w górę do miejsca gdzie korytarz jest naprawdę wysoki i woda nie zalała go całego.

Valar dohaeris – wszyscy muszą służyć.

19 V 2012

Mgła

Gdy wyszedł z domu pierwszą rzeczą jaką zobaczył była mgła. Spojrzał z wyrzutem na kamień pod drzwiami ale on ani drgnął. Mierzenie się wzrokiem z kamieniem jest o tyle lepsze od mierzenia się ze słońcem że to drugie może skończyć się boleśnie a to pierwsze już nie. Poza tym, kamień zawsze można kopnąć, w końcu porażka w obu przypadkach jest nieunikniona. Spokojnym krokiem ruszył na przystanek autobusowy, w końcu wyszedł kilka minut za wcześnie, a we mgle zawsze chodziło mu się wolniej.
Mgła go nie przerażała. Wiedział że to nic więcej jak woda, podobnie jak chmury. Ludzie nie zostali stworzeni by latać, więc najbliżej chmur mogą być jedynie gdy mgła spowija ziemię. Dlatego też czasem rozpościerał ręce i robił, znany z piłkarskich boisk, samolocik, udając że szybuje w przestworzach. Na szczęścia mgła miała to do siebie, że wisiała nisko i bardzo ograniczała widzialność, w przeciwnym wypadku ktoś mógłby go zauważyć co wywołałoby dość dziwne spojrzenia, których starał się uniknąć.
Dochodząc na przystanek usłyszał rozmowę:
– Znowu mgła.
– Ach, daj spokój. To jest przerażające.
I owszem, na swój sposób było, o ile oczywiście nie rozumiało się istoty zjawiska. Rozumiał, że dla wielu osób mgła to coś przypominającego noc. Ciemność, tylko na odwrót. W oby przypadkach niczego nie można było zobaczyć i tak samo jak nie boimy się ciemności, tylko tego co się w niej kryje, tak samo nie boimy się mgły tylko tego co może się z niej wyłonić. W ciągu nocy jesteśmy niejako przygotowani na zagrożenie, ale w ciągu dnia dochodzi do pomieszania sygnałów, czujemy się bezpieczni, a jednak musimy uważać. Jak chociażby teraz gdy najpierw usłyszał autobus, a dopiero po chwili go zobaczył. Nacisnął przycisk, wszedł do środka i przygotował się na długą podróż.

18 V 2012

W zestawie

Pewne rzeczy zawsze są w parach. Lub grupach. Na przykład nigdy nie można kupić tylko jednego buta. Na szczęście buty nie gubią się zbyt często, są za bardzo do siebie przywiązane. Czasem zdarza się zgubić kolczyk, ale to rzadkość i z reguły jest za to odpowiedzialny czynnik ludzki. Kolczyki lubią błyszczeć i doskonale wiedzą że najlepiej wyglądają w parze, a nie samodzielnie. Skarpety za to…cóż skarpety to ogromni indywidualiści którzy ciągle dążą do tego by się wyróżniać. A to czasem jedna chce być dłuższa, a to się wywróci na inną stroną, a to…jedna z nich ‘ucieknie’. To zdarza się chyba wszystkim, prawda?
Powstało na ten temat wiele historii, niektóre naprawdę fascynujące. Na pewno przeprowadzono też badania naukowe, ale i one są pewnie tyle warte co historie. Ciekawe, ale nie tłumaczące tego zjawiska. A w gruncie rzeczy wyjaśnienie jest dość proste. Owszem, zostały zapakowane razem, ale to nie znaczy że chcą być razem, w końcu z czasem nici się przecierają, skarpety zmieniają i nadchodzi decyzja – pora odejść. Jedna zawsze zostaje na posterunku, komu w końcu gubią się dwie skarpety od razu. Z czasem jednak znika ta druga, bo i dla niej nadeszła pora by ruszyć w świat.
Także zamiast smucić się że straciliście skarpetę cieszcie się bo rozpoczęły one nowe życie, a to jedna z najtrudniejszych decyzji jakie można podjąć.

17 V 2013

Potwory

Odkąd byłem mały mama ostrzegała mnie żebym nie wychodził ponieważ dopadną mnie potwory. Ojciec z kolei mówił że nie mam się ich bać, mam być jedynie ostrożny bo ‘owszem, są niebezpieczne, ale musimy z nimi żyć.’
Pamiętam gdy pierwszy raz zobaczyłem jednego z nich…był duży, naprawdę duży, miał cztery nogi, ale umieszczone dość dziwne, stał na dwóch a dwie pozostałe miał u góry…wyglądał naprawdę dziwnie, bo jego tułów był bardzo duży. Miał tylko dwoje oczu i naprawdę nie wiem jak mógł cokolwiek nimi dostrzec, ale może to dlatego że tak wiele czasu spędzają w świetle? Tak, na pewno dlatego, ponieważ mnie zawsze bolą oczy gdy za długo jestem na zewnątrz. Zauważyłem także że nie potrafią budować sieci, to jak mogą jeść? Jak polują? Wiele o nich nie wiem, ale przerażają mnie. Gdy chodzą ziemia drży, a oni sami niszczą nasze sieci, czego nie potrafię zrozumieć bo przecież sami też polują na muchy. Mają takie cosie, do których muchy się przyklejają, ale potem je wyrzucają…to marnotrawstwo…dlaczego polują skoro nie jedzą? Nie rozumiem…naprawdę nie rozumiem.
Tylko że to potwory, więc może nie powinienem się nimi przejmować. Może powinienem skupić się na technice tkania sieci, bo mama ciągle powtarza mi że może być lepiej. Czasem myślę że wolałbym urodzić się topikiem a nie zwykłym krzyżakiem.

16 V 2013

Wiatrak

Szare stalowy karaty w oknach, których zadaniem było oddzielenie klasy od reszty szkoły co sprawiało wrażenie przebywania w więzieniu. Jedynie okna wyglądająca na dwór nie były zakratowane, ale w ciągu słonecznych dni zakrywały je zasłony dzięki czemu żar nie wlewał się do klasy.
Same klasy były brudne, niemalowane od lat, jedyne ozdoby znajdujące się na ścianach pochodziły od uczniów z poprzednich lat. Gdy nowa klasa się ‘wprowadzała’ zrywano wszystkie dyplomy a wraz z nimi odchodziła farba.
Wizerunku klasy nie poprawiały ani ławki ani krzesła, które prawdopodobnie pamiętały czasów dziadków obecnych uczniów. Jedyną ogólnodostępną formą dekoracji była druga tablica, którą często zdobiły rysunki wykonywane przez uczniów. Nie były to jednak rysunki dowolne a zawsze tematycznie związane ze zbliżającym się świętem. Mimo tego, dawały wielu uczniom możliwość artystycznej ekspresji.
Przechodząc korytarzem wszystkie klasy wydawały się takie same, sześciokątne, szare, brudne i zawalone książkami, gdzieś z boku chowano plastykowe butelki, gdzieś z tyłu stały opróżnianie dwa razy dziennie kosze na śmieci, a wszystko to przepełnione szarością.
Jedynym wyjątkiem była klasa z wiatrakami na kratach. Zazwyczaj spokojne, nieruchome, zbudowane z niebieskiego papieru budziły się do życia przy najmniejszym podmuchu wiatru. Wiatraki kręciły się radośnie wywołując jednocześnie uśmiechy na twarzach uczniów. Taka prosta konstrukcja sprawiała, że nawet najtrudniejsze zajęcia wydawały się prostsze. W końcu wystarczy się uśmiechnąć.

15 V 2013

Liście

Zdawało się, że wiatr znowu poruszył liśćmi, w rzeczywistości jednak za każde drzewo odpowiadała dwuosobowa załoga wieloramiennych liściarzy. Od zawsze to oni odpowiadali za poruszanie liśćmi gdy wiał wiatr i zawsze działały w parach. Były przydzielane do drzewa gdy tylko pojawił się na nim pierwszy listek i wraz z nim rosły, Im więcej gałęzi miało drzewo tym one miały więcej ramion. W przypadku większych drzew stawały się naprawdę duże, ale załoga nigdy nie składała się z ani więcej, ani mniej niż dwóch.
Chociaż wyglądem w ogóle nie przypominały ludzi to w zachowaniu były dość podobne i nie zawsze załoga potrafiła się że sobą dogadać.
– Ta robota jest nudna. Ciągle tylko ruszamy liśćmi, czasem gałęziami, ale to ciągle jest to samo…
– Nie doceniasz tej pracy. To dzięki nam ludzie patrzą na drzewa gdy wieje wiatr i wiedzą dokąd zmierza, to my odgrywamy muzykę tła, to…
– Nikt tej muzyki nie słucha!
– Zdziwiłbyś się, czasem ludzie zatrzymują się by posłuchać co mówią liście, nie wiedząc że tak naprawdę słuchają nas. To my dajemy dodatkowy powiew chłodu dla wszystkich którym słońce praży skórę, to dzięki nam małe dzieci patrzą na drzewa i pytają się rodziców dlaczego liście się ruszają, to…
– Właśnie! Nikt o nas nie wie, nikt nas nie zna i nikt naszej pracy nie ceni!
– Owszem, ale to nie jest praca dla każdego. Nie każdy się do niej nadaje, nie mamy wiele czasu wolnego, nie mamy z tego wymiernych korzyści, ale dajemy ludziom cząstkę siebie i nawet jeżeli tylko procent spojrzy na poruszające się liście to jestem zadowolony.

14 V 2013

Porażka

Ta walka była z góry skazana na porażkę. Czuł to jeszcze zanim podjął rękawicę. Podobno najwięcej w walce zależy właśnie od podejścia, aspektu mentalnego. Są jednak walki których nie sposób wygrać obojętnie jak bardzo wierzy się w zwycięstwo.
W jego głowie następowała walka między zmotywowaniem siebie do większego wysiłku, a całkowitą rezygnacją. Był przygotowany na porażkę bo ponosił ją nieustannie od kilku tygodni. Człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, ale porażką jest jedną z tych rzeczy do których przyzwyczajać się nie powinien.
Po tylu porażkach najtrudniej jest znowu się podnieść i walczyć. Znalazł w sobie resztki sił, odnalazł motywację która jeszcze gdzieś się w nim tliła, gaszona coraz bardziej przez dmące wiatry porażki. Kosztowało go to wiele wysiłku, ale starał się o tym nie myśleć. Wyłączył wszystkie myśli związane z przyszłością, z tym co się stanie jeżeli znowu się nie uda, był to dla niego jedyny sposób by skupić się na najważniejszym obecnie zadaniu. Uśmiechnął się do siebie zmuszając mózg do wydzielenia dopaminy i pewnym krokiem ruszył w stronę pola walki. Powoli narastał w nim niepokój. Porażka wiała coraz mocniej, ale stwierdził że się nie podda, że będzie próbował, czuł że musi, że może zrobić przynajmniej tyle.
Rozpoczęła się walka. Początkowo wygrywał, ale wiedział że początki zawsze są łatwe. Przeciwnik się nie poddawał, albo odpowiadał na każde jego uderzenie albo chował się by przeprowadzić atak z zaskoczenia.
Po paru minutach powiedział sobie ‘Dość. To nie ma sensu. ‘ Po czym odłożył grzebień i pogodził się że dzisiaj włosy będą mu stać na głowie. Przegrał. Po raz kolejny, ale przynajmniej nie poddał się bez walki.

13 V 2013

Pralka

Spała już dobrych dwanaście godzin gdy w końcu ktoś zapalił światło i ją obudził. Nie zdążyła jeszcze wyrzucić słowa sprzeciwu gdy ktoś ją brutalnie otworzył i wrzucił w nią brudne pranie. ‘Znowu stare śmierdzące skarpety’ – pomyślała. Zawsze w takich momentach ze szczerą radością ukrywała jedną sztukę z pary tak by nikt jej nigdy nie odnalazł. Drobna złośliwość w zamian za wrzucanie tych śmierdzących ubrań.
Zbliżał się moment którego nie znosiła…wsypywanie proszku. Proszek był szorstki, zawsze ją drażnił i chociaż dzięki niemu pachniała ładnie to nic nie było w stanie wyczyścić jej pamięci z zapachu śmierdzących skarpet. ‘Jeszcze płyn…ach, jak skarpety to bez płynu.’ Płynu też nie znosiła, sprawiał że czuła się miękko, ale wcale nie było to przyjemne.
W końcu zalała ją woda i rozpoczęła pracę. Wirowanie było jedynym przyjemnym momentem w jej pracy i cieszyła się że dzisiaj nie dostała całego bębna. Bała się do tego przyznać, ale z pełnym bębnem pracowało jej się coraz gorzej, zastanawiała się czy ktoś jeszcze to zauważył.
Nie martwiono się o nią tak jak o ubrania, przynajmniej nie teraz…Pamiętała że gdy była młodsza to dostawała tabletki walczące z tą paskudną twardą wodą i czuła że nic jej się nigdzie nie osadza. A teraz…teraz liczyły się tylko ubrania. Starała się najlepiej jak potrafiła, ale gdzieś w niej tliła się myśl że jej dni są już policzone i będzie zastąpiona przez nowszy model. Taki właśnie był cykl życia pralek i doskonale o tym wiedziała. Ona zastąpiła jakiś starszy model i podobnie stanie się z nią. Miała tylko nadzieję, że będzie biała. Z wiekiem stała się bardziej konserwatywna i nie chciała oddawać swojego miejsca pracy jakiejś kolorowej pralce.

12 V 2013

Spokój

Pokój wypełniał hałas, przez okna dolatywały odgłosy sąsiadów z bloku z naprzeciwka, przez ściany słychać było wirowanie pralki, dziecko sąsiadów z góry upuściło szklaną kulkę, samochody krążyły od samego rana, a ptaki postanowiły urządzić sobie zawody śpiewackie. Wiatr wdmuchiwał przez otwarte okno puch z drzew, a skwar nie dawał odpocząć. Wszystko to sprawiało że zebranie myśli było…całkiem proste, wystarczyło jedynie znaleźć w tym wszystkim spokój.
Skwar lejący się z nieba sprawiał że nie ciągnęło na dwór, więc prokrastynacja przez spacer odpadała w biegach kwalifikacyjnych, puch z drzew chociaż wyglądał pięknie to jednak nie był zanadto ekscytujący. Śpiew ptaków to muzyka tła, która sprawiała że nie trzeba było uruchamiać radia internetowego i słuchać czegoś co ktoś wybrał, a jedynie dać ponieść się melodii zwierząt unoszących się ponad ludźmi. W wirowaniu pralki można, w pewnym momencie, odnaleźć rytm i wsłuchiwać się w historie jakie opowiada, czy podoba jej się dzisiejsze pranie, czy jednak nie. Dziecko z góry także opowiada historie, czasem skacze, czasem rzuca kulkami, ale mimo wszystko pozostaje w tle, chociaż już mniej przewidywalnym niż pieśń ptaków czy wirowanie pralki.
Wszystko to wprowadzało go w stan błogości, wewnętrznego spokoju i przepełniało wrażeniem że świat toczy się dokładnie tak jak powinien i nic tego nie zmieni. Czuł idealną równowagę, taką której odzwierciedleniem są kamienie ułożone jeden na drugim.

11 V 2013

Wichura

Wiatr nie przestawał wiać od dwunastu dni, zmieniała się tylko jego prędkość. Czasem była to delikatna bryza która zaledwie poruszała gałązkami, a czasem była to wichura powalająca największe drzewa w okolicy. Były dni gdy zaledwie zdmuchiwał kapelusz z głowy, ale były też dni gdy lepiej było na dwór nie wychodzić bo mógł człowieka porwać, tak jak to zrobił z szopą w Kansas.
Gdy jednak ktoś musiał już wyjść to pierwsze co go uderzało to zdumiewająca umiejętność wiatru do nagłej zmiany kierunku tak że zawsze szło się pod wiatr. Wydawało się to niemożliwe, ale jednak jakoś się to działo. Najdziwniejsze było gdy dwie osoby idące w przeciwnych kierunkach szły pod wiatr i mijały się mrucząc pod nosem powitania.
Otwarcie ust wiązało się z ryzykiem bo nigdy nie wiadomo było co wiatr akurat podniósł, a otwarte usta to duży i atrakcyjny cel. Wszyscy nosili chusty. Niektóre miały piękne wzory, inne były szare, a niektórzy postanowili kpić sobie z wiatru i nosili chusty z dzwoneczkami. Było to niezwykle irytujące przede wszystkim dla mieszkańców bo wiatr oczywiście nic sobie z tego nie robił i dalej wiał. Czasem można było zauważyć jakieś małe zwierzę wznoszące się w górę. Koty ze strach wbijały pazury w korę drzew i za wszelką cenę nie chciały dać się podnieść. Te same koty które jeszcze parę tygodni temu same wchodziły na szczyty drzew.
Najgorzej jednak miały psy, które były za duże by je podnieść, ale za małe by stawić porządny opór, musiały wychodzić z ludźmi na spacery, ale było to dla nich jeszcze bardziej frustrujące. Nikt nie wpadł na pomysł by osłaniać psie oczy, które w czasie wiatru przeżywały prawdziwą mękę.

10 V 2013

Samochodzik

To była mała zabawka. Samochodzik wielkości pudełka od zapałek. Spokojnie mieścił się w dłoni dorosłego mężczyzny a i kobieta mogła go schować w dłoniach bez problemu. Nie wyróżniał się również niczym wśród innych samochodzików. Nie był popularny jak te czerwone Ferrari o których marzyli chłopcy, ale nie był też wzgardzany jak te szare Skody których nikt nie chciał kupić. Ot, obraz przeciętności. Dlatego uznano go za idealny prezent dla przeciętnego chłopca, który nigdy nie chciał się wyróżniać. Zwłaszcza że miał być to prezent wręczony bez istotnej okazji. Nikt go nawet nie zapakował, przed wręczeniem tylko na moment schowano go w dłonie i powiedziano ‘Mamy coś dla Ciebie’. Chłopiec podszedł niezgrabnym krokiem, a gdy rozchylono dłonie i pokazano Mu samochodzik aż podskoczył z wrażenie.
Na jego policzkach pojawiła się czerwień, a usta rozszerzyły w uśmiechu. Zaczął biegać  z uniesionymi rękami imitując lecący samolot, po zrobieniu kilku kółek wokół pokoju zaczął skakać i wymachiwać w górę rękami. Robiąc to wszystko nie krzyczał tylko ciągle się śmiał. Był to śmiech pełen radości, szczerej, nieskłamanej radości z powodu pozornie zwykłego samochodziku. Nikt nie potrafił tego zrozumieć, w końcu chłopcu nigdy niczego nie brakowało, miał sporo innych zabawek, w dodatku specjalnie nie fascynowały Go samochody. Jednak Jego zachowanie mówiło że ten prezent jest wręcz stworzony dla niego. Uśmiech nie spływał z jego ust jeszcze przez kilkanaście podskoków, a przecież ciągle nawet nie wziął samochodziku do ręki.
W końcu zmęczony zatrzymał się, podszedł po prezent. Jeszcze raz spojrzał w dłonie i powiedział ‘Dziękuję’, po czym delikatnie wziął pojazd i zaczął nim jeździć po dywanie.

9 V 2013

Pan pójdzie z nami

Buty same wskoczyły mu na nogi, zawiązały się i mlaskając językami powiedziały:
– Pan pójdzie z nami.
Były to czarne skórzane buty sięgające wysoko za łydkę. Przyszywana i klejona podeszwa z antypoślizgowego tworzywa gwarantowała że prowadzony przez nie osobnik nie ucieknie ani nie stanie mu się krzywda na lodzie. Od środka były wyściełane membraną która chroniła przed zimnem, a język był tak zamontowany że do środka nie dostawał się piasek. Wszystko po to by były jak najwygodniejsze co miało zminimalizować liczbę ucieczek. I chociaż była ona niewielka to w dalszym ciągu ludzie próbowali. Jak na przykład ten…
– Nie! – krzyknął i błyskawicznie wyciągnął nóż którym chciał przeciąć sznurówki. Jego pech polegał na tym, że sznurówki były wzmacniane tak że ich przecięcie było praktycznie niemożliwe. Dlatego z reguły kolejna próba ataku była skierowane w same buty.
– Ała! – krzyknął gdy wbił sobie nóż w stopę.
– Proszę Pana, proszę zachować spokój. My nie odczuwamy bólu, a uderzając w nas może Pan zranić siebie, co też przed chwilą się stało.
W innych miejscach skóra nie była tak cienka i jej przebicie byłoby niezwykle trudne co sprawiało że odcięcie butów z nogi jest niemożliwe. Jedynym skutecznym sposobem na uwolnienie się od butów było odcięcie nóg, Na to jednak nikt się nie decydował.
Elektroniczne buty odpowiedzialne za łapanie przestępców znacznie odciążały pracę policji, a widok kogoś kogo nogi idą a ręce chwytają się wszystkiego i wszystkich przestał już budzić zaskoczenie.

8 V 2013

Panda

To był zwyczajny szary, domowy, kot. Lubił polować, ale gdy coś udało mu się w końcu złapać to bardziej bawił się zdobyczą niż posilał. Podrzucał upolowane nornice jakby grał w siatkówkę. Nikt kto kiedykolwiek mieszkał z kotem nie widział w tym nic nadzwyczajnego. Jeden fakt wyróżniał go jednak od przeciętnego dachowca. Nie miał ogona. Takie koty traktowane są z szacunkiem przez inne koty.
Jak wiadomo, kocie ogony żyją własnym życiem i to one najczęściej zdradzają kocie zamiary zanim kot zrobi cokolwiek. Koty bez ogona to prawdziwi szpiedzy w kocim świecie, nigdy nie pokazujący swoich emocji, bardzo trudni do odczytania. Najczęściej przydziela się im rolę strażników bambusów.
Pilnują je by inne koty ich nie jadły.
Wszystko z powodu pewnego stada które wiele lat temu zgubiło drogę w lesie bambusowym i nie mając nic innego do jedzenia zaczęły jeść pędy. Zaczęły rosnąć, ich uszy się zaokrągliły, ogony skróciły, piękne wielokolorowe futra stały się czarno białe, zęby spłaszczyły, a one same przestały polować. Tak właśnie powstały pandy.
Kocia starszyzna zdecydowała że nie można pozwolić na coś takiego, koty zawsze powinny polować, a nie zadowalać się zieleniną. Dlatego uznano że każdy kot który urodzi się, lub straci, ogon będzie strażnikiem bambusów. Kot którego emocji nie można odczytać z ruchów ogona miał być najstraszliwszym przeciwnikiem dla innego kota któremu chociaż przez myśl przejdzie pożywianie się zieleniną.
Szary kot miał być kolejny strażnikiem bambusowego lasu, już jakiś czas temu dostał wezwanie, teraz jedynie oczekiwał na dogodny moment by odejść. Czuł pewne przywiązanie do ludzi z którymi mieszkał, ale wiedział że taka jest jego rola.

7 V 2013

Deszcz

Zaczęło padać dwanaście dni temu. Wydawało się, że niebo płacze i nie potrafi przestać. Nikt nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Tak jakby można było sobie poradzić z deszczem. Strumyczek który od lat przepływał obok wioski zamienił się w rwący potok, a wszystkie pola zostały zalane i wiadomo było że większość upraw zgnije, co oznaczać będzie bardzo trudną zimę.
Dzieci przestały już cieszyć się z deszczu, zwierzęta za wszelką cenę próbowały się gdzieś ukryć, dachy wielu chatek przepuszczały wodę, a wylewanie jej z wiader przypominało wylewanie wody ze statku w czasie sztormu. Na widok herbaty niektórzy dostawali drgawek, a pytania o samopoczucie starszyzna zbywała poruszeniem głowy, które wywoływało burzę trzasków.
Ludzie mieli problemy ze znalezieniem sobie miejsca i czegoś do roboty, anteny przestawały odbierać telewizję i radio, książki leżące na półkach zaczynały gnić, a na polu nie można było pracować.
W dodatku temperatura spadła o kilka stopni i tylko kwestią czasu była epidemia czegoś groźniejszego niż katar. Dostarczanie jedzenia do wioski było niemożliwe drogą lądową, na szczęście jednak informacja o wiosce odciętej od świata dotarła do krajowych mediów a wraz z nimi pojawiła się pomoc humanitarna i racje żywnościowe dostarczane poprzez rwący potok. Zaproponowano również ewakuację wioski, jednak nawet najstarsi mieszkańcy się na to nie zdecydowali. Czuli że jeżeli skończyła się susza to skończy się i deszcz.
Ludzie żegnali się pocieszającymi słowami ‘przynajmniej nie ma wiatru’.

6 V 2013

Susza

Nie padało już od dwunastu dni. Opady zawsze były słabe o tej porze roku, jednak tak długi suchy okres był rzadkością. Rzadkością której nikt nie chciał doświadczyć gdyż oznaczało to ręczne podlewanie pól, a to praca nie tyle ciężka co uciążliwa. Ludzie z nadzieja spoglądali w niebo i czekali aż pojawią się chmury. Gdy czuli wiatr ich oczy błyszczały gdyż mógł on oznaczać że w końcu pojawią się chmury. Deszcz jednak nie nadchodził. Normalnie zielone rośliny zaczynały blednąć, jedynie te na polach radziły sobie w miarę dobrze.
Aż w końcu nadszedł dzień gdy powietrze było już mokre. Pot spływał z pleców a w powietrzu czuło się wilgoć i nadchodzący z nią deszcz. Wiatr poruszał korony drzew i pewnością było że to zaledwie kwestia godzin a spadnie deszcz. I to nie byle jaki, a prawdziwa ulewa sądząc po tym jak trzeszczało ludziom w kościach.
‘Tak, to będzie dzisiaj’ dało się słyszeć wszędzie wokół. I faktycznie deszcz w końcu nadszedł, a wraz z nim ukojenie dla zmęczonych dłoni i pleców wioskowej starszyzny. Okazał się też być łaską dla spragnionej ziemi, która otwierała się niczym kwiat na wiosnę.
Rośliny spijały wodę jak spragniony podróżnik który spędził ostatnich kilka dni na pustyni.
Dzieci śmiały się i skakały po kałużach, nawet dorośli wychodzili na dwór bez parasoli i z radością witali spadające z nieba krople.
W końcu nadeszło wybawienie.

5 V 2013

Gdziekolwiek byle nie tu

Noc zadomowiła się już na dobre, słońce świeciło na innej półkuli, a księżyc postanowił że będzie zaledwie wąskim rogalikiem.  Ciemne chmury przykryły gwiazdy i w powietrzu dało się wyczuć zbliżający deszcz. Żarówki w latarniach walczyły próbując świecić, ale były już u kresy sił.
Na jednej z latarń dało się dostrzec wronę, która próbowała zasnąć. Usłyszała uderzenie skrzydeł i podniosła głowę by zobaczyć jaki to ptak nadlatuje. Była to inna wrona, nie z jej stada, czyli nie z tego terenu…mogło to oznaczać tylko jedno: nadchodziła inwazja. Musiała podnieść się do lotu i ostrzec swoje stado, zanim tamte nadlecą. Druga wrona jeszcze jej nie zauważyła, postanowiła więc poczekać aż ją minie i wtedy ruszy. Skuliła się i czekała.
Wrona z innego stada przeleciała parę metrów obok w ogóle nie zwracając na nią uwagi. Wronie zdawało się że na nic nie zwracała uwagi, tylko leciała, co było bardzo nietypowe jak na zwiadowcę sprawdzającego teren przed inwazją. Mogła go śledzić i się dowiedzieć, jednak to nie należało do jej obowiązków. Postanowiła więc wrócić do swojego stada i poinformować je o zwiadowcy. Gdy podnosiła łeb zauważyła kolejną wronę…O jeszcze innym ubarwieniu, więc z jeszcze innego stada. Teraz sytuacja robiła się już skomplikowana, bo rzadko kiedy dwa stada przeprowadzały wspólnie inwazję na obcy teren, w dodatku jej stado nie było aż tak duże by potrzeba było dwóch innych by je przegonić. Ta wrona również przeleciała obok nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.
Teraz spróbowała już rozprostować skrzydła i nagle…pojawiły się dwa stada wron, leciały razem w jednym szyku, machały skrzydłami bardzo szybko, ewidentnie starając się przed czymś uciec.
Oczy jej się zabłyszczały. Zrozumiała co się dzieje. Zauważyła go zanim udało jej się wzbić do lotu. I tylko jedna myśl pulsowała w jej głowie ‘Być gdziekolwiek, byle nie tu’.

4 V 2013

Krew

Poczuł uderzenie i na ułamek sekundy, nie dłuższy niż mrugnięcie oka wszystko zalała ciemność. Ciemność tak głęboka że można było na jej krańcach dostrzec purpurę. Zniknęła tak nagle jak się pojawiła.
W powietrzu unosił się zapach miedzi, cały świat stał się nagle czerwony jak zachodzące słońce. A jednak ta czerwień była w jakiś sposób inna. Zastanawiał się co sprawiało że jest inna i w końcu naszło olśnienie. Ta czerwień pulsowała. Raz była jaśniejsza, innym razem ciemniejsza. Od samego patrzenia bolała głowa.
Postanowił ruszyć przed siebie w stronę najgłośniej płynącego strumienia krwi. Im robiło się głośniej tym mocniejszy stawał się zapach i głowa bolała mocniej od pulsujących kolorów. Powoli opadał z sił, ból stawał się nie do zniesienia. Upadł po raz pierwszy, chwycił się rękami za głowę, a zapach krwi stawał się nie do zniesienia. Znalazł w sobie jednak na tyle siły żeby wstać i ruszyć dalej. Krew pchała go do przodu, ale nie ułatwiało to drogi w żaden sposób.
Krew stawała się coraz jaśniejsza, pulsowała jeszcze szybciej i niosła go ze sobą, w końcu nie miał sił i dał się jej ponieść.

3 V 2013

Prawda

Gdzie okiem sięgnąć widać studentów w odświętnych ubraniach, niektórzy przeglądają notatki, inni starają się pokonać stres rozmową, a jeszcze inni jak gdyby nigdy nic pije kawę. Pod ścianą, na podłodze, siedzi dwóch strapionych studentów i słychać jak rozmawiają o egzaminie:
– Ciężko będzie?
– Z pewnością nie będzie łatwo.
– To przynajmniej będzie wesoło…
– Spójrzmy prawdzie w oczy, nie przykładaliśmy się w tym semestrze, więc będzie…
Nagle w korytarzu pojawiła się wysoka blondynka ubrana w długą białą suknię i równie białe baleriniki. Chociaż nikt nie czuł wiatru to jej włosy były w ciągłym spokojnym ruchu. Wyglądem nie wzbudzała żadnych uczuć, nie przekuwała uwagi i nie narzucała się w żaden sposób, było w jej ubiorze jednak coś nietypowego. Nie było tego widać na pierwszy rzut oka, ale patrząc pod odpowiednim kątem dało się dostrzec na jej sukni napis ‘PRAWDA’. Powolnym krokiem podeszła do strapionych studentów siedzących pod ścianą i zmuszając obu do spojrzenia jej w oczy zapytała:
– Jak?
– Zaraz, kim ty jesteś?
– Prawdą.
– Ale…
– Chcieliście spojrzeć mi w oczy.
– No tak, ale…
­– Więc patrzcie…
I spojrzeli. Dostrzegli w nich wszystko co chcieli i wszystko czego nie chcieli. Poznali pytanie jakie trzeba zadać by odpowiedź brzmiała 42, dowiedzieli się również czy pierwsza była kura czy jajko. Cała prawda przepływała przez nich pozostawiając ślady w oczach.
Po chwili Prawda się odsunęła.
– Widzieliście?
– Tak…
Po czym obróciła się na pięcie i odeszła. A wraz z nią odpłynęły odpowiedzi na wszystkie pytania i cała wiedza która pojawiła się gdy patrzyli w jej oczy.
– No to jak w końcu będzie?
– Jak zawsze…na egzaminie wesoło a potem to tylko śmiech przez łzy.

2 V 2013

Od kiedy

Wyszedł z domu by zrobić zakupy. Jak zawsze kupił pomidory, fasolę, marchewkę, mięso, jajka i paczkę czipsów by zjeść w drodze powrotnej. Zapłacił, włożył zakupy do plecaka i wyszedł. Zaraz za drzwiami sklepu otworzył paczkę i ruszył w półgodzinny spacer do domu. Słońce już zachodziło, wiał delikatny wiatr i wszyscy już zapomnieli o południowym upale który sprawiał że zalewał ich pot. Co kilka kroków sięgał do paczki by wziąć kolejnego czipsa. Dzisiaj zdecydował się na zwykłe solone. ‘Ludzie nie doceniają prostoty solonych, chcą jakieś takie wymyślne smaki, a przecież zwykłe solone to powrót do korzeni i nie tak dużo chemii’ przekonywał sam siebie.
W końcu dotarł do końca paczki, wiedział że zostały tam tylko resztki. Zatrzymał się i wsypał je wszystkie do ust, po czym ruszył dalej. Po kilku krokach zdał sobie sprawę, że nigdzie nie ma koszy na śmieci a zostało mu w ręce puste opakowanie po tłustych czipsach…Nie namyślając się zbyt długo upuścił je, mając nadzieję że nikt nie widział i kontynuował spacer. ‘Ludzie sprzątający też muszą mieć co robić, skoro ja pracuję ciężko cały dzień, to oni też nie powinni się nudzić, to nawet dobrze że daję im pracę.’ Pomyślał. Po przejściu kilkudziesięciu metrów zauważył jak ktoś rzuca opakowanie po batoniku na chodnik i idzie dalej. Wtedy się zatrzymał ‘Od kiedy jestem tym czego nie znosiłem? Stałem się jednym z „tych” ludzi, jestem śmieciarzem’. Jego umysł zatoczył jakby ktoś uderzył go obuchem. Przecież zawsze wyrzucał papierki do śmietnika, nawet gdyby miał nieść je w ręce albo, co robił częściej, trzymać w kieszeniach, a teraz nie…Nie chciał być człowiekiem do którego ktoś może podejść i wręczając opakowanie powie ‘coś Pan upuścił’, zawrócił i nie tyle poszedł co pobiegł podnieść upuszczone przez siebie opakowanie.

1 V 2013

Na stole

To był duży okrągły stół. Na pierwszy rzut oka wydawał się być topornie zbudowany, ale przez to budził zaufanie. Jednak gdy przyjrzeć mu się bliżej okazywało się że został starannie wyciosany z jednego, olbrzymiego, kawałka drewna. Nogi stołu były proste, dobrze oszlifowane i wypolerowane, wiele lat temu na pewno się świeciły. Przyglądając się dokładnie dostrzegało się rysy które mogły opowiedzieć wiele historii, jak w przypadku każdego dostatecznie starego mebla.
Blat był wykonany bardzo starannie, szlifowany wielokrotnie i polerowany, ale co najważniejsze – płaski. Ktoś spędził naprawdę wiele czasu starając się uczynić ten kawał drewna stołem. W dodatku nogi stołu były równe więc stół mógłby służyć za poziomicę w wielu domach.
Na stole rozłożono świeżo wyprany, jeszcze pachnący, biały obrus. Był na tyle długi że przykrył złuszczone miejsca na blacie i wszystkie historyczne rysy na nogach Teraz nikt nie mógł odgadnąć jaki stół znajduje się pod spodem i nikomu nie mogły przeszkadzać ani porysowane nogi, ani wytarty blat bo najważniejsza była płaska powierzchnia na której nic się nie ślizgało. Idealny stół na t rodzinne niedzielne obiady.

Dodaj komentarz