Kwiecień ’13

30 IV 2013

W kolejce do kasy

Z minuty na minutę kolejka robiła się coraz dłuższa. Kasjerka miała dzisiaj spore problemy, a ludzie się niecierpliwili. Ogonek wydłużał się z każdą minutą. Na dodatek była to jedyna otwarta kasa w sklepie i ludzie narzekali jeszcze bardziej niż zazwyczaj.
Problem w tym, że skanowanie kotów kreskowych wcale nie było łatwe. Już samo założenie kota kreskowego na produkt było trudne. W dodatku coraz mniej było kotów w ‘paski’ a coraz więcej jednokolorowych, które dla biznesu były bezużyteczne bo ich futro nie zawierało żadnych informacji i łatwo można było je podrobić, oraz kotów plamiastych które były używane jedynie w ostateczności gdyż maszyny do odczytywania plam były skomplikowane i za drogie dla każdego sklepu. Założenie kota do produktu było trudne. Słowo ‘trudne’ nie oddaje jednak złożoności tego procesu. O ile z przedmiotami drobnymi było jeszcze w miarę łatwo bo koty mogły z nimi chodzić do kuwet i po jedzenie, chociaż oznaczało to również nierzadko poszukiwanie przedmiotów w całym sklepie. Przedmioty duże stanowiły większy problem gdyż koty związane z nimi były nad wyraz nieszczęśliwe. Spędzały czas w ogromnych gablotach w których było zazwyczaj kilka sprzedawanych przedmiotów, kuwety i miski z jedzeniem. Gabloty ograniczały kocią naturę, a gdy jeszcze jakieś koty za sobą nie przepadały to już w ogóle było tragicznie. Na szczęście do takich sytuacji dochodziło rzadko, a w każdym sklepie pracował koci psycholog.
Skanowanie zaś potrafiło trwać kilkanaście minut, bo koty jak to koty, nie zawsze były skore do współpracy. Czasem chciały się bawić, czasem nie lubiły kasjera lub kasjerki, a czasem najzwyczajniej w świecie okazywały się być niewłaściwym kotem i zmieniały ceny.

29 IV 2013

W drodze do domu

Zawsze gdy wracamy do domu droga wydaje się krótsza. Nawet gdy obiektywnie rzecz biorąc spędzamy więcej czasu w komunikacji miejskiej to jakoś mu się nie dłużyło. W drodze do domu świat wydaje się być weselszy, nawet ludzie stojący w drzwiach w tramwajach, tacy jak ci…
Zaraz…czy to nie ci sami co stali tu wczoraj rano?
Każdego dnia ta sama rodzina z niemowlakiem w wózku jeździ tym tramwajem. Czasem w jedną stronę, czasem w drugą. Może jadą razem do pracy? Tylko dlaczego za każdym razem stają tak blisko drzwi i zawsze trzeba się między nimi przeciskać. Hmm…zawsze odmawiali gdy proponowano im miejsce siedzące. Tak jakby…
Tak! Zostali wyjęci przez konkurencję z autobusów by jak najbardziej uprzykrzać ludziom przejazd tramwajem, zmniejszać ilość klientów a w konsekwencji doprowadzić do likwidacji linii tramwajowych. Tak! To musi być to bo przecież parę tygodni temu pojawiło się ogłoszenie o pracy w autobusach a nie planowano ani nowych linii ani zwiększenia ilości kontrolerów. Musieli więc wynająć ludzi do utrudniania życia konkurencji.
Ciekawe czy Ci niepachnący najlepiej ludzie także dla nich pracują czy też pojawiają się w tramwajach na zasadzie wolontariatu? Zaraz…przecież oni nigdy nie jeżdżą tramwajami tylko autobusami. Czyżby więc to tramwaje rozpoczęły tę wyniszczającą konkurencję wojnę partyzancką? Może to władze spółki tramwajowej wystraszyły się pierwsze konkurencji, ale zrozumiały że będzie im ciężko wygrać, więc podjęli kroki o których oficjalnie nikt nie mówi? Może to tramwajarze odpowiadają za te pootwierane w zimę i pozamykane w lato okna w autobusach? Tak to ma sens…w końcu tyle linii ma podobne trasy że przy likwidacji autobusów lub tramwajów konkurencyjna spółka otrzymałaby więcej pieniędzy!
To wszystko ma sens, trzeba będzie powiadomić o tym dziennikarzy…

28 IV 2013

Pionier

Gdy się na niego spoglądało wydawało się że jest oazą spokoju. Przygotowany na wszystko i nic nie może go zaskoczyć. Sięgał wzrokiem daleko przed siebie i wydawać by się mogło że spogląda z nadzieją na nowe tereny do których zaraz ma się udać. Ludzie spoglądali na niego jak na bohatera z dawnych czasów gdy wizerunki jemu podobnych umieszczano na plakatach i ogłaszano ich mianem bohaterów narodowych za których przykładem wszyscy powinni się udać, a dzieci uczyły się w szkołach na lekcjach poświęconych wychowaniu patriotycznemu.
Tylko on sam znał prawdę. Z każdą chwilą zbliżającą go do rozpoczęcia podróży czuł narastający niepokój. Czuł jak krew krąży mu w żyłach a serce pulsuje coraz szybciej. Wiedział że ludzie na niego spoglądają i oczekują jego wsparcia. Jeżeli on czuje strach to co dopiero muszą czuć ci za nimi. Właśnie dlatego nie mógł dać tego po sobie poznać. Gdyby pokazał że się boi oznaczałoby to porażkę. Nie tylko jego, osobistą, bo ta była najmniej ważna, ale także porażkę całej misji jaka została mu powierzona.
Im bliżej momentu startu tym większe były jego wątpliwości, w końcu będzie pionierem, ruszy pierwszy a za nim cała reszta, to ogromna odpowiedzialność i chociaż wiedział że szkolenie przeszedł najlepiej ze wszystkich chętnych to jednak czuł niepokój bo co innego szkolenie a co innego prawdziwa akcja. Czuł pojawiające się na czole kropelki potu.
Sygnał! Jednak zamiast ruszyć stał w miejscu, nie potrafił się ruszyć, sparaliżował go strach. W jednej chwili oblał go zimny pot, koszula przykleiła się do pleców a pot zalał oczy. Chciał ruszyć, ale nie potrafił, stracił kontrolę nad ciałem. ‘Cały ten trening nadaremno’ – pomyślał.
Minęło kilkanaście sekund i usłyszał dźwięk klaksonu i kilka niecenzuralnych wyrazów z samochodu stojącego tuż za nim.

27 IV 2013

Nie mrugaj

– Coś ci wpadło do oka. Zaraz to wyciągnę.
Zostaw! Już chciałem krzyknąć. Nie znoszę gdy ktoś lub coś zbliż się do moich oczu. O soczewkach nawet nie marzę, już sama myśl o tym że palec będzie tak blisko oka mnie przeraża.
– Przechyl głowę bo nic nie widzę.
A wyciąganie soczewek? To dopiero musi być koszmar. Bo załóżmy że nie trafisz w soczewkę tylko w oko i co? Aż się skrzywiłem na samą myśl.
– Nie wierć się tak!
Całe szczęście że oczy mi łzawią regularnie i wypłukują ten cały brud. Gdybym musiał za każdym razem wkładać palec do oka, albo czyścić patyczkiem do oczu.
– Przestań mrugać!
To jest właśnie najgorsze. Przestać mrugać. Na ułamki sekund tracimy z oczu rzeczywistość i kto wie co się wtedy z nią dzieje. Takie pozostawianie jej samej sobie wydaje się być dość niebezpieczne.
– Bo ci powieki przykleję!
Czasem myślę że to najlepszy sposób by nie mrugać. W końcu wszyscy mamy wbudowany odruch broniący oczy, możemy go sobie zmniejszyć, ale nigdy się go nie pozbędziemy. Oko jest zbyt wrażliwe.
– Idę po taśmę klejącą.
Zazwyczaj oko samo sobie radzi, czasem trzeba mu pomóc i trochę przemyć, czasem trochę potrzeć, ale w gruncie rzeczy jeżeli łzawi to sobie poradzi ze wszystkim. Chyba że to…
– Kamień.
To słowo zawsze mnie przeraża. Każdego oblewa zimny pod na myśl o tym że kamień wpadł do oka, bo gdy to się dzieje to…
– Musimy poddać cię kwarantannie. Nie możemy ryzykować że doszło do infekcji.
I wtedy pozostaje ci jedynie mieć nadzieję że gdy ktoś sporzy głęboko w twoje oczy to nie zobaczy w nich anioła.

Don’t blink. Czyli jedno z najbardziej przerażających zdań jakie wypowiada Doktor.

26 IV 2013

Inwazja

Beton rozpoczął inwazję na ziemię dawno temu. Początkowo wykorzystywany był sporadycznie i czuł się wtedy słaby. Z pewną melancholią wspominał czasy Republiki Rzymskiej, gdyż już wtedy pokazywał przebłyski swojej świetności. To w końcu on odpowiada za kopułę Panteonu i wiele innych obecnych zabytków. A potem nastały ciemne czasy, stulecia w których był praktycznie nieużywany, zapomniano o nim, rzucono w bok…Właśnie wtedy narodziła się w nim chęć inwazji. Obiecał sobie że nie odpuści dopóki nie zaleje całego świata.
‘Ach, gdyby tylko pozwolili mi się rozwijać jak w Rzymie, gdyby tylko używali mnie częściej do budowy domów, świątyń, latarń…ale nie, oni musieli zacząć używać innych. No i mają za swoje’ myślał Beton gdy szukał motywacji do kolejnego ataku.
W siedemnastym wieku wrócił. Za swój przyczółek do ataku obrał Finlandię, a potem zaatakował z grubej rury we Francji. To dzięki niemu Francuzi mogą się pochwalić kanałem południowym z Tuluzy do morza śródziemnego.
To był jednak dopiero początek. Ludzie sami zaczęli pracować nad jego rozwojem. W końcu stworzono beton wzmocniony, który stał się tak trwały że budowano nim tamy, mosty, oraz to o czym najczęściej marzył – olbrzymie domy.
Inwazja rozpoczęła się w wieku dwudziestym. Atakował zarówno kraje biedne jak i bogate, nie miał litości dla nikogo. Docierał wszędzie. Czasem musiałem ustąpić, ponieść pozorną porażkę w bitwie, bo wiedział że dzięki temu wygra wojnę. Jednak jego celem był nie tylko podbój świata, w końcu to nic by mu nie dało, jego celem było także oszpecenie świata tak bardzo jak to możliwe.
‘Niech płacą za to że o mnie zapomnieli’

25 IV 2013

Przechodzień

Stał na przystanku tramwajowym. W środku jesienie potrafi być to całkiem nieprzyjemne miejsce i takim akurat było. Na rozkładzie jazdy ktoś powiesił herb znienawidzonego klubu i dopisał kilka dość niepochlebnym słów. Kibice ‘powieszonej’ drużyny postanowili nie być dłużni i zrobili to samo z herbem ich znienawidzonej drużyny po drugiej stronie rozkładu. Wyglądało tak jakby rozkład jaźni cierpiał na rozdwojenie jaźni lub był fanem trzeciego zespołu którego kibice nie afiszowali się z wieszaniem herbów przeciwników. Z nieba siąpił deszcz. Był na tyle słaby że można było spokojnie wyjść z parasolem, ale na tyle irytujący że i tak znajdował drogę pod płaszcz. Wisienką na torcie był wiatr, który pomagał deszczowi dostać się tam gdzie normalnie by nie dotarł, w dodatku to był ten rodzaj wiatru przed którymi nie chroniła żadna kurtka.

Stał i czekał na tramwaj. Jak to zawsze w takich sytuacjach bywa widział jak po drugiej stronie ulicy pojawiają się autobusy i odjeżdżają w kierunku do którego zmierzał. Zawsze wtedy kiełkowała mu w głowie myśl czy nie spróbować i nie pobiec, ale wiedział że gdy widzi autobus to już jest za późno a w dodatku może wtedy pojawi się tramwaj. Wybór środka komunikacji najgorszy był zimą, ale jesienią wiązał się właśnie ze staniem na zimnym deszczu.

Tuż za jego plecami biały volkswagen polo uderzył w barierkę rozbryzgując na boki biały lakier ze zderzaka. Nie przebił jej jednak tylko się zatrzymał mniej więcej w jednej czwartej długości maski. Gdy się odwracał usłyszał drugi huk to zbyt późno otworzyła się poduszka powietrzna i kątem oka zauważył jak podrzuca głowę kierowcy. Z szoku wyciągnął go nadjeżdżający tramwaj. Nacisnął przycisk otwierający drzwi i wszedł do środka po czym przykleił się do szyby jak reszta pasażerów. Co w końcu mógł zrobić jako zwykły przechodzień.

24 IV 2013

Furia

Uderzyła go fala gorąca. To gotowała się krew, czuł jak w jednej chwili serce przeszło z odpoczynku do walki, zdawało się że każdy wokół słyszy ten łomot jaki wypełniał jego uszy. Źrenice zrobiły się wielkie jak spodki, wyskoczyły żyły na rękach a w głowie aż wrzało. Wszystko to z powodu porażki klubu. Nie porażki, kompletnej klęski.
Czuł jak na palcach pojawia mu się pot a one same instynktownie zaciskają się w pięści, chciałby w jakiś sposób wyładować tę furię, chwycić coś albo przynajmniej uderzyć, zniszczyć, rozwalić, zdewastować, przynajmniej kopnąć w ścianę. Nie…walić w ścianę krzycząc, walić dopóki nie zedrze skóry z dłoni lub nie zrobi dziury w ścianie.
W głowie pulsowało mu tylko jedno pytanie ‘Dlaczego?’. Potrafił zrozumieć porażkę, ale nie potrafił zrozumieć porażki z tą konkretną drużyną. To bolało go bardziej niż zdarta od walenia w ścianę skóra. To jednak ciągle było za mało, zaczął więc kopać ścianę raniąc w ten sposób stopę. W końcu usiadł i zaczął płakać. Po części z bólu po części z bezsilności. Oto przegrał jego klub a on nie potrafił nic na to poradzić. Gdyby jeszcze przegrali z kimś innym – myślał.

23 IV 2013

Wiatr

Wiatr delikatnie muskał korony drzew, poruszał nimi raz w jedną stronę raz w drugą. Czasem przestawał wiać by trochę się z nimi podrażnić. Wyżej unosił ptaki które musiały jedynie rozpościerać skrzydła by lecieć  przed siebie. Gdzieś pod drzewami poruszał delikatnie źdźbła traw i pomagał przenosić nasiona z miejsca na miejsce.
Delikatnie dotykał twarze ludzi i dawał im chwilowe wytchnienie od prażącego słońca. Gdy ludzie go chwalili i mówili że to dzięki niemu jest im chłodniej cieszył się i przeczesywał liście starając się gwizdać czym wzbudzał radość u małych dzieci. To cieszyło go jeszcze bardziej, ale nie chciał przesadzać bo wiedział że gdyby zadął z większą siłą mógłby je przestraszyć.
Uwielbiał te spokojne letnie dni, nie dlatego że był w centrum uwagi, że ludzie go wzywali w każdej możliwej formie, że go wręcz wywoływali wiatrakami. To jedynie sprawiało że czuł się dumny, ale widząc uśmiechnięte twarze ludzi i śmiejące się dzieci czuł się szczęśliwy jak nigdy. Uwielbiał pracować z cieniami rzucanymi przez drzewa. Wiedział że ludzie kryją się w nich przed słońcem, dlatego lubił tam wiać.
Tak bardzo lubił takie dni że czasem zapraszał do tańca worki, unosił je i podrzucał ku jeszcze większej uciesze dzieci, starał się obracać worki, utrzymywać je tak długo jak tylko potrafił, ale potem ruszał dalej w świat.
Lubił czasem ruszyć gdzieś dalej i spotkać się ze swoją rodziną. Tęsknił za wujkiem Buranem z Syberii, który chociaż lubił zaszaleć to był dobrej natury, Lubił spotkać się z Austrulem z Rumunii, który był jego starszym kuzynem. Żałował jedynie że mieszka daleko od cioci Baguio z Filipin która wielokrotnie go zapraszała, ale to była jednak zbyt daleka podróż. Chociaż może kiedyś…

22 IV 2013

Nie wyjdę

Od paru dni świeciło słońce, idealna pogoda żeby ruszyć na dwór…Tylko…coś mi tu nie pasuje…powietrze pachnie jakoś inaczej i coś tam jest.
Zawsze gdy patrzę przez okno czuję że coś się nie zgadza. Ptaki śpiewają, kwiaty kwitną, drzewa są takie piękne, ale coś tu nie pasuje. Jest jakaś rzecz która się nie zgadza i to dość poważnie. Tak jakby nie było i było czegoś. Taka luka w rzeczywistości, pustka która jest wypełniana czymś innym. Jakby ktoś zaczął układać puzzle, został mu jeden do włożenia, ale jest za duży i ewidentnie nie pasuje. A może tej luki nie da się w żaden wypełnić? Może to zbyt duża luka? Albo wręcz odwrotnie, zbyt mała? Może jej kształt nie odpowiada żadnemu innemu i wszystko się komplikuje? Ciężko powiedzieć jeżeli się nie wie czego brakuje.

Mogłabym pójść do łóżka, znowu schować się pod kołdrę i spróbować zasnąć. Sen pewnie znowu by nie nadszedł. Nie pamiętam już kiedy dobrze spałam, wszystko to zaledwie drzemki, a zasnąć potrafię gdziekolwiek, byleby tylko było ciepło. Łóżko pod kołdrą jest takie ciepłe i tak ciepło jest od pieca, tak to dobry pomysł, nawet bardzo. Przynajmniej tutaj wszystko się mniej więcej zgadza. Pewne rzeczy pozostają niezmienne, ale tam na dworze…muszę się dowiedzieć co się dzieje.

O! Właśnie nadleciała sikorka…gdybym tylko mogła wyjść…nie, jeszcze nie dzisiaj. Może jutro. Może jutro wszechświat znajdzie ten odpowiedni kawałek układanki i wtedy wyjdę. Dziś jednak pora wrócić pod kołdrę.

– Co jest nie tak z tym kotem? Od tygodnia jest ciepło a ona nie wychodzi na dwór.
– Nie zrzuciła jeszcze zimowego futra więc teraz byłoby jej za ciepło. Musi je zmienić.

21 IV 2013

Słońce

Słońce wkroczył w okres wieku średniego. Odkąd był młody i gorący rozumiał że wszystko kręci się właśnie wokół niego. Miał cały wszechświat dla siebie i to od niego zależało co się z nim stanie. Początkowo rozgrzewał do czerwoności najbliższe planety. Zdawał sobie sprawę że dzięki temu jest gdzieś tam jest traktowany jak bóg, bo to od niego zależały losy stworzeń na wielu planetach. I gdyby tylko chciał mógłby je spalić. Zadowalał się jednak drobnymi ofiarami składanymi od czasu do czasu, głównie przez mieszkańców tej małej trzeciej planety.

Teraz ofiary stały się bardzo rzadkie i nie tak obfite jak kiedyś i gdzieś tam w głębi duszy wiedział że nie może ich już spalić, czuł że już nigdy nie zagrzeje tak mocno jak kiedyś, ale przecież dalej czuł się taki młody i silny. Czasem jeszcze próbował grzać mocniej, ale wiedział że dalej niż na tej trzeciej planecie tego nie odczuwają. Czwarta była już poza jego zasięgiem. Smuciło go to o tyle, że uwielbiał czwartą planetę. Gdy na nią patrzył przypominał mu się obraz przygasającego ojca który miał podobny odcień czerwieni.

Z coraz większym smutkiem patrzył na pobliskie czerwone karły, wiedział że one wkrótce zmienią kolor i w końcu zgasną. Zastanawiał się co mu wtedy zostanie. Czasem zazdrościł planetom które go okrążały, one były w ciągłym ruchu, a on był skazany na to jedno miejsce przez całe swoje życie. Były chwile gdy chciał ruszyć gdzieś dalej i coś zobaczyć, ale wiedział że to niemożliwe.

Wiedział że jest odpowiedzialny za te planety, a przynajmniej za tą trzecią. Lubił czasem poprzyglądać się temu co się na niej dzieje. Spoglądał i czuł że te stworzenia także mu się przyglądają. Gdzieś tam w głębi rozumiał że długo nie przetrwają i nie zobaczą jak gaśnie. Smuciło go to jeszcze bardziej niż gasnące czerwone karły.

20 IV 2013

Czas

Wszędzie gdzie nie spojrzeć leżał śnieg, zima rozgościła się na dobre już kilka tygodni temu i nie zamierzała ruszyć się przez kilka kolejnych. Tym razem śnieg jednak nie padał, słońce dość leniwie spoglądało za chmur, ale wiedząc że i tak nie poradzi sobie z tym śniegiem nie dawało z siebie wszystkiego i nie grzało zbyt mocno.
Do wsi, a raczej kilku gospodarstw i domów postawionych za wsią, przyjechali reporterzy Działo się tak rokrocznie także nikt nie zwracał na nich uwagi co bardzo irytowało załogę samochodu, która była tu pierwszy raz i nie wiedziała gdzie ma jechać a w okolicy nie było żywego ducha. Mieszkańcy wsi słynęli z uprzejmości i przygotowali na takie przypadki drogowskazy. Niestety nie radzili sobie najlepiej z ich ustawianiem w widocznych miejscach, dlatego zanim ekipa telewizyjna dotarła na miejsce słońce miało się ku zachodowi. Na spotkanie im wyszła stara kobieta garbiąca się jakby całe życie nosiła ciężary na plecach:
– Znowu wy?
– Tak, tak, ale byliśmy umówieni – odpowiedział jeden z reporterów. – Wiemy że na nas czeka.
– No to wchodźcie szybko bo ciepło ucieka. – Zakończyła i zawróciła na pięcie.
Reporterzy weszli posłusznie do starego domu pochylając głowy przechodząc przez drzwi. Dom z zewnątrz wydawał się większy niż był w rzeczywistości dlatego wszyscy obecni musieli się schylić i już zrozumieli dlaczego staruszka ciągle się garbiła.
Kierowcy od razu ruszyli w stronę pieca by w końcu się ogrzać, a reszta załogi zaczęła rozglądać siew poszukiwaniu bohatera dzisiejszego reportażu. Kobieta pokazała ręką długą drewnianą ławę obok drugiego pieca przy którym stał olbrzymi fotel a w nim ktoś już siedział.
– A witam panów, jak tam zdrowie?
– Dziękujemy, dziękujemy wszystko w porządku. A jak u pana?
– Także dobrze, tylko te zimy stają się coraz bardziej irytujące, ale to chyba problem nas wszystkich.
Po chwili kobieta przyniosła gorącą herbatę oraz kandyzowany imbir.
– Możemy zacząć?
– No dawać chłopaki.
– To co nam pan powie Czas?
– A wiecie, leci jakoś to życie, co wiosnę siejemy nasiona, jak się uda to część plonów zbieramy w lato i siejemy znowu żeby zebrać na jesień, a potem staramy się przetrzymać zimę i tak od nowa.
– No tak, ale może coś innego? Co nam Czas przyniesie?
– Rany, ale wy miastowi jesteście zachłanni. Dostaliście herbaty i imbiru, czego jeszcze chcecie?
– To nie tak…chodziło mi o to co…Czas pokaże?
– ON MA WAM COŚ POKAZYWAĆ?! – krzyk kobiety wypełnił dom.
– Spokojnie, spokojnie, panom reporterom na pewno chodziło o coś innego.
– Tak, chciałem się zapytać o…to może tak: co przyjdzie z Czasem?
– Zazwyczaj to niosę ze sobą tę laskę…
– …Chłopaki. My się tu chyba niczego nie dowiemy dzisiaj. A robi się coraz później. Jak to mówią komu w drogę temu czas. Dziękujemy za gościnę.
Załoga telewizyjna opuściła dom z opuszczonymi głowami. ‘Czeka nas pogadanka ze strony dyrektora programowego, ale może to najwyższy czas brać nogi za pas z telewizji? Może to nam chciał powiedzieć?’ pomyślał reporter.

– Jacek, dlaczego im to robisz rokrocznie?
– Nazwisko dostałem od rodziców i jestem z niego dumny, poza tym czasem dobrze jest sobie pożartować.
– Och Jacku Czasie, jaki stary taki głupi. Przyniósłbyś chociaż trochę drewna bo w piecu przygasa.

19 IV 2013

Wiatr

Wiatr wieje przez świat. Dociera na pustynie piaskowe gdzie woda jest rzadkością, przesuwa wydmy, sprawia że żar lejący się z nieba staje się jeszcze gorszy, unosi piasek który uderza i rani oczy.
Docierał tam gdzie nie docierało słońce, pędził na pustyniach śniegowych unosząc i niosąc śnieg utrudniając tam życie. Śnieg padał z góry, podnosił się z ziemi,  oraz uderzał z przodu, a za wszystko to wiatr był odpowiedzialny.
Był tam gdzie kilometrami nie było ziemi, uderzał w morze z taką siłą że podnosił fale na kilkanaście metrów, przewracał statki które nieopatrznie znalazły się na morzu gdy postanowił wiać mocniej.
Nie sposób było go zatrzymać. Zapory wiatrowe jedynie go spowalniały, ale nigdy nie zatrzymywały całkowicie, a gdyby tylko chciał to zmiótłby je bez problemu.
Czasem lubił pomóc ogniowi i przenosił go z miejsca na miejsce, a czasem, jak na złośnika przystało, gasił go w zarodku. Trwało to bardzo długo, ale skały również nie stanowiły dla niego problemu, a jedynie wyzwanie dla jego cierpliwości. Wodę przerzucał z miejsca na miejsce, ale stawiała mu dość mocny opór. Dlatego też gdy tylko mógł walczył z nią tak mocno jak tylko potrafił
Z ziemią za to w szranki nawet nie próbował stawać gdyż pokonać jej nie umiał. Był w stanie wyrwać drzewo z korzeniami, ale nie potrafił przebić się do wnętrza ziemi. Obojętnie jak bardzo próbował, jak bardzo dął i szalał zniszczenia w ziemi nie dorównywały tym jakie czynił atakując wodę czy ogień.
Ziemia była dla niego przeciwnikiem nie do pokonania.

18 IV 2013

Deszcz

Kolejny jesienny wieczór gdy krople deszczu uderzają w szybę. Kawa stygnie a najnowsza książka wcale nie jest tak interesująca jakby się wydawało. Krople wystukują rytm, kap…kap…kap. Powolny, smutny rytm który sprawia że zastanawiasz się co mogłeś zrobić inaczej w swoim życiu, czego nigdy nie zrobiłeś a chciałeś i jakby teraz wyglądało. Zastanawiasz się czy siedziałbyś teraz w tym fotelu pijąc kawę i czytając średnią książkę, czy byłbyś w zupełnie innym miejscu robiąc coś całkowicie odmiennego. Gdzieś w głębi coś cię chwyta i popadasz w jesienną melancholię odkładając kawę.
Deszcz zmienia rytm kap…kap…kap. Zaczyna uderzać szybciej, jakby radośniej. Wraz z nim zmienia się bieg twoich myśli, przypominasz sobie radosne chwile, a na twojej twarzy pojawia się uśmiech, przypominasz sobie dzieciństwo gdy beztrosko skakałeś w tych żółtych gumowcach po kałużach i nawet mama się śmiała zamiast upominać. Zimna kawa przestaje być problemem bo ogrzewa cię ciepło płynące ze środka.
Znowu zmiana tempa kap…kap…kap. Tym razem deszcz uderza gwałtowniej. Twoje serce zaczyna bić szybciej, przypominasz sobie gdy nie byłeś sam i tańczyłeś w deszczu. W oczach pojawiają się iskierki gdy przypominasz sobie te chwile radości w tańcu, gdy wspominasz to co wtedy czułeś.
W końcu wstajesz z fotela i idziesz zrobić nową kawę i uświadamiasz sobie że deszcz tak naprawdę nie zmienił tempa ani razu. Ani nie padał wolniej, ani szybciej, ani nie uderzał gwałtowniej, wszystko to działo się w twojej głowie i tylko od ciebie zależało jaką melodię wybrałeś.

17 IV 2013

Ciemność

Zapadła noc, na niebie nie świeciła się ani jedna gwiazda, a księżyc był zaledwie cieniutkim rogalem. Ciemność nie tyle zapadła co oblazła wszystko, wbijała swoje pazury między każde zielonolistne normalnie drzewo, siadała na leżących przy drogach kamieniach, a wszędzie tam gdzie padł wzrok jej czarnych jak smoła oczu zwierzęta wychodziły z nor w których kuliły się ze strachu w trakcie słonecznego dnia który zawsze budził w nich niepokój.

Ciemność zawsze wprowadzała przyjemny chłód. W ciągu dnia zarówno ludzie jak i zwierzęta gdy tylko mogli kryli się w cieniu olbrzymich drzew. A gdy nie mogli skryć samych siebie to kryli przynajmniej samochody.

Ciemność dawała poczucie bezpieczeństwa, ludzie w ciągu dnia nosili ciemne okulary by cały świat spowijała przyjemna dla oczu i umysłu ciemność.

W tej ciemności było coś pierwotnego coś do czego każde stworzenie chciało wrócić bo właśnie w niej czuło się bezpiecznie. Światło dawało poczucie zagrożenia, zarówno z powodu gorąca, szkodliwych promieni przed którymi ludzie bronili się kremami, jak i świadomość tego że łatwo nas obserwować.

To był ten rodzaj ciemności który przypominał nam o dziewięciu miesiącach spędzonych w najbezpieczniejszym miejscu na świecie kiedy to nie mieliśmy żadnych obaw, zmartwień, czuliśmy się w pełni bezpieczni i chociaż odizolowani to w żaden sposób nam to nie przeszkadzało.

Taka ciemność otulała niczym peleryna bez gwiazd. Nie był to jedynie brak światła, była to prawdziwa ciemność która sprawiała że nie widzieliśmy palców przed własnym nosem, ale to właśnie ona sprawiała że czujemy się bezpiecznie. Chroniła nas przed złowrogim słońcem, sprawiała że ludzie wychodzili z domów a zwierzęta z nor.

16 IV 2013

Ciemność

Zapadła noc, na niebie nie świeciła się ani jedna gwiazda, a księżyc był zaledwie cieniutkim rogalem. Ciemność nie tyle zapadła co oblazła wszystko, wbijała swoje pazury między każde zielonolistne normalnie drzewo, siadała na leżących przy drogach kamieniach, a wszędzie tam gdzie padł wzrok jej czarnych jak smoła oczu zwierzęta kuliły się ze strachu i wracały do nor by ukryć się przed nią tuląc się do siebie.

To nie był zaledwie brak światła a coś zupełnie innego, coś z jednej strony nowego a z drugiej tak pradawnego że strach nią wywołany pochodził z samego dna mózgu, włosy jeżyły się na dłoniach i nikt nie miał ochoty wychodzić na dwór.

Podobno boimy się nie tyle ciemności co tego co może się w niej czaić, jednak w tym przypadku było inaczej, to była prawdziwa ciemność korzeniami sięgająca czasów prehistorycznych w których to ona wchodziła w ludzi i zmieniała ich od środka. Kiedy to ciemność wywoływała zimno a jedynym ratunkiem było podążanie w stronę ciepłego jasnego światła w tunelu.

Ten rodzaj ciemności sprawia że za wszelką cenę chcemy zapalić zapałkę, albo chociaż udać się gdzieś gdzie zobaczymy gwiazdę polarną, to ten rodzaj ciemności który ogarnia nas gdy rano nie możemy otworzyć oczu, gdy wyciągając ręce przede siebie nie widzimy czubków własnych palców i jedyne co pragniemy zrobić to krzyknąć gdy nagle okazuje się że nie mamy już ust.

Taki stan zapada na długo przed wschodem słońca i sprawia że czas zwalnia, każda sekunda jest jak minuta a każda minuta jak godzina, oblewa nas zimy pot gdy chcemy wziąć oddech bo boimy się że ciemność wleje się w nas i ogarnie nas aż po koniuszki palców, to ten stan którego chociaż się wystrzegamy to jednak nic z nim zrobić nie jesteśmy w stanie.

15 IV 2013

Niewidzialni

‘Niewidzialni ludzie znowu zaatakowali’ głosiły nagłówki gazet. Zima w tym roku przyszła wcześniej niż się spodziewano, a wraz z nią przyszli niewidzialni. Nikt ich nie widział, nikt ich nawet nie słyszał, nie dało się ich nawet wyczuć, ale wszyscy wiedzieli że są. W końcu jak inaczej wytłumaczyć tylu chorych. Katar, kaszel, gorączka, a wszystko to za sprawą niewidzialnych roznoszących te choróbska. Wybrali sobie dwie pory przejściowe, przed zimą i przed wiosną i uwielbiali wtedy atakować. Nigdy nie dawali się poznać, zawsze skryci, zawsze cisi, ale również zawsze obecni.
Jak świat długi i szeroki od wieków uważano ich za prawdziwą zmorę i o ile znalezienie lekarstwa na objawy choroby nie było trudne, to zlikwidowanie niewidzialnych i wraz z nimi przyczyn było celem wielu organizacji zdrowotnych. Mówiono żeby myć często ręce bo niewidzialni nie lubili czystych dłoni, mówiono żeby przyjmować dużo płynów bo niewidzialni naprawdę obawiali się wody, zalecano uprawianie sportów bo powszechnie wiadomo było że niewidzialni nie znosili zapachu potu, utrzymywano również by jeść czosnek, ale to akurat nie miało związku z niewidzialnymi. Wszystkie te mądrości nie przynosiły jednak większych rezultatów i traktowano je jedynie jako mądrość ludową i ciekawostkę zarazem. Niewidzialni nie obawiali się ani wody, ani potu, a już na pewno nie czystych dłoni. Atakowali wszędzie i nikt nie mógł czuć się bezpieczny. Prędzej czy później każdy stawał się ofiarą.

14 IV 2013

Bim Bom

Rozległy się głosy dzwonów. Nalot został skończony i można było spokojnie wyjść ze schronów. Część ludzi ruszyła prosto do wyjścia, część została bo dzwony nadeszły w trakcie zażartej gry w karty, a część wolała jeszcze posiedzieć bo nigdy nie ufała dzwonom obwieszczającym koniec ‘Skoro wiedzą kiedy odlatują to czemu lepiej nas na to nie przygotują?’, ‘Bo jesteśmy biednymi rolnikami’ słyszeli w odpowiedzi. Pomimo wielu nalotów niektórzy w dalszym ciągu mieli problemy z dotarciem do schronów na czas i spędzali tych kilka godzin odsłonięci na atak. A potem opowiadali wszystkim jak z samolotów wyciekała woda.
Zawsze po nalocie śmierdziało i był to smród nieporównywalny z czymkolwiek innym. Bogatsi nosili maski przeciwgazowe, a biedniejsi zakrywali usta i nos szmatami. Schrony nie miały systemów wentylacyjnych, także przebywanie w nich dłużej niż kilka godzin było niemożliwe. To też wielu zastanawiało ‘Czemu naloty trwają akurat tyle ile możemy wytrzymać w schronach.’, ‘Bo nie jesteśmy warci aż takiego zachodu’ brzmiała odpowiedź.
I tak trwały kolejne naloty na pola. Nikt nie rozumiał dlaczego atakują tylko pola, ale podejrzewali że to nowy rodzaj broni chemicznej mającej na celu zniszczenie ich upraw. Do dzisiaj w wiosce krążyła legenda o zatrutej studni z której nie można brać wody. A podobno zatruto ją setki lat temu. Zbiory w tym roku okazały się większe niż kiedykolwiek wcześniej, ale nikt nie odważył się spróbować ich zebrać. Powtarzano ciągle że jest zatrute i każdy w to wierzył. W końcu to były naloty lotnicze.
Pod koniec lata do wioski przyjechał ktoś ubrany bardzo oficjalnie, naprędce więc zorganizowano spotkanie ze starszyzną wsi, ale oficjalnie wyglądający mężczyzna był wyraźnie zirytowany więc nie czekając na nie zapytał chwiejącego się na nogach staruszka którego uznawano za najważniejszego we wsi: ‘Całe lato zrzucamy nawóz na wasze pola, takie piękne zbiory macie, a wy nic nie robicie! Dlaczego?’

13 IV 2013

Czerwony sznurek

Urwał się z ze szczęśliwego wisiorka. Nie chciał tego, ale widać tak miało się stać. Cały wisiorek pełen był jego sióstr i braci, pozornie takich samych jak on, a jednak zupełnie  innych. Do tego momentu żyło mu się spokojnie, można powiedzieć że wręcz szczęśliwie. Lubił swoje życie, nie oczekiwał wiele, w końcu ile może oczekiwać kawałek sznurka. Wsadzono go do wisiorka,  przytwierdzono braci i siostry i tak żył. Czasem tylko spoglądał na inne czerwone sznurki, na przykład w ubraniach. Zastanawiał się jakby to było gdyby był nitką w ubraniu, albo sznurkiem w butach. Kiedyś podzielił się tym ze swoim starszym bratem. W odpowiedzi usłyszał żeby przestał wydziwiać bo jest ty kim jest i nigdy nie będzie niczym innym. W końcu bycie sznurkiem w wisiorku nie jest niczym złym, prawda? Jest całkiem proste i przyjemne. Niektórzy powiedzieliby że nudne i jednostajne, ale czy czerwony sznurek może liczyć na coś innego? Tylko że w końcu się urwał. Zupełnym przypadkiem, jak już mówiłem sam tego za bardzo nie chciał. Pogodził się z tym że jest czerwonym sznurkiem z wisiorka i nie oczekiwał niczego więcej, jakiekolwiek marzenia o czymkolwiek innym były czystą mrzonką. A teraz spadł i leżał na chodniku. Wśród szarych i zakurzonych cegieł. Uznał że to jest kara za myślenie o głupotach.  Leżał tak, sam nie wiedział już jak długo, gdy nagle ktoś schylił się po niego i podniósł, zdmuchnął kurz i schował do kieszeni. Sznurek nie wiedział za bardzo co się dzieje, bo nagle znalazł się w kompletnej ciemności, ale wkrótce dotarło do niego że już nie jest na brudnym chodniku. Zamiast tego był w brudnej kieszeni. Pomyślał wtedy że spadł z deszczu pod rynnę. Jednak w kieszeni nie zabawił zbyt długo, ktoś go wyjął i włożył do gorącej, pięknie pachnącej wody. Na sczęście był kawałkiem czerwonego sznurka więc wiedział że nie zatonie.  Leżał sobie spokojnie i dmuchał bąbelki by po chwili zostać wyjętym i wysuszonym. Ktoś włożył go do schowka z innymi sznurkami, nie wszystkie były czerwone. Niektóre były czarne, inne żółte, było tez kilka białych, ale wszystkie przeszły tę samą drogę co on. Wszystkie odpadły z czegoś i zostały uratowane. Niektóre mówiły że teraz przyjdzie im tutaj spędzić resztę dni, a inne że to włąsnie jest koniec i potem nie ma już. On jednak wciąż był młody, więc leżał tam i czekał. Czekał…Aż w końcu został wyciągnięty ze schowka wraz z innymi sznurkami w różnych kolorach. Po chwili  był już częścią płótna. Był częścią obrazu zrobionego ze sznurków.

12 IV 2013

Możemy już iść?

– Możemy już iść? – zapytał Lewy.
– Nie, jeszcze nie – odpowiedział Prawy.

Poranne przygotowania do wyjścia wyglądały tak samo. Przebrać się, spakować plecak…

– Popatrz, popatrz, już to idzie, zaraz pójdziemy!
– Jeszcze nie…

…Zabrać drugie śniadanie z kuchni, w razie potrzeby wziąć odzienie wierzchnie…

– Teraz!
– Spokojnie, jeszcze chwila.

…założyć słuchawki i odpalić muzykę, sprawdzić czy wszystkie niezbędne rzeczy znajdują się w kieszeniach…

– ILE JA MAM JESZCZE CZEKAĆ!?
– Uspokój się, bo jeszcze nas nie wybierze.

…w końcu można pójść do butów…

– WYBIERZ MNIE!

‘Ech, znowu rozwiązana sznurówka, dlaczego one nigdy nie chcą się trzymać, no nic dzisiaj i tak pora na eleganckie’

– NIE!!
– No widzisz, kłapiesz tym ozorem i kłapiesz, rozwiązujesz sznurówki a obrywa nam się obu.

– Spójrz na ten sportowy motłoch kolego, tyle gadają a i tak wybiera nas.
– Zgadza się kolego, zgadza się, w końcu to my jesteśmy eleganccy.

– Widzisz Lewy? Cieszysz się, że nie jesteś elegancki? Byłbyś takim chamem jak oni.
– Niby tak Prawy, ale to oni teraz idą, a nie my.

11 IV 2013

Czas dobiegł końca

John Fitzgerald Kennedy powiedział że życie to nie zawody sprinterskie a długi bieg przełajowy, nie można rzucić się do przodu, trzeba rozłożyć równomiernie siły na cały dystans. Czas uważał podobnie, chociaż może było to związane z tym że był wysoki, chudy i nigdy nie szczycił się z bycia szybkim. Lubił mówić ‘może nie jestem szybki, ale bardzo długo takim nie być’ i rzeczywiście tak było. Czasem wlókł się okropnie, ale nikt nie mógł mu zarzucić że się cofał, chociaż prób nie sposób wręcz zliczyć, okazjonalnie ktoś powiedział że ‘świat się zatrzymał’ ale nie można powiedzieć większego głupstwa.
Czas lubił te swoje ‘bieganie’, zawsze gdy o nim mówił wsadzał je w cudzysłów bo w końcu nigdy tak naprawdę nie biegał, bardziej płynnie się przesuwał. Wielu dziwiło jak można być długodystansowcem na stadionie i tak ciągle biegać w kółko, ale on powtarzał że robił tak odkąd pamięta i już się przyzwyczaił. Zawsze miał wiernych fanów na których mógł liczyć i którzy przyglądali się jego podróżom po stadionie.
Zresztą ‘biegł’ nie tylko na stadionie, robił to też tam gdzie nikt się nim nie przejmował, gdzie w oczach ludzi ‘czas się zatrzymał’. On jednak wiedział lepiej, zdarzyło mu się zwolnić w górach, głębinach, na pustyniach czy w puszczach bo lubił się przyglądać jak one się zmieniają, jednak nigdzie się nie zatrzymywał. Niektórzy na jego miejscu narzekaliby mówiąc ze są skazani na ten ‘bieg’, on jednak nie znał niczego innego, a poza tym lubił swoje życie. Dawało mu bardzo wiele satysfakcji bo był świadkiem tak wielu wydarzeń, w gruncie rzeczy był świadkiem wszystkiego.
Wiedział że pewnego dnia przekroczy linię mety i będzie mógł powiedzieć ‘dobiegłem końca’, ale wystrzegał się tego dnia jak ognia, oznaczałby dla niego koniec podróży, a na to był jeszcze za młody.

10 IV 2013

Pamiętasz kiedy

Tonął…tego był pewny. Czuł że woda uderzyła go o plecy, ale nie potrafił sobie przypomnieć dlaczego. Zresztą jakie to miało teraz znaczenie. Tonął. Woda najpierw wypełniła mu usta, a potem wpłynęła dalej. Zastanawiał się jak to jest, że skoro składa się w ponad 70% z wody to ona może go uśmiercić. Próbował przypomnieć sobie jak wyglądało jego życie do tej pory, ale obojętnie ile razy zaczynał zdanie ‘pamiętasz kiedy…?’ tyle razy nie potrafił go skończyć. Z jednej strony przerażało go to bo mogło oznaczać że nic w jego życiu nie było tak naprawdę warte zapamiętania, a z drugiej dawało nadzieję że to jednak nie koniec. W końcu tyle razy słyszał że ‘w chwili śmierci całe życie przelatuje przed oczami’ że aż w to uwierzył. Spróbował więc ‘A pamiętasz kiedy…’ ale nie potrafił nawet dokończyć ‘…ostatni raz to słyszałeś?’. Woda wlewała mu się do płuc a on spadał w morską otchłań coraz głębiej. Starał się mieć oczy otwarte i patrzył w stronę oddalającej się plamy słońca. Cieszył się że spadł na plecy bo przynajmniej mógł do końca swoich dni oglądać jasność. Może to jest właśnie to światło o którym…w stronę którego…? Jakie światło? Zamknął oczy na sekundę która trwała całą wieczność, zdawał sobie sprawę że powoli traci przytomność, ale…
Gdyby upadł na brzuch? Czy to by coś zmieniło? Spadałby wtedy patrząc w ciemność. Ciemność? Skąd ta pewność, przecież światło teraz go oślepiało, wręcz wolałby spadać odwrócony plecami do słońca.
‘A pamiętasz kiedy…potrafiłeś pływać?’

9 IV 2013

Śledzą cię

Wychodząc z domu zamknął drzwi. Przekręcił dwa zamki w pierwszych drzwiach i dwa w drugich. Czasem wracał się by sprawdzić czy faktycznie przekręcił wszystkie zamki co wymagało otwarcia pierwszych drzwi i wielu uznałoby za zbyteczne. Dla niego było to niezbędne. Dlatego i tym razem wrócił się, przekręcił klucz w pierwszym zamku dwa razy, oraz trzykrotnie w drugim, po czym podniósł drzwi trochę do góry i przesunął w prawo dzięki czemu dostał się do drugich drzwi. Nacisnął klamkę. Zamknięte. Włożył klucz do górnego zamka, ale gdy spróbował przekręcić poczuł opór, wyjął go więc i włożył do drugiego w którym sytuacja się powtórzyła. Odetchnął z ulgą. Cofnął się o krok, podniósł i przesunął drzwi w lewo, a następnie przekręcił klucze do oporu w obu zamkach. Teraz mógł spokojnie pójść na wieczorny spacer.
Jak zawsze schodzi trzymając się prawej strony trzymając rękę na poręczy. Schodzenie po schodach z ósmego piętra miało ogromną wadę w postaci możliwości napotkania, na niższych piętrach, sąsiadek idących w górę trzymający się poręczy. Zawsze go to wybijało z rytmu, niezależnie od tego jak długo im tłumaczył że panuje tutaj ruch prawostronny i ludzie nawet w budynkach powinni go przestrzegać nikt nie potrafił tego uszanować a wszyscy mieli go za dziwaka.
Tym razem udało mu się nikogo nie spotkać i po wyjściu z klatki schodowej ruszył w prawo. 15 kroków i znowu zakręt w prawo. Nagle się zatrzymał. Coś było nie w porządku. Powietrze pachniało jakoś inaczej i nie chodziło tu bynajmniej o nadchodzącą burzę. Światło również było podejrzanie inne od tego do którego przywykł. Spojrzał na lampy…no tak… To te same lampy które widział w centrum. W końcu dotarły na jego osiedle, a w raz z nimi zmieniono kable z prądem. To właśnie one tak dziwnie pachniały. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości. Śledzili go. I tylko kwestią czasu było aż go znajdą.

8 IV 2013

Schronisko

Dzień płynnie przeszedł w noc, słońce zaszło już kilka godzin temu, na niebie królował księżyc w pełni oraz gwiazdy. Przy znajomości odrobiny astronomii można było wyłapać sporo konstelacji a to oznaczało że przez kilka najbliższych dni pogoda będzie dopisywać.
Noc była zupełnie bezwietrzna, wydawało się że nawet liście w drzewach zasnęły. Wydawało się że to właśnie dzięki temu światło odbite przez księżyc wpadało do sadzawki w parku. Na jednym z końców znajdował się spory płaski głaz na którym w ciągu dnia ludzie rozkładali koce i spoglądali na przesuwające się chmury a wieczorami wygrzewały się na nim żaby skrzecząc przy tym donośnie. Na drugim końcu rosły tataraki. Sadzawka nie była zbyt atrakcyjna dla kaczek, nie znaczy to jednak że od czasu do czasu jakaś nie przeszła obok, żadna jednak nie próbowała wskoczyć do wody i popływać. Coś było w niej takiego co zniechęcało je do pływania.
Na wodnym lustrze widać było odbicie księżyca oraz najjaśniej święcących gwiazd. W okolicy nie było jednak nikogo kto zatrzymałby się na chwilę i docenił ten widok. Czasami tylko zdarzało się że ktoś w nocy źle skręcił i zabłądził nad sadzawkę. Ludzie potrafili spędzić naprawdę sporo czasu wpatrując się w niebo czy to za pomocą wody, czy to bezpośrednio siedząc na kamieniu. Ostatecznie jednak i oni odchodzili i zostawiali żaby w spokoju.

7 IV 2013

Miejski krajobraz

Budynki pięły się do nieba przez kilkanaście pięter. A może i jeszcze więcej, bo tak naprawdę nikt nie był w stanie powiedzieć gdzie kończą się budynki zbudowane na powierzchni a zaczynają te zbudowane na innych budynkach. Do powierzchni światło docierało jedynie przez małe przesmyki co sprawiało że nawet w ciągu dnia było tam ciemno. Miejsca nigdzie nie było zbyt dużo, ani w mieszkaniach, czy raczej jednopokojowych klitkach z kuchnią i łazienką w jednym, ani na dole. Chociaż tam w teorii miejsca powinno być pod dostatkiem, w praktyce jednak każdy wolny metr kwadratowy zajęli handlarze. I tak w ciągu dnia nie było problemów z kupnem jedzenia, ubrań, czy też wstawieniem zębów, a wieczorem wiedząc gdzie zakręcić można było bez problemu dostać broń czy towar z Afganistanu lub domowego laboratorium. Sprowadzało to różną klientelę, zarówno mieszkańców blokowiska, jak i ‘turystów’.
Na niektórych piętrach między budynkami powstały kładki, na początku drewniane, ale z upływem czasu wzmacniano je lub wymieniano na stalowe. Część z nich powstała by usprawnić wyjście z mieszkania, a część by powiększyć mieszkanie. W dobry dzień można było dostrzec kilka zabudowanych kratek na wyższych piętrach, tam wiatr hulał już dość mocno a upadek z kilkunastu metrów rzadko kiedy kończył się pomyślnie.
Na dachach pierwszych budynków, do których jeszcze docierało światło, znajdowały się skromne ogródki oraz zbiorniki na wodę. Nikt nie był jednak na tyle szalony by hodować tam jedzenie, więc ogródki te były miejsce spotkań dla miłośników bonsai z blokowiska. Nazywano to ostatnim bastionem zieleni co było tylko po części prawdą, bowiem na niższych piętrach ludzie często malowali ściany budynków na zielono i niebiesko co miało przypominać im o świecie poza budynkami. Bloki były już tak odcięte od reszty miasta że stanowiły miasto samo w sobie, miały swoich nieoficjalnych zarządców, czy społeczną policję. Było także kilka przedszkoli i szkół, jednakże większość dzieciaków zamiast pobierać nauki z przedmiotów nieprzydatnych do życia w bloku uczęszczała do szkoły życia w której uczono drobnych kradzieży, szybkiego biegania, wspinania się po ścianach, oraz ‘przynieś…’ w kilku w dialektach. Pierwszą lekcję jaką wynosili z domu to lekcja matematyki.

6 IV 2013

Zgniecione

W ciemnym gabinecie zapalona była jedna lampa, która dawał jedynie tyle światła by oświetlić piszącego i stos ekranów na których pisał. Siedział tak zgarbiony i pisał przesuwając palcami płynnie po klawiaturze. Po zapisaniu pełnej strony odłączał klawiaturę i odkładał ekran na bok. Po każdych zapisanych pięciu ekranach wracał do pierwszego, czytał go raz jeszcze i gdy uznawał że trzeba coś poprawić to poprawiał. Komputer automatycznie przekreślał dane słowo, lub zdanie i zapisywał nowe nad nim, lub pod nim, a w szczególnych przypadkach gdzieś na marginesie. Wszystko po to by to co na ekranie jak najbardziej przypominało manuskrypt. Im dłużej siedział tym rósł stos ekranów zapełnionych słowami.
Nagle zerwał się, chwycił ekran i uderzył nim o blat stołu po czym rzucił w kąt do resztek innych ekranów. Nowe ekrany przypominające papier miały pewne zalety, ale ich zasadniczą wadą było to że każdy a pisarz potrzebował wzmacnianego blatu, oraz naprawdę solidnego uderzenia gdyż zgniatanie kartek  stało się niezwykle trudne.
Wszystko to za sprawą ogólnoświatowej ustawy która sprawiła, że koszt produkcji papieru przewyższał koszt produkcji ekranów. Książki papierowe stały się luksusem dostępnym dla niewielu, a przechowywanie stosu kartek ekranowych było praktycznie niemożliwe. Dlatego tez jedynymi powszechnie dostępnymi książkami stały się jedynie małe książeczki z cytatami globalnych przywódców. Wszyscy przyjęli to ze zrozumieniem w końcu ekologia była najważniejsza i nie mogliśmy pozwolić na wycinanie kolejnych hektarów lasów by pozyskać celulozę. Brak literatury był zdaniem większości niską ceną za możliwość oddychania świeżym powietrzem.

5 IV 2013

Kwiaty w doniczkach

Wstała jeszcze przed pierwszym brzaskiem. Musiała być gotowa by ruszyć gdy pierwsze promienie słońca dotrą do jej mieszkania. Jak co rano umyła twarz, zjadła trochę pieczywa i ogórka, założyła chustę na głowę, po czym wzięła termos z gorącą wodą i pieczywo na obiad.
Wsiadła na swój wysłużony brązowy rower i pojechała. W oponach nie było zbyt wiele powietrza, a rower skrzypiał przy każdym obrocie pedałów. Jechało się więc ciężko ale mimo to jej stara twarz była pełna uśmiechu widocznego jedynie w oczach gdyż usta i nos zakryła chustą.
W końcu dotarła do swojego miejsca pracy. Autostrada G2, kilometr 650. Jej teren zaczyna się tutaj a kończy się na 658. Teren od 646 do 654 to miejsce pracy jej koleżanki z którą pracują od lat dziesięciu, a 654 do 662 to tereny ‘tej nowej’ która pracuje zaledwie od lat pięciu. Teoretycznie całe 8 kilometrów pracuje się z kimś, w praktyce jest różnie. Często bywa tak że nie widzi żadnej ze swoich koleżanek przez kilka godzin. Jednak nigdy jej to nie przeszkadzało, teraz gdy dzieci wyjechały do miasta, a mąż nie żyje zostały jej tylko te przydrożne kwiaty. Gdy była młoda i pracowała na farmie najbardziej lubiła ogródek kwiatowy. Zawsze był najmniejszy bo najmniej praktyczny, większość pól była obsiana kukurydzą, ale ona uwielbiała kwiaty, zwłaszcza żółte tulipany. Teraz cieszy się że może pracować z kwiatami, usuwać chwasty, przycinać, chciałaby jej również podlewać, ale to już nie należy do jej obowiązków. Wielu ludzi nie widzi jej pracy, przejeżdżają obok niej trąbiąc z daleka żeby uważała bo jadą, ale ona się tym nie przejmuje, nie pracuje w końcu dla nich, a dla kwiatków. W końcu może w spokoju robić to o czym zawsze marzyła.

4 IV 2013

Podnieś mnie

Wiosna zawsze przynosiła ze sobą wiatr. Najlepszego przyjaciela dzieci puszczających latawce. Zresztą nie tylko dzieci. Silny wiatr odganiał burzowe chmury, napędzał wiatraki i wszyscy z radością patrzyli na przesuwające się po niebie białe chmury. Jednym z najpopularniejszych miejsc spotkań była olbrzymia polana obok ratusza na której co niedzielę rozkładano koce i patrzono w niebo rozmyślając o tym co przypominają chmury. Mówiono że dawno temu z chmur można było wyczytać przyszłość i właśnie stąd wzięła się tradycja cotygodniowych spotkań na polanie, teraz jednak nikt już nie pamiętał jak to się robi, więc większość ludzi uznawała to po prostu za jedną z miejskich legend.
Na polanie rozłożono już kilkaset koców, a  ludzi było jeszcze więcej, czasem leżeli w parach, czasem trójkami. Nad polaną górował budynek ratusza na dachu którego powiewały dwie flagi, państwowa i miejska. One także uwielbiały na wiatr. Bez niego były w końcu tylko zwisającym kawałkiem materiału, ale dzięki niemu stawały się flagami, reprezentującymi honor i odwagę kraju, oraz bogactwo miasta. Gdy unosiły się na wietrze były widoczne praktycznie z każdej części miasta i  napełniały ludzi dumą z tego skąd pochodzą. To dzięki nim ludzie czuli że coś znaczą, wpajano im to na zajęciach z kultury i historii regionu i kraju od pierwszych lat szkoły. W każdym domu była mała wersja flagi państwowej i miejskiej, duma z pochodzenia nie zaczynała i nie kończyła się na zajęciach w szkole, przepełniała każdego z obywateli na wskroś. Flagi miały w tym swój niezaprzeczalny udział.
Ale gdy nie było wiatru wisiały bezwładnie i zdawały się krzyczeć ‘podnieś mnie’ do tych delikatnych podmuchów które były jednak za słabe by unieść ich ciężar.

3 IV 2013

Zamyślony

Słońce powoli miało się ku zachodowi, nie było jeszcze tą ognistą, czerwoną, plamą, ale widać było że schodzi coraz niżej i stopniowo zmienia się jego barwa. Wiatr pomagał liściom śpiewać cicho pieśń żegnającą słońce, ptaki po raz ostatni wyruszyły na poszukiwanie pożywienia, a wiewiórki kończyły zabawę. Siedział w ciszy na jednym z drzew. Próbował skupić się na tym jak to właśnie mija kolejny dzień i co dobrego go spotkało. Widział wiewiórkę, cudaczne stworzenie, w takim zupełnie niespotykanym kolorze, z dziwnymi frędzlami na uszach i w dodatku jedzące orzechy. W dodatku szybkie…Tak, wiewiórka była dobra. Przypomniał sobie południe gdy wylegiwał się w słońcu. Po tak długiej zimie słońce było wybawieniem, nie tylko dla niego zresztą. Wszyscy wokół starali się uchwycić te słoneczne chwile. To też było dobre. No i ten zachód był bez dwóch zdań dobry, to był naprawdę beztroski dzień w którym wszedł na drzewo, w końcu nie musiał martwić się zimnem i miał pełny brzuch. No i nic nie wskazuje na to by jutro miało być inaczej. Może nawet uda mu się dogonić wiewiórkę? Teraz tylko jedna myśl zaprzątała jego głowę ‘jak zejść na dół?’.

Biegające pod drzewem wiewiórki usłyszały płaczliwe ‘miau’.

2 IV 2013

Okna

Siedziała w zamkniętej sali. Okna miał po lewej stronie co początkowo go irytowało bo był leworęczny i pisząc rzucał cień na zeszyt, jednak z każdą kolejną klasą irytacja coraz bardziej przechodziła w ponurą akceptację. Na szczęście dzisiaj słońce nie świeciło, zresztą nawet gdyby świeciło nie zwróciłby na to uwagi bo wszystkie okna zostały zabite deskami. Te same które kiedyś oddzielały go od świata zewnętrznego, od słodkich chwil zabawy ze znajomymi, zapachu świeżego powietrza, kwitnących kwiatów, śpiewających ptaków, niezdobytych gór, niepokonanych ścieżkach rowerowych,  nieodwiedzonych lasów, tylu nieodkrytych tajemnic, jak chociażby tego co się kryło za garażem tuż obok domu. Te same okna które wpuszczały te znienawidzone promienie słoneczne tak skutecznie utrudniające mu naukę pisania. Do dzisiaj pamiętał te krzywe spojrzenia ze stron nauczycielki w pierwszych trzech klasach, która zawsze mu powtarzała że musi się przyzwyczaić bo jest inny. Jeszcze teraz gdy wracał wspomnieniami do klas pierwszych czuł ból widząc jak inni uczniowie wytykają go palcami i szepczą sobie coś do ucha starając się przy tym ukryć pogardliwy uśmiech. Te pogardliwe uśmiechy nie były jednak najgorsze, to tylko pogarda, z nią sobie potrafił poradzić. To co go naprawdę martwiło to strach w oczach koleżanek, dla nich nie był ‘tym innym’ dla nich był prawdziwym potworem. Nienawidził tych okien. Po raz pierwszy siedząc w tej klasie uśmiechał się. Świeże powietrze go nie wołało, słońce nie przeszkadzało mu pisać. A na zewnątrz czaiły się większe potwory od niego.
‘Epidemia zombie ma jednak swoje dobre strony’ pomyślał.

1 IV 2013

Ramię w ramię

Przygotowania do bitwy trwały już kilka dni. Wzgórza nad polaną pełne były namiotów. Te ze wschodu były bardziej zielone, a te z zachodu bardziej szare. A nad nimi powiewały różnokolorowe flagi. Powiewały i to dość żwawo bo wiatr nie przestawał dąć. W końcu zapadła decyzja że atak nastąpi nazajutrz.
Obaj żołnierze umyli się i poszli spać wcześnie by rano być wypoczętemu. Jednak podekscytowanie nie pozwalało żadnemu z nich zasnąć. Przewracali się z boku na bok, myśląc o rodzinie, przyjaciołach których zostawili, oraz o dziewczynach do których mogą już nie wrócić. To dla nich walczyli. Zdawali sobie sprawę że  idą na bój o swój kraj, ale ten ‘wielki obraz’ był dla nich nieczytelny. Nie docierały do żadnego z nich słowa generałów mówiących o glorii, chwale czy patriotyzmie. Docierały do nich proste hasła o rodzinie, wiosce, oraz o krowach i świniach.
Wieczór płynnie przeszedł w noc, wiatr dalej nie przestawał dąć w sztandary, a sen w dalszym ciągu nie nadchodził. W końcu obaj postanowili wyjść z namiotu i popatrzeć na księżyc i gwiazdy. Zrozumieli wtedy że to może być ostatni raz gdy je zobaczą, ostatni raz gdy spojrzą na gwiazdę polarną i poszukają wielkiej niedźwiedzicy. Z jakiegoś powodu ta myśl zatrwożyła ich obu.
Wiatr przestał wiać, nastała kompletna cisza. Spojrzeli w stronę obozu wroga i zobaczyli się po raz pierwszy. W tym momencie dotarło do nich że jutro ruszą do starcia ramię w ramię chociaż jeden będzie chciał zabić drugiego.

 

Dodaj komentarz