Październik

Gdy zaczynałem biegać przeczytałem książkę, w której napisano, że warto zrobić sobie plan. Nie była to książka coachingowa czy biznesowa, ot książka o bieganiu. Plan miał dotyczyć biegania i było ich kilka przygotowanych. Do tego autor dodał, że warto wyznaczyć sobie cele, tak w liczbie mnogiej. Bo jeden cel to może być za mało i może okazać się za trudny do osiągnięcia więc należy wyznaczyć sobie także cele mniejsze, bardziej przystępne.
Podszedłem do tego bardzo poważnie i cele sobie rozpisałem, gdzieś pewnie nawet mam jeszcze plik z nimi, pamiętam, że po każdym treningu pisałem notatkę z tym jak mi poszło i co czułem.  Teraz aż tak poważnie do tego nie podejdę, ale cele uważam za integralną część każdego zadania i temu właśnie ma służyć ta notka – wyznaczeniu celów na nadchodzące biegowe pół roku.

Także zacznę od tego jakie mam wyniki w tym roku i z czym do realizacji celów w ogóle podchodzę. Pamiętajmy, chodzi o bieganie, nie inne sprawy.

W półmaratonie udało mi się pobić życiówkę o jakieś dziesięć minut i teraz mogę się chwalić czasem 1:27 (z jakimiś groszami), przy okazji udało mi się pobić życiówkę na dziesięć kilometrów o parę sekund (co w ogóle mi uświadamia, że ta życiówka na dychę powinna być jeszcze bardziej poprawiona) i teraz wynosi 40 minut z jakimiś sekundami.
Są to wyniki do poprawy przy odpowiednim treningu lub treningu w ogóle, ponieważ tych ostatnich kilka lat to jednak tylko biegałem a nie trenowałem (takie rozróżnienie, dość ważne). Czas w połówce nabiegałem po czterech mocnych treningach, nie jakichś absurdalnych, ale jednak mocniejszych i treningu pod kątem biegania pod górę przez dłuższy okres czasu, czyli naprawdę nic spektakularnego.

Poprawiłem się też w maratonie o parę minut, ale to wyszło bardziej przy okazji niż planowo. Długi okres czasu biegłem z ludźmi biegnącymi na 3:30, potem Ich opuściłem, ale przez kilka kolejnych kilometrów miałem na oku i odstawiłem dopiero w okolicach 30 kilometra, no może trochę wcześniej. Ostatecznie na mecie byłem pięć minut przed Nimi, ale jest to wynik bardzo niemiarodajny, bo tętno średnie było niższe niż nawet na treningach, czyli był to bieg bardziej na luzie. No cóż, to jest po prostu poziom, który muszę trzymać i poniżej którego nie powinienem, na razie, schodzić.

No dobrze, tyle piszę o tych wynikach, więc pora ustalić cele.
Cel A, czyli ten najważniejszy to połamanie trójki w maratonie w Krakowie 22 kwietnia 2018 roku.
Cel B, czyli ten zapasowy, mniej wymagający, to czas poniżej 3:05 w maratonie w Krakowie 22 kwietnia 2018 roku.
Nie planuję żadnych startów pobocznych, żadnych treningów na zawodach, żadnych zawodów przed maratonem, sześć miesięcy przygotowywania się i treningu.

Czy jestem w stanie to zrobić?
Poprawa życiówki o 25 minut to spore wyzwanie i to przemawia na moją niekorzyść. Podobnie jak rekordy życiowe, które powinny być o jakieś 150 sekund lepsze zarówno w przypadku połówki jak i dziesiątki.
Wynik z połówki napawa optymizmem, ponieważ generalnie uznaje się, że wystarczy wziąć czas z połówki i dodać ~10 minut by uzyskać czas w maratonie. Pewnie jest na to jeszcze mądrzejszy przelicznik, taki z ułamkami, ale nie będę się tym bawił.
Niskie tętno z ostatniego maratonu także jest pozytywem.
Ostatnich osiem kilometrów w maratonie przebiegłem ze średnią 4:34 min/km czyli o 20 sekund na kilometr szybciej niż pierwsze trzydzieści cztery. Najszybszy kilometr przebiegłem z górki między trzydziestym dziewiątym a czterdziestym kilometrze, a dwa następne zrobiłem w 4:27 min/km. I owszem, to nie są prędkości na łamanie trójki w maratonie, ale pokazują, że potrafię dodać gazu na końcówce biegu.

Pół roku odpowiedniego treningu, bez chorób, kontuzji, z dobrą regeneracją i to powinno się udać. Nie będzie to łatwe, ale łatwe cele są niesatysfakcjonujące i nierozwijające, także należy od nich uciekać.